Żyjemy w epoce JAizmu. Oznacza to, że stawiamy na pierwszym miejscu siebie, nie kolektyw. Można by długo wymieniać, co do tego doprowadziło: upadek komunizmu w Europie i wjazd dzikiego kapitalizmu, migracje zarobkowe, a tym samym powstawanie coraz większej liczby rodzin nuklearnych, rosnąca świadomość społeczna i korzystanie z nowych dróg rozwoju (psychoterapia, mindfulness, itp.)… I jakkolwiek nie widzę nic złego w dbaniu o siebie i własne potrzeby, tak już w przedmiotowym traktowaniu ludzi, którzy mają nam służyć wyłącznie do zaspokajania własnych potrzeb tudzież realizacji swoich celów, widzę zgniliznę. Bo ten trend będzie postępował, jestem o tym głęboko przekonana. Skąd to wiem? Ano, z Tindera.
Samotność bez wyboru
Jestem sama od trzech lat. Rozstanie odchorowywałam ponad pół roku. Po około dziewięciu miesiącach postanowiłam wrócić na portale randkowe. No i się zaczęło. Albo raczej zaczął – armagedon.
Pierwszy mężczyzna, z którym się spotykałam (dwa miesiące) był narcyzem i patologicznym kłamcą (pozdrawiam Michała G, wspinacza, który kiedyś w nocy wlazł mi na balkon [3. piętro], bo stwierdził, że będzie to zajebiście dobry sposób na powiedzenie „przepraszam” po tym, jak spóźnił się jakieś 5h na nasze spotkanie, bo wolał spędzić ten czas z przyjaciółką, która się w nim podkochiwała, o czym on doskonale wiedział, ale trzymał ją w odwodzie i udawał przed nią, że to, co mnie i jego łączy, to czysto platoniczna relacja, podczas gdy ze mną sypiał, jadł moje żarcie i nazywał przy ludziach swoją dziewczyną. A, jak mi stanął w oknie z kapturem na głowie o godzinie 23, prawie się zeszczałam w gacie ze strachu, naprawdę świetny sposób na przeprosiny, ludzki taki). Drugi (cztery miesiące) był dobrym gościem, ale mnie kontrolował. A trzeci (dwa miesiące) uciekł, gdy dowiedział się, że kiedyś spróbowałam narkotyków xD
W międzyczasie przewinęło się wieeeeelu innych panów. Z niektórymi tylko pisałam, z innymi spotkałam się kilka razy. O, na przykład taki Piotr, muzyk. Na dzień dobry powiedział mi, że nie chce związku, po czym jakiś miesiąc później oświadczył, że się zakochał xD. Marek – pisaliśmy przez dwa tygodnie, rozmawialiśmy przez telefon po półtorej godziny, cały czas powtarzał, jaki to mamy świetny vibe i jak bardzo cieszy się, że w końcu poznał inteligentną, ciekawą osobę. Umówiliśmy się, że spotkamy się, jak wrócę z urlopu. Gdy byłam nad morzem, nagle zamilkł. Zapytałam, co jest, na co on: „Miałem trochę problemów rodzinnych, poza tym zakochałem się. Mówię ci, historia na książkę! Bądźmy w kontakcie”. Uroczo, prawda?
Zastanawiam się, czy mam na czole wielki napis: TYLKO DO RUCHANIA, bo 90% facetów, których poznaję, oświadcza już na pierwszym spotkaniu, że nie chce wchodzić w zamkniętą relację. Friends with benefits? Proszę bardzo. One night stand? Chętnie. Robienie loda w przerwie na reklamy? Skorzystam. Ale nie, nie bądź moją dziewczyną, nie szukam kuli u nogi, której będę musiał zaparzyć miętę, jeśli kiedyś przypadkiem zachoruje. I tak sobie rozmyślam, czy to wspomniany JAizm, moda na relacyjne airbnb, czy może zwykłe skurwysyństwo?
