Wy tempe dzidy!

Ironio losu. Jeszcze dziś wczesnym popołudniem zachwalałam na fanpejdżu altruistycznego kierowcę z autobusu linii 708, a już dwie godziny później byłam świadkiem masowego buractwa i ignorancji. No nie zniesę.

 

Wracam z pracy, jadę trampkiem niskopodłogowym, jest jeszcze jasno. Trampek zatrzymuje się na przystanku, do drzwi podjeżdża mężczyzna na wózku inwalidzkim. Facet ma około czterdziestki, zadbany, z dzieckiem na jednym kolanie i sporą torbą na drugim, czeka, aż motorniczy opuści podest. Motorniczy nie wiem, co robi, chyba kontempluje asfalt, bo z pewnością nie ułatwia facetowi życia. Stoję mniej więcej po środku tramwaju – wokół mnie wuchta ludzi, wszyscy się gapią, ale nikt mordy nie otworzy, bo po co? W końcu nie ich problem, że komuś 10 lat wcześniej nogi ucięło. Idę do kierowcy i mówię „Proszę opuścić podłogę, bo człowiek chce wsiąść do tramwaju”.

Motorniczy spogląda na mnie, jakbym mu rodzinę serią z kałacha potarktowała, ale robi, o co proszę. Po chwili chyba rusza go sumienie, bo wysiada, żeby pomóc mężczyźnie dostać się do środka. Kiepsko mu to jednak idzie, bo facet jest obładowany, a do tego dziecko małe ma na kolanach, więc przydałoby się, żeby ktoś jeszcze z przodu wózek pociągnął. „Ktoś”, czyli któryś z pasażerów. Naprzeciwko mężczyzny na wózku stoi trzech idealnych kandydatów – młodych, jurnych, w sile wieku. Wszyscy ze słuchawkami na uszach, każdy ze wzrokiem wbitym w szybę. „Nic nie widziałem, nic nie słyszałem”. Żałosne.  Baby z resztą nie lepsze. Gapią się, ale żadna matrona dupy z miejsca nie ruszy – boją się chyba, że ktoś je podsiądzie. W końcu wspólnie z motorniczym i jakimś starszym panem pomagamy ojcu z dzieckiem dostać się do środka.

Ale to jeszcze nie koniec – dochodzimy do kolejnego poziomu zburaczenia pasażerów komunikacji miejskiej. Kojarzycie wydzielone w tramwajach i autobusach miejsca dla niepełnosprawnych? Są nawet specjalnie oznaczone, dzięki czemu jeden burak z drugim mogą się zorientować, że gdy do środka wjeżdża człowiek na wózku, to trzeba mu tego miejsca ustąpić. Ale nie, my sobie tutaj postoimy, w końcu ty i tak siedzisz, kaleko. Tak to mniej więcej wyglądało dzisiaj.

Było mi wstyd. Było mi tak wstyd za tych wszystkich ludzi, że miałam ochotę wstać i krzyknąć „Wy tempe dzidy!”. Nie zrobiłam tego. Powód był jeden:  wyobraziłam sobie, jak ja – będąc nie w pełni sprawną – czułabym się w takiej sytuacji. I czy chciałabym, żeby ktoś jeszcze dodatkowo koncentrował na mnie swoją uwagę? Chyba nie.

Nie wiem, gdzie leży problem. W naszej zaściankowości? W oszołomach pokroju Korwina-Mikke? A może w tym, że niepełnosprawni w Polsce wciąż są traktowani jak dziwadła? Że w telewizji publicznej nie transmituje się relacji z igrzysk paraolimpijskich, bo to mało medialne jest? Bo nas w oczy kłują sterczące kikuty? A może problem tkwi w sieci, po której krążą do urzygania memy z Maciusiem z „Klanu”?  Fakt, Piotr Swend najlepszym aktorem nie jest, ale ma, kurwa mać, Zespół Downa, więc czego od niego oczekujecie – oscarowej roli? Z resztą nie chodzi wcale o jego umiejętności aktorskie – powodem do głupkowatych żartów na temat Piotrka jest jego choroba, taka prawda.

Kiedyś w wywiadzie z Moniką Kuszyńską przeczytałam, że niepełnosprawnym nie przeszkadza to, że się na nich patrzymy. Większość z nich to rozumie, w końcu takich ludzi nie spotykamy masowo na ulicach, potrzebujemy tych paru sekund, żeby się z ich kalectwem oswoić. Oni po prostu nie lubią, kiedy my – pełnosprawni – się gapimy. Bo zamiast tego moglibyśmy chociażby się uśmiechnąć. I, na przykład, zapytać „Może jakoś pomóc?”.

Dziś w tramwaju popełniłam błąd. Tak myślę. A Wy? Jak byście postąpili w analogicznej sytuacji?

0 Like

Share This Story

Ludzie