SobeRave, czyli ja dzisiaj nie chlam (i nie ćpam)

Fot. Marta Zadykowicz

Basy słyszę już z odległości pięciuset metrów. Ale tym razem jest inaczej: nie przychodzę na rave’y po północy, a przed 21; nie gra żadna wielka gwiazda typu Sam Paganini albo Paula Temple, tylko moje ziomki, Michał aka Cukier i Marcin aka Napik, których znam z grup samopomocowych. Nie zamierzam też, wspomagana dropsami ani innymi chemicznymi „dobrodziejstwami”, tańczyć do rana – ta impreza skończy się po północy, byśmy trzeźwi i zrelaksowani wrócili do domów, a w niedzielę obudzili się rześcy i pełni energii zamiast na kacu i zjeździe. Witajcie na SobeRave. 


Dzień dobry, tu nie biją

 

Już na wejściu czuć zupełnie inny klimat. Mnie i Olgę, przyjaciółkę, wita drobna, uśmiechnięta dziewczyna, a nie przypakowany łysol, który patrzy spod byka.

Jest dość gorąco, więc od razu zmierzamy w kierunku baru. Tam czekają na nas mocktaile, czyli bezalkoholowe koktajle, cola i piwo 0%. Alkohol, nawet jeśli na co dzień podawany jest w knajpie, zostaje na czas imprezy schowany tak, żeby nie „triggerować”, czyli nie wywoływać w uczestnikach głodów alkoholowych. Bo SobeRave powstał przede wszystkim z myślą o osobach uzależnionych, które dzięki terapii i innym formom pomocy zachowują trzeźwość, ale wciąż chcą imprezować, tyle że w bezpiecznych dla nich warunkach.

Pierwsze „trzeźwe rejwy” wystartowały spontanicznie cztery lata temu w Warszawie nad Wisłą między Mostem Poniatowskiego a Łazienkowskim.
– Przyjaciel z grupy (wspomniany już wyżej Cukier) miał marzenie, żeby w zagrać na plaży o zachodzie słońca. Zorganizowałam mu urodzinową imprezę niespodziankę: zwołałam ludzi, ogarnęłam agregat, konsolę, no i było „surpriseeee!!!” – opowiada Marta Markiewicz, organizatorka SobeRave.

Zażarło. Ludzie bawili się świetnie, panował klimat jak na festiwalu: lato, woda, taniec, muzyka… Z tą różnicą, że wszycy byli trzeźwi. 

 

Ale jak to tak, bawić się bez alkoholu?

 

Przy barze zamawiam Fritz Colę, Olga bierze Yerbę w butelce, idziemy na papierosa. Co rusz spotykamy znajomych z grup samopomocowych (inaczej: mitingów) w różnym wieku: jest siedemnastoletnia Ada, jest też pięćdziesięcioletni Mateusz, wiek nie gra absolutnie żadnej roli, jeśli chodzi o trzeźwe rave’y. Widzimy też jednak sporo nowych twarzy – to znajomi znajomych albo tzw. „mugole”*, czyli osoby nieuzależnione, które postanowiły wpaść i pobawić się na trzeźwo. 

Ludziom, którzy mają problem z nadużywaniem substancji psychoaktywnych, ciężko wyobrazić sobie imprezę bez wspomagaczy, zwłaszcza w kulturze, gdzie „wszyscy piją”. Kiedy jednak zaczynamy chodzić na terapię i trzeźwieć, okazuje się, że to nie do końca prawda – jest gros nieuzależnionych kobiet, które wybierają SobeRave właśnie dlatego, że nie muszą użerać się z  nahalnymi, pijanymi typami, ale też mężczyzn, którzy wcale nie potrzebują procentów, żeby dobrze się bawić.
– Lubię SobeRave, bo mam pewność, że żaden porobiony casanowa nie będzie próbował mnie obściskiwać w tańcu – mówi Anka, nieuzależniona, która przyszła na imprezę z koleżanką z AA. – Poza tym tu jest zupełnie inna energia, jakaś taka… Nie umiem tego wytłumaczyć – uśmiecha się.  

Próbuję więc sprawdzić na własnej skórze, o jaką energię chodzi. To moja pierwsza trzeźwa impreza poza domem (sober domówki mam już zaliczone) i nie za bardzo wiem, czego się spodziewać. Rave’y kojarzą mi się głównie z ciemną piwnicą rodem ze Smolnej, łomotem w stylu dark techno i stadem naćpanych ludzi w przeciwsłonecznych okularach prosto z Luzztra. Tutaj dla odmiany wszystkich widzę jasno i wyraźnie, zza konsolety machają mi Michał i Marcin, a znajomi i nieznajomi wpadają w taneczny trans. Wszyscy uśmiechają się do siebie, atmosfera jest lekka, radosna i szybko mi się udziela. Rzucam torebkę i kurtkę na parapet, odstawiam Fritz Colę i daję się porwać muzyce. Gdyby nie to, że na sali jest dość duszno, pewnie tańczyłabym do końca zabawy. 

