Witam w drugiej części cyklu, w którym opowiadam o filmach zbyt ciężkich, zbyt trudnych i zbyt niewygodnych, by oglądać je przed telewizorkiem w kapciuszkach z miską popcornu na kolanach. Obrazy, o których piszę, wywołują mdłości, powodują bezsenność, są drogą przez mękę i zostają w człowieku na zawsze, nawet jeśli wolałby może jednak nie. Zapraszam, o ile jesteście gotowi na ekstremalne doświadczenia.
#3. Saló, czyli 120 dni Sodomy
Powiedzieć o tym filmie, że szokuje, to jak nie powiedzieć nic. Sadyzm, przemoc, zmuszanie ofiar seksualnych do jedzenia ekskrementów i sceny rodem z najgorszych filmów gore mogą skutecznie powstrzymać przed obejrzeniem tego dzieła do końca.
Pisząc „dzieło”, wcale nie ironizuję. Ostatni film skandalizującego, zamordowanego w 1975 roku reżysera Piera Paolo Pasoliniego jest bezwzględną, acz wybitną opowieścią o niszczycielskiej sile władzy. Oto faszystowskie Włochy na przełomie 1944 i 1945 roku, a w nich czterech wysoko postawionych notabli: sędzia, biskup, książę i bankier, którzy pewnego dnia postanawiają zorganizować trwającą cztery miesiące orgię. Wśród miejscowej ludności „rekrutują” (choć właściwszym słowem byłoby chyba „porywają”) ośmioro młodych chłopców i dziewcząt, których zamykają w obwarowanej wojskiem willi, by – przy ich udziale – móc realizować swoje najokrutniejsze i najbardziej perwersyjne fantazje seksualne. Ich niszczycielska siła jest nie do zatrzymania, bowiem nie ma nikogo, kto sprawowałby nad nimi kontrolę, a sami już dawno poczucie kontroli utracili.
„Saló” to jednak nie tylko opowieść o tym, jak władza prowadzi do bezkarności i bezwzględności. To przede wszystkim bolesna diagnoza kondycji ludzkiej. Nieprzypadkowo akcja filmu dzieje się pod koniec II Wojny Światowej. U Passoliniego nawet niewinny młody człowiek wtłoczony w rzeczywistości, w której nie obowiązują żadne normy społeczne i moralne, może zdjąć nogę z hamulca i wjechać na pełnej kurwie prosto do piekła. Bowiem tam, gdzie zaczyna się wolność jednego człowieka, kończy się wolność drugiego.
Smutny i okrutny film. Czy potrzebny? Sami odpowiedzcie sobie na to pytanie.
#4. Wilgotne miejsca
Przy obrazie Pasoliniego „Wilgotne miejsca” wydają się być niewinną opowiastką o dorastaniu. W końcu kto z nas nie wsadzał sobie palca w dupę, żeby sprawdzić, jak pachnie odbyt?
Bohaterką filmu jest nastoletnia Helen, której młodzieńcza kontestacja, jak już zapewne zdążyliście się domyśleć, wykracza daleko poza standardowy bunt nastolatki. Helen wymienia się zużytymi podpaskami ze swoją przyjaciółką, brodzi boso w gównie, degustuje własną cipkę i pozwala ją golić obcemu facetowi. Too much? Niekoniecznie.
Wbrew pozorom „Wilgotne miejsca” to nie jest film, który ma na celu szokowanie (jak choćby ostatnia produkcja Larsa von Triera) czy obśmiewanie procesu dorastania (jak gnioty typu „American Pie”). Za ekstremalnymi zachowaniami Helen kryje się coś więcej – ogromna samotność, poczucie zagubienia i niezrozumienia przez najbliższych. Dziewczyna z odkrywania swojej seksualności czyni broń wymierzoną w samą siebie. Jej zachowania, podobnie jak u młodych anorektyczek czy nastolatek tnących sobie ręce żyletką, są przejawem niekontrolowanej autoagresji. Dziewczyna, zamiast porządnie wkurwić się na niedojrzałych rodziców-ignorantów za ich życiowe niepowodzenia, każe samą siebie. Brzmi znajomo?
Jedyne, do czego mogę się w tym filmie ze świetną muzyką, zdjęciami, scenariuszem i genialną Carlą Juri w roli głównej przyczepić, to dość miałkie zakończenie. Ale z drugiej strony – dlaczego bulwersująca historia nie miałaby zakończyć się happy endem?
#5. Idioci
Skoro już jesteśmy przy ekstremalnych doświadczeniach związanych z ludzkim ciałem, na trzeci i ostatni obraz w dzisiejszym zestawieniu wybieram „Idiotów” Larsa von Triera. To pierwszy film Duńczyka, który obejrzałam i który też ustawił