Bywa, że przytrafiają się już podczas pierwszego biegu. Znam też takich, którzy trenują kilka lat, zanim dosięgnie ich bicz Nemezis. Udręki biegacza. Potrafią skutecznie wyprowadzić z równowagi, pokrzyżować plany, a co poniektórym nawet zniszczyć karierę.
1. Kontuzja
Najgorsza zmora biegacza. Najpierw jest wściekłość: „Jak mogło mi się to przydarzyć? Dlaczego akurat teraz?” (moment nigdy nie jest dobry). Później przychodzi poczucie ogromnej bezradności: wiemy już, że to nie zwykły ból w kolanie, nadciągnięcie ścięgna czy przetrenowanie – jesteśmy w tarapatach, co oznacza wykluczenie z biegania na dłużej niż tydzień czy dwa. U większości zaawansowanych biegaczy szybko pojawia się determinacja – chcą wyjść z kontuzji i zrobią to za wszelką cenę. A przynajmniej tak im się wydaje. Koniec może być różny i najczęściej zależy od człowieka – jego siły woli, pozytywnego myślenia i usposobienia. Trening pokory i powolne wychodzenie na prostą? A może żal, poczucie krzywdy, a w ostateczności rezygnacja? Może być też wściekłość i chęć łamania wszelkich zasad, co zwykle kończy się przedwczesnym powrotem do biegania, a tym samym wydłużeniem procesu rekonwalescencji. Powiedz mi, jak znosisz kontuzje, a powiem ci, jakim człowiekiem jesteś. True story. Przeszłam w życiu przez kilka mniejszych urazów i jedną poważną kontuzję. No i z pewnością ani do cierpliwych, ani do pokornych nie należę. Taki mój urok. Taka moja słabość.
2. Kolka
Kto jej nie miał? Ja doświadczyłam tego nieprzyjemnego uczucia kilkakrotnie, zwłaszcza, kiedy nie zrobiłam odpowiedniej przerwy pomiędzy spożytym posiłkiem a bieganiem. To akurat jest sprawa dość indywidualna. Żeby biec bezproblemowo, jem coś lekkostrawnego najpóźniej 2 godziny przed biegiem: banana, jogurt, kromkę chleba z dżemem. Ale znam osoby, które potrafią wciągnąć jajecznicę z 3 jajek na 1,5 h przed treningiem, a śmigają niczym biały Kenijczyk. Mimo wszystko kolka zdarza się najczęściej u początkujących biegaczy, którzy biegną na ilość, a nie na jakość, czyli pompują całą energię w pierwsze 10 minut biegu, by potem paść i już nie powstać.
3. Dwójeczka
Nie będę owijać w bawełnę, choć jestem kobietą, a kobiety ponoć nie srają. Cóż, panowie, czas obalić ten mit. Tak, my też bywamy na dwójeczce. Inaczej mielibyście do czynienia z chodzącą kloaką. Ale żeby nie zburzyć totalnie stereotypu płci pięknej jako niewiasty unoszącej się 3 metry nad ziemią, powiem tylko, że to jedna z największych traum biegacza – robić życiówkę i nagle poczuć, że albo Toy Toy, albo śmierć. Będę teraz brutalna i powiem tak – to zaboli – ale znam chłopaka, który przerwał maraton, bo poczuł silną potrzebę oddania swego losu w ręce natury. To chyba jeszcze gorsze niż kontuzja. Bo jak ci rzepka strzeli, możesz pomachać kumplowi przed nosem stabilizatorem albo opaską uciskową i powiedzieć „Zobacz, jak biegałem. To się nazywa poświęcenie”. A tak, to co? Zamachasz przed znajomymi liściem babki? Powiesz „spięło mnie, jak na sportowca przystało!” No nie. Musisz żyć z tym wstydem w milczeniu. Do końca swych dni. Współczuję. Jestem kobietą, a kobiety nie srają. Ponoć.
4. Czerwone światło
Wiem, wiem – to pikuś w porównaniu z dwójeczką, czy nawet z kolką. Ale wkurza, zwłaszcza, kiedy robisz tempówkę czy interwały. Ciśniesz z tętnem 90% HR max, a tu czerwone, samochód i albo zwolnisz, albo cię zdrapią z asfaltu. Możesz zawrócić i biec dalej, albo pompować kółeczka wokół sygnalizatora, ewentualnie robić skipy w miejscu, ale to już nie to samo. Niech rzuci kamieniem ten, który uważa, że się mylę.
5. Fatalna pogoda
Nie mówię tu o jakimś popierdółkowatym deszczyku czy śnieżku. Mówię o gradobiciu, tsunami, nawałnicy i chodnikach oblodzonych niczym Austfonna. Każdy wie, że prawdziwego biegacza byle przymrozek nie zrazi. Aczkolwiek przyjemniej się biega, kiedy świeci słonko, temperatura oscyluje w okolicach 15-20 st. C, nad sobą mamy bezchmurne niebo, wokół las, a przed sobą długą, szeroką trasę…
Jest coś, o czym powinnam wspomnieć przy kolejnym zestawieniu? Biegający i niebiegający, czekam na Wasze propozycje! Ciekawe, czy pokryją się z moimi ;)