Zza chmur wyłazi słońce, temperatura skacze o bidne 5 st. C, topniejący śnieg odsłania wszystkie trupy zimy, a Wy się szczerzycie, jak byście co najmniej talony na zakupy w Tesco wygrali. Co z Wami?
Dopadł Was syndrom wiosny. To taka pora roku pomiędzy zimą a latem, która praktycznie nie istnieje. Z tego, co mówi Wikipedia, wiosną ptaki przylatują z ciepłych krajów, na drzewach pojawiają się liście, a rolnik musi zdążyć zaorać i obsiać pola. Poza tym:
- organizmy zwiększają swoją aktywność po zimowym uśpieniu,
- zwierzęta rozpoczynają rozmnażanie,
- sieć pokarmowa jest bardziej skomplikowana niż zimą.
No tak, to wiele tłumaczy.
Jeszcze w styczniu na osiedlowej siłowni swoje plany terningowe realizowała wierna grupa Wielkich Bydlaków i Psychopatycznych Biegaczek. Było miło, spokojnie i pachnąco. Człowiek sobie w skupieniu ćwiczył i gwałcił maszynę do aerobów. Do czasu. Pod koniec lutego pojawiła się, jak co roku, rzesza dotkniętych syndromem wiosny – ludzi święcie przekonanych o tym, że w ciągu miesiąca uda im się zrealizować postanowienia noworoczne, czyli:
– zrzucić 30 kilo,
– zwiększyć obwód bica o 100%,
– znaleźć męża,
– wyrwać Mariolkę i pokazać jej, jak to robią w Amsterdamie.
Tym sposobem w ostatni PIĄTEK O GODZINIE 20:00 w siłowni, do której chodzę od ponad roku, po raz pierwszy stałam w kolejce po numerek do szatni! Powtórzę: piątek, godzina 20, 30-metrowa kolejka. 20 minut czekania. Tyle czasu musiałam poświęcić, by przez kolejne trzy godziny móc wąchać opary potu, znosić jęko-stęki i wysłuchiwać opowieści kobiet z bieżni obok. Pakiet standardowy: o mężu bydlaku, szefie seksiście, Karolaku, wyrodnych bachorach, wyprzedażach w Złotych Tarasach, Karolaku, szybkoschnących lakierach do paznokci i o Karolaku. A, tak w ogóle to nie wiem, czy wiedzieliście, ale Activia jest przereklamowana, a Rihanna schudła i wygląda jak anorektyczka. Karolak.
Wiosenna choroba objawia się też – poza wzmożoną aktywnością – silną potrzebą prokreacji. Im cieplej, tym więcej szczucia cycem. Kobiety pokazują nogi, mężczyźni zasłaniają krocze. Powietrze gęstnieje, wiewiórki szukają trzeciego do trójkąta, a ludzie łączą się w pary i zaczynają marcowanie.
Najlepiej tuż przy ścianie, na skrzypiącym łóżku o 5 nad ranem, kiedy zmęczony życiem bloger przykłada głowę do poduszki w poszukiwaniu upragnionego snu. Jest jeden plus – dzięki panu Zdziśkowi i jego żonie dowiedziałam się, że grę wstępną można ograniczyć do kurtuazyjnego pytania „normalnie czy na pieska?”. Bardzo przydatna informacja w czasach, kiedy każda sekunda jest na wagę złota.
Wg Wikipedii wiosna to również czas, kiedy komplikuje się sieć zależności pokarmowych między różnymi gatunkami. Wbrew pozorom to proste – wracają bociany, robale wyłażą spod ziemi, a z człowieka wychodzi ostatnia świnia. Silni, zwinni i sprytni pożerają słabych i mało rozgarniętych. Weźmy takie zakupy w Realu. W bitwie po ostatni pęczek rzodkiewek zawsze wygrywa gruba, silna baba. Zawsze. Pytanie tylko – co ona z tą rzodkiewką robi? Bo raczej jej nie je.
Dla każdego prędzej czy później wiosna kończy się źle. Efekt jojo, nieplanowany rozród oraz decyzje podejmowane pod wpływem nadmiernie optymistycznego myślenia („weźmy kredyt na 40 lat i kupmy sobie pokój z aneksem kuchennym w Pruszkowie”). Nie ma co się poddawać zdradliwym urokom wiosny. Wystarczy zachować smutek w sercu, wzrok wbić w ziemię, przygarbić się trochę i kontynuować narzekanie, że świat jest do dupy. Nie wolno też pod żadnym pozorem realizować jakichkolwiek planów i wdrażać działań, które mogłyby poprawić Wam humor i sprawić, że Wasze życie stałoby się lepsze. Macie być smutni, zrezygnowani i depresyjni. Wszystko będzie dobrze.
Pozdrawiam.
Rys. Marek Raczkowski