Czy naprawdę w świecie, w którym seks bez zobowiązań jest na wyciągnięcie ręki, nie potrzebujemy już bliskości, czułości, więzi z drugim człowiekiem? Kiedy się bawimy i jest fun, jesteśmy razem, ale kiedy zaczynają pojawiać się problemy, znikamy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? I dlaczego teksty typu „ma być miło”, „no drama”, „FWB only” pojawiają się głównie na profilach facetów? Bo biorą dla siebie z feminizmu tylko to, co im pasuje, czyli wyzwolenie seksualne kobiet, ale o krok dalej już nie pójdą, bo im spadnie poziom testosteronu, kiedy potraktują kobietę jak człowieka, a nie dziurę, w którą mogą wsadzić kutasa?
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
Bo jesteś Ty
Jak już wspomniałam, byłam ostatnio nad polskim morzem (nie jestem fanką, ale inflacja mnie zabija – mam kredyt hipoteczny, ale o tym innym razem) i spotkałam się tam z przyjacielem, z którym nie widziałam się jakieś pięć lat. P. (który właśnie został tatą) nie mógł uwierzyć w to, że od trzech lat gram solo, choć – taka prawda – wcale tego nie chcę. Zaczął mnie więc, jak na prawdziwego dziennikarza przystało, wypytywać o różne kwestie typu wzrost, długość Wacława, spektrum zainteresowań, i tak dalej. Dość szybko okazało się, że moje wymagania wcale nie są wygórowane. Tak mi się przynajmniej do tej pory wydawało. Szukam inteligentnego, mentalnie otwartego typa, który ma swoje pasje, z którym będę mogła podróżować, śmiać się, jeść dobre rzeczy i zbudować coś więcej.
Niby banalne, ale…
– Ja to sobie tak myślę, choć oczywiście mogę się mylić, że ty chłopów onieśmielasz – stwierdził P. po chwili zadumy. – Po pierwsze, masz własne zdanie. Po drugie, masz własne mieszkanie. Po trzecie – wydałaś powieść, a za chwilę wydasz drugą. Po któreś tam – masz swój własny zespół w robocie. Uprawiasz sport, znasz języki, idziesz po swoje. Mnie osobiście się to zajebiście podoba, ale ja to jestem jakieś dwa procent męskiego społeczeństwa w tym kraju. Na dodatek masz gadane i jesteś w stanie prowadzić intrygującą rozmowę. Faceci się tego boją.
Oferujesz za dużo
Tak. Właśnie tak powiedział mi mój przyjaciel. „Oferujesz za dużo”. Czyli, żeby być pełnowartościową kobietą na singielskim rynku mam oferować mniej? Mam udawać kogoś, kim nie jestem, tylko po to, żeby facet poczuł się dobrze, by przypadkiem nie nadgryźć jego kruchego ego? Gdzie jesteśmy jako społeczeństwo, kiedy kobieta, by być chcianą i pożądaną, musi udawać głupszą, biedniejszą i bardziej zakompleksioną niż jest w rzeczywistości?
Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej czuję, że to jest jakaś pierdolona farsa, jakiś 1984 Orwella.
Czy rzeczywiście kobiety wciąż godzą się jak te owce iść za parą jaj i robić dla tej pary jaj wszystko tylko dlatego, że rodzice, kościół i cały ten patriarchalny cyrk wpoili nam, że para jaj jest lepsza od jednej waginy? Czy w tym kraju wszyscy faceci są pierdolnięci, czy może to ze mną coś jest grubo nie tak, bo oczekuję odrobiny szacunku i traktowania mnie przez mężczyzn jak równej, a nie biednej, zagubionej sieroty, sexy-wampa czy opiekunki domowego ogniska? Ja wiem, że Polska mentalnie jest na dalekim Wschodzie, gdzieś w okolicy tajgi syberyjskiej, ale come on.
Wolę być sama niż być z kimkolwiek
Jest takie fajne powiedzonko hiszpańskie: „No necesito el hombre para dormir, sólo necesito mi cama”, co znaczy: nie potrzebuję faceta, żeby spać, potrzebuję tylko mojego łóżka. I ja się tego trzymam. Dlatego zapewne, jak któregoś pięknego dnia za 30 lat umrę w swoim mieszkaniu, znajdą moje zwłoki w połowie zjedzone przez psa i kota po kilku tygodniach, gdy na klatce zacznie walić trupem.
Tak to widzę.