 

Nisza do zagospodarowania

 

– Po urodzinach Michała wszyscy mówili „super impreza, trzeba to powtórzyć”. Ale wiesz, jak jest: dużo gadania, mało robienia. Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce – opowiada Marta i przyznaje, że SobeRave zaczęła organizować również z pobudek egoistycznych.
– Gdy byłam już jakiś czas trzeźwa, zaczęło mi brakować imprez. W miejscach, gdzie wszyscy brali narkotyki albo pili alkohol, nie czułam się komfortowo, wiadomo. Początkowo moją główną grupą docelową byli inni uzależnieni. Myślałam sobie: na chuj nieuzależnionemu człowiekowi iść na taką imprezę?

Przez ostatnie lata wiele się zmieniło. SobeRave odwiedza coraz więcej „mugoli”, rejwy nie odbywają się już na dziko na warszawskich plażach, jak w przypadku pierwszych edycji, ale w fancy miejscówkach, są napoje bezalkoholowe i jedzenie, pojawiła się też opłata za wstęp, by móc opłacić lokale i promocję.
– SobeRave jest dużym przedsięwzięciem. Mniej więcej rok temu chciałam to wszystko rzucić, miałam dość – przyznaje Marta. – Ale poprosiłam o pomoc w relacji na Instagramie, odezwała się Aga, stara znajoma. Zaproponowała pomoc i tak ciągniemy ten wózek razem – śmieje się Marta. – Chcę, żeby o SobeRave dowiedziało się jak najwięcej osób i żebyśmy zaczęły organizować imprezy nie tylko w Warszawie, ale też w innych miastach – dodaje. 

Patrząc na rosnącą popularność tej imprezy, również w mediach, wróżę dziewczynom sukces. Zwłaszcza, że Marta to nie tylko trzeźwa od ponad pięciu lat alkoholiczka, narkomanka i jedzenioholiczka, ale też influencerka, która o trzeźwym życiu opowiada na Instagramie i Tik Toku. Marta była m.in. gościnią Marka Sekielskiego w programie „Sekielski o nałogach”, o swoim wyjściu z uzależnienia opowiadała też w „Dzień Dobry TVN”. 


Emocje sięgają zenitu

 

Choć bawię się przednio, a od śmiechu boli mnie brzuch, bo ludzie na fajce mówią niestworzone historie (uroki bycia trzeźwą uzależnioną – jako niepokorne dusze mamy o czym opowiadać), to jednak przed północą zaczynam odczuwać pewne przebodźcowanie. Może dlatego, że nie mam takiego stażu w trzeźwym życiu jak Marta czy Olga, a może po prostu jestem zmęczona po całym tygodniu. Z bólem serca, ale przeszczęśliwa, żegnam się z przyjaciółmi, biorę ostatni łyk wody i idę na autobus – to kolejny plus SobeRave – do domu wracasz komunikacją miejską albo samochodem (zamiast przepłacać za taksę), na drugi dzień nie umierasz z powodu kaca (tylko na przykład idziesz o 9 rano na siłownię), nie zamawiasz niezdrowego żarcia i nie żałujesz esemesów wysłanych po pijaku do ex. Po prostu, z czystą głową zaczynasz nowy dzień. I to jest w tym wszystkim nafajniejsze. 

 

*Mugol (ang. muggle) – określenie z cyklu powieściowego o Harrym Potterze oznaczające osobę pozbawioną mocy magicznej oraz – najczęściej – nieposiadającą wiedzy na temat istnienia magicznego świata. W języku potocznym trzeźwych i czystych uzależnionych, mugol to człowiek, który nie ma problemu z nałogiem. 

**Tekst ukazał się pierwotnie na WysokieObcasy.pl

1 Like

Share This Story

Style
  • Krzysiek

    Nie słyszałem o tym ale fajna opcja dla kogoś otwartego na innych (o ile trafi na takich z wzajemnością). Z racji odzwyczajenia się od picia x lat temu i niechęci do nocowania poza domem, wożenia się po imprezach własnym samochodem (najlepiej było wpaść trochę później kiedy ludzie już byli wstawieni i bardziej wyluzowani) powiem jedno – na trzeźwo też da się bawić tylko trzeba się tego przez jakiś czas nauczyć.
    Inna kwestia to ludzie, zdecydowana większość jednak ma wielkie opory bez alko jak kogoś słabiej znają. Ale pomysł i inicjatywa bardzo fajne, oby więcej takich na pewno będzie dużo mniej posranych bydłowatych zachowań które prawie zawsze się pojawiają, czasem nawet na domówkach gdzie większość się zna.

  • Oh, pierwsze słyszę o tego typu imprezie. Aż mi ciarki przeszły z wrażenia, lata na mityngach DDA i AŻ za mną. Teraz żyję zwykłym, poza wspólnotowym życiem. Aż mi się zatęskniło za mityngiem.