Femmeflix, czyli feminizm na Netflixie (i innych platformach)

Niezmiernie cieszy mnie fakt, że od kilku dobrych lat powstaje coraz więcej produkcji z mocnymi kobiecymi bohaterkami. Seriale takie jak „Girls” (HBO), „Orange is the New Black” (Netflix), fenomenalne: „The Handmade’s Tale” (Showmax) oraz „Big Little Lies” (HBO) pokazały nowe, świeże spojrzenie na feminizm i jego miejsce w popkulturze. Netflix podbił moje serce, kiedy stworzył kategorię pt. „Dramaty telewizyjne ukazujące silną postać kobiecą”. Niby nic, a jednak bardzo dużo, bo w ten sposób platforma potwierdza, że istnieje zapotrzebowanie na tego typu treści i że jest gotowa na to zapotrzebowanie odpowiadać. 

Wbrew temu, co sądzić mogą koneserzy hitów typu „Californication”, „Sex and the City” czy choćby „Mistresses” (gdzie kobiece bohaterki są uprzedmiotowione albo pokazane jako zdesperowane singielki, które marzą jedynie o usidleniu faceta), w kulturze masowej jest mnóstwo miejsca dla feministycznego przekazu. Udowadniają to od lat artystki, które weszły do mainstreamu, używając swojej sztuki i środków wyrazu jako katalizatora zmian w świadomości społecznej. Były i są wśród nich wokalistki i instrumentalistki (patrz: Bikini Kill, Hole, Pussy Riots, Ani di Francio, czy Peaches), pisarki (patrz: Virginia Woolf, Eve Ensler, Simone de Beauvoir, Zadie Smith, Sylwia Chutnik, czy Natalia Fiedorczuk) oraz artystki malarki i performerki (patrz: Yoko Ono, Judy Chicago, Marina Abramović, Natalia Lach-Lachowicz, czy Katarzyna Górna). Tymczasem Hollywood, które nadaje ton mainstreamowym produkcjom filmowym na całym świecie, wciąż ma problem z kreowaniem prawdziwie feministycznych, a więc niezależnych i świadomych swoich możliwości i pozycji w świecie, postaci kobiecych. Jeśli już nawet pojawiały się bohaterki typu Lorraine Broughton („Atomic Blonde”) czy Diana („Wonder Woman”), zawsze mocno grały na wpół roznegliżowanym, seksownym ciałem, jakby kobieta nie mogła być ubraną profesjonalistką. I podczas gdy pełen metraż wciąż ma problem z dyskryminacją płciową (o czym świadczy choćby protekcjonalna reakcja branży na akcję #metoo, a także liczba filmów, które można określić mianem feministycznych), platformy typu Showmax, Netflix czy HBO idą o krok dalej, oferując kobietom to, na co czekały od dawna. Dobrą, mocną telewizję o nich dla nich. I dla świata.

 

Dziewczyny rządzą. Bardziej

 

W 2018 roku na największych dostępnych w Polsce platformach pojawiły się aż trzy nowe seriale, które bez problemu mogę nazwać feministycznymi, podobnie jak zrobiłam to z wyżej wymienionymi „Wielkimi kłamstewkami” czy „Opowieścią podręcznej”. Chcę napisać o nich trochę więcej, bo nie są aż tak popularne jak kultowy już cykl o więźniarkach, czy znana na całym świecie adaptacja książki Margaret Atwood. 

 

„Glow”

 

Zaczynam od serialu, który absolutnie podbił moje serce. Przez pierwszych kilka odcinków zastanawiałam się, czy na pewno chcę brnąć w tę opowieść. Główna bohaterka mocno działała mi na nerwy, obawiałam się też, że nowa produkcja Netflixa niebezpiecznie podąża w kierunku seksistowskiej, taniej rozrywki (jak choćby kiepski „Masters of Sex”). Jakże się myliłam. 

„Glow” w humorystyczny i bezczelny (głównie za sprawą męskiego bohatera Sama, który raz zachowuje się jak typowy mizogin, a innym razem jak feminista z krwi i kości) sposób rozprawia się z wykluczeniem rasowym i ekonomicznym, homofobią i szeroko pojętą dyskryminacją płciową. Silnych, żeńskich postaci oczywiście nie brakuje, bo to właśnie na nich opiera się fabuła serialu. Niech nie zwiodą was błyszczące kostiumy, natapirowane włosy i dziwaczne makijaże bohaterek – wrestlerek tworzących grupę Gorgeus Girls Of Wrestling (w skrócie tytułowe GLOW). Te kobiety w latach 80-tych ubiegłego wieku stały się uosobieniem wyzwolenia i siły dla milionów Amerykanek, bo dziewczyny z GLOW istniały naprawdę, a serial luźno nawiązuje do historii wrestlerek-amatorek. Widzimy więc, jak „gordżys gerls” walczą nie tylko na ringu, ale też ze szklanym sufitem. Widzimy, jak próbują wydostać się z kulturowo-społecznego kokonu, w którym tkwią jako niezrealizowane żony, matki i kury domowe. Jak odkrywają własną seksualność i wewnętrzną siłę. Jak rosną, coraz bardziej świadome tego, że nie tylko dorównują mężczyznom, ale w wielu kwestiach zwyczajnie ich przerastają. Ten serial bawi, wzrusza, ale przede wszystkim otwiera oczy i w jakiś magiczny sposób wyzwala w kobietach nowe pokłady siły. 

Girl power, biczyz!

 

„Good Girls”

 

W skrócie to serial o trzech typowych mamuśkach z przedmieścia. W skrócie.

Ruby ma spoko męża, fajne dzieci, ale za to brakuje jej pieniędzy na leki dla ciężko chorej córki. Beth wiedzie się nieźle, dopóki nie odkrywa, że mąż ją zdradza i pakuje rodzinę w długi. Dla odmiany siostra Beth, niefrasobliwa Annie, nadal podkochuje się w swoim byłym mężu, z którym ma córkę, którą ten z kolei usiłuje jej odebrać. Wszystkie trzy kobiety są w życiowej dupie, kiedy więc podczas jednego z babskich spotkań zaczynają żartować o napadzie na sklep, głupie podśmiechujki szybko przeradzają się w realny plan. Akcja rabunkowa, która ma być jednorazowym strzałem, staje się rutyną, przyjaciółki wchodzą w światek przestępczy i wsiąkają w niego tym bardziej, im większą siłę daje im kontrola odzyskiwana nad własnym życiem. Koniec końców okazuje się, że pieniądze wcale nie są priorytetem, a właśnie poczucie sprawczości utracone gdzieś po drodze i odbudowywane w mozołach gangsterskiej roboty jest ich prawdziwym świętym graalem. 

Jak dalej potoczy się historia mamusiek? Musimy zaczekać na drugi sezon. Pierwszy zmiata z nóg. Zobaczycie go na Netflixie.

 

„Sharp Objects”

 

Kiedy dowiedziałam się, że główną rolę w „Ostrych Przedmiotach” (HBO) gra Amy Adams (fenomenalna rola w filmie „Nocturnal Animals”), a twórcami serialu są ludzie odpowiedzialni za „Wielkie Kłamstewka”, wiedziałam, że muszę go obejrzeć. Nie wiedziałam natomiast, że serial luźno opiera się na powieści o tym samym tytule autorstwa Gillian Flynn (której, to be honest, nigdy nie czytałam). Czytałam za to Joannę Bator i jej „Ciemno, prawie noc” i dla mnie fabularnie „Ostre Przedmioty” są mocno do tej powieści zbliżone: reporterka wraca w swoje rodzinne strony, żeby zbadać sprawę morderstwa dwóch dziewczynek. Po drodze okazuje się, że do odkrycia jest znacznie więcej. Żeby poznać prawdę, trzeba zmierzyć się z własnymi traumami i demonami.

Jak to się ma do feminizmu?, zapytacie. Ano, bardzo. I nie chodzi wcale o fakt, że główne bohaterki są kobietami (tak samo było w „Desperate Housewives” czy „SATC”, a ciężko uznać te seriale za feministyczne), a bardziej o naszkicowanie podziału między kobietami, bliskimi sobie bohaterkami, które zamiast nawzajem się wspierać… well, kopią pod sobą dołki. Dla mnie to taka metafora współczesnej feministki. Niby wszystkie walczymy w słusznej sprawie, a rozbijamy się o pierdoły. Przepraszam, „kwestie fundamentalne”.

I to chyba będzie odpowiednie zakończenie tego tekstu.

Peace, Pajonk.

0 Like

Share This Story

Style
  • MK

    Uwielbiam Orange is the new black, to kopalnia świetnych damskich bohaterek. Mała poprawka, serial Sharp Objects jest oparty na książce o tym samym tytule, autorki tej Zaginionej Dziewczyny.

  • Monika Kujawska

    Serial „Sharp Objects” nie opiera się na powieści „Zaginiona Dziewczyna” tylko na powieści „Ostre Przedmioty” (z tego co pamiętam to jest to debiut autorki zaginionej). Swoją drogą serial, jak i książka są świetne.

  • Nie oglądałam Good Girls, ale opis… brzmi jak kopia Breaking Bad, tylko z kobietami.

  • gwen

    Idzie jesień, Malvina znów zapodaje seriale rain-killery :) A propos feministycznych wątków w serialach, oglądałaś The 100?
    Wkręciłam się, moja ulubiona seria YA, gdzie pomieszane jest chyba dosłownie wszystko: sci-fi z post-apokaliptycznym dzikim światem, związki hetero i homo, statki kosmiczne i życie w jaskiniach, adultyzacja nastolatków, którzy najczęściej wpływają na bieg wydarzeń i infantylizacja dorosłych, którzy często wydają się tylko kłopotliwym balastem-konserwą. A najlepsze ze wszystkiego są żeńskie bohaterki, które tam po prostu rządzą. Na. Każdym. Polu. Od polityki, przez pola bitwy po szpitale. Od podziemnych bunkrów po statki kosmiczne. Jak jakiś pop-kulturowy panteon bogiń. Uwielbiam :)