Do tej pory myślałam, że bieganie, to bieganie. Żadna filozofia, lewa, prawa i do przodu. Technika? Pfff… Na co amatorowi technika? Wytrwałość, siła woli, to się liczy. Im bardziej zaczęłam zgłębiać temat: czytać, poznawać innych biegaczy, przesiadywać na forach, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo się myliłam. I tym bardziej nie wiem, o co w tym wszystkich chodzi…
Nagle okazuje się, że bieganie z pięty jest dla nowicjuszy, a skoro biegasz już kilka lat i nadal walisz piętą w asfalt, to najwyraźniej coś z tobą jest nie tak. „Prawdziwi biegacze” lądują na śródstopiu, biegają w butach minimalistycznych, a najlepiej boso, wracając tym samym „do korzeni”, czyli do czasów, gdy uganialiśmy się za mamutami.
Pojęcia pronacja i supinacja, na których latami bazował biegowy przemysł obuwniczy, nagle przestają obowiązywać, tracą rację bytu. Nie ma dowodów na to, że skorygowana pronacja zmniejsza ryzyko kontuzji, czasem może być wprost przeciwnie, może je powiększać – pisze w swoim artykule Adam Klein z Bieganie.pl. Czy to oznacza, że przez kilka dekad ludzie biegali w „żelazkach” (mocno amortyzowanych, rozbudowanych butach biegowych) na darmo? Inwestowali grubą kasę w systemy wzmacniające tylko po to, by z czasem przerzucić się na kapciowate Skory albo tragikomiczne Five Fingers? Ewentualnie zadrwić sobie z nas wszystkich i poginać boso po asfalcie?
Czuję się jak 10 lat temu, kiedy zrozumiałam, że religia to jedna wielka ściema, a boga nie ma. Oszukana. Specjalnie nie podaję przykładu Świętego Mikołaja, bo w tego grubego dziada z wielkim brzuchem nigdy nie wierzyłam.
Skoro bieganie naturalne, jak sama nazwa wskazuje, wpisane jest w naturę, a więc też w anatomię człowieka (Homo sapiens sapiens, na Ziemi od 190 tys. lat), dlaczego dopiero teraz naukowcy i ludzie, którzy na bieganiu zjedli zęby, odkrywczo oznajmiają, że człowiek stworzony jest do biegania naturalnego? W tym momencie pytanie samo ciśnie się na usta: co było pierwsze, jajko czy kura? Buty minimalistyczne, czy firmy, które je produkują?
Przez 30 lat sprzedawali „żelazka” i wciskali nam, że im więcej amortyzacji tym lepiej. Jakoś od tej amortyzacji nie ubyło kontuzji, wręcz przeciwnie. Teraz, kiedy się okazało, że to co sprzedawali to zwykły sh*t, wzięli się za „naturalizm”. Co jest takiego w fivefingerach, że kosztują 500zł? Toż to kawałek gumy, nie ma żadnych specjalistycznych amortyzujących żeli i innych technologii. Spokojnie można biegać w płaskich butach za 50zł, albo wziąć swoje stare „żelazka” i nożem obciąć nadmiar podeszwy – czytamy komentarz pod jednym z tekstów o bieganiu minimalistycznym. Może jestem naiwna, a może wręcz przeciwnie – oporna na marketingowe pieprzenie głupot, ale mi cały ten bum na bieganie naturalne śmierdzi kasą.
Kto jest za? A kto przeciw? Czekam na burzę.