Nie wiem, skąd wzięło się przeświadczenie, że mężczyźni nie są stworzeni do monogamii. I nie wiem, skąd przekonanie o tym, że jak się będzie faceta kontrolować, to on „na pewno nic złego nie zrobi”, ale wiem, że jest cała masa kobiet, które w te brednie wierzą. Karmią nimi swoje kompleksy, zaniżone poczucie własnej wartości i kompletny brak zaufania do człowieka, z którym dzielą łóżko i życie, z dnia na dzień zacieśniając mu pętlę na szyi. Aż do utraty tlenu i sinienia jaj. Aż do ostatecznego odcięcia. A potem się zastanawiają, co zrobiły źle.
To. To zrobiłyście źle. Ale od początku.
MONO-POLIGAMIA
Zajmijmy się na chwilę kwestią mono i poligamii. Z ewolucyjnego punktu widzenia, facetom powinno zależeć na tym, żeby rozprzestrzenić jak najwięcej swoich genów (czytaj: zapłodnić jak najwięcej kobiet), kobietom zaś, by upolować samca z najlepszym materiałem genetycznym (czytaj: zajść z nim w ciążę, najlepiej niejedną, a tym samym przywiązać go do siebie jako ojca swoich dzieci, życiowego partnera, no generalnie głowę rodziny). I takie prawa rzeczywiście obowiązywały… bo ja wiem? W epoce kamienia łupanego? Wraz z rozwojem cywilizacji i emancypacją kobiet, ewolucyjny model stopniowo przestawał obowiązywać. Raz, że mężczyznom nie opłacałoby się zapładniać oporowej liczby lasek, bo by nie wyrobili na alimenty; dwa, że kobiety nie mają już takiego parcia na dziecko, bo przecież jest tyle innych fajnych rzeczy do zrobienia, np. kariera, podróże albo trójkąt z dwoma facetami i wreszcie trzy: od kiedy wprowadzono do sprzedaży środki antykoncepcyjne, podejście do seksu uległo radykalnej zmianie, bo – surprise, surprise – okazało się, że nie każdy stosunek musi kończyć się ciążą.
W cywilizowanym świecie monogamia bardziej popłaca tym, którzy decydują się na dzieci, bez względu na to, czy mówimy o kobietach, czy o mężczyznach. I tylko od nich zależy, czy wybiorą właśnie taki (monogamiczny) sposób funkcjonowania w związku, który – nomen omen – został nam wpojony jako normatywny przez doktryny religijne i kulturowe. Monogamia to nie jest gen, kod DNA dziedziczony z pokolenia na pokolenie. Monogamia to jeden z modeli, wzorców, jakie mamy do wyboru. Z biologicznego punktu widzenia człowiek nie jest stworzony do monogamii (o czym już z resztą kiedyś pisałam).
Współczesne kobiety, wyedukowane i niezależne finansowo od mężczyzn, doskonale zdają sobie z tego sprawę i korzystają z nowych przywilejów w taki sam sposób, w jaki od wieków korzystali mężczyźni. Seks to seks, dziś służy przede wszystkim przyjemności, a nie prokreacji, przynajmniej dopóki nie podejmiemy świadomej decyzji, że chcemy się rozmnożyć.
ZDRADA
Tak samo, jak skłonności do poligamii, tak i zdrada (również wytwór cywilizacyjny) nie jest domeną mężczyzn. Kobiety zdradzają na równi z facetami, tylko że rzadziej niż mężczyźni się do tego przyznają. Why? Prawdopodobnie dlatego, że – paradoksalnie – mimo zmian obyczajowych zdradzająca kobieta wciąż jest o wiele bardziej napiętnowana społecznie (zdzira, dziwka, szmata) niż zdradzający mężczyzna (ogier, maczo, jebaka).
Tymczasem zarówno kobiety, jak i mężczyźni, zdradzają z taką samą częstotliwością i dokładnie z tych samych pobudek: przede wszystkim brak zaspokojenia potrzeb seksualnych w aktualnym związku, ale też niezaspokojone potrzeby bliskości, zrozumienia, adoracji… Czyli wszystkiego tego, co nie hula w obecnej relacji.
NO TO TERAZ PYTANIE ZA 100 PUNKTÓW
Skoro wiecie to wszystko, Drogie Panie, to po chuj trzymacie tych swoich chłopów na smyczy? Dlaczego kontrolujecie, węszycie, zabraniacie wyjść na piwo z kolegami i robicie wielkie larum z faktu, że Wasz mężczyzna ośmielił się znać jeszcze parę innych kobiet poza Wami, własną matką, siostrą i żoną stryjecznego wujka? Czy Wy naprawdę nie widzicie, jakie to kuriozalne? Jak bardzo naruszacie prawo do wyboru i wolności drugiego człowieka?
Pominę już fakt, co mają w głowie mężczyźni, którzy godzą się na takie trzymanie pod butem, bo to temat na oddzielny tekst, ale… mnie przeraża fakt, jak wiele związków i kobiet w tych związkach tak funkcjonuje. Na wiecznym stendbaju, z wiecznym podejrzeniem i nieufnością w stosunku do partnera. Spojrzał na inną? Na pewno myśli o tym, jak ją puka. Umawia się z koleżanką na piwo? Na pewno ją puka. Wychodzi się „spotkać z kumplem na wódkę” i wraca o piątej nad ranem napierdolony jak szpadel? Na pewno puknął żonę kumpla!
Naprawdę nie widzicie, że problem nie tkwi w facecie, tylko w Was?
JESTEŚ (TE)GO WARTA
Jedno, co wiem na sto procent, i jako psycholog, i jako baczny obserwator rzeczywistości – ludzie chorobliwie zazdrośni i kontrolujący swoich partnerów, snujący w swoich głowach scenariusze o zdradach oraz o te zdrady podejrzewający na każdym kroku, to ludzie niedowartościowani, zakompleksieni i gdzieś tam w głębi duszy przekonani o własnej bylejakości. To ludzie, którzy myślą „nie jestem dla niego/niej wystarczająco dobra/seksowna/zgrabna/mądra/zabawna/itd.”.
To, co jeszcze wiem jako psycholog, to fakt, że takie myśli mają w przeważającej większości kobiety. Nie jestem w stanie określić, z czego to wynika – relacji z rodzicami? Może z rówieśnikami? Z wrodzonej tendencji do perfekcjonizmu? A może z neurotyzmu?
Nie wiem, bo każdy z nas jest inny i każdy z nas ma inne życiowe doświadczenia. Jedno, co wiem na pewno, to że taka relacja – oparta na kontroli, szantażu i zastraszaniu – nie jest zdrowa. I zawsze prędzej czy później prowadzi do rozpadu związku.
Dlatego jeśli widzisz, że oczy Twojego mężczyzny już wychodzą z orbit, a jaja powoli odpadają, bo pętla jest tak ciasna… zrób coś z tym. Idź do psychologa. Nie dla niego. Ani tym bardziej nie dla mnie.
Dla siebie. Bo jesteś tego warta.
Fot. Jan Vašek, jeshoots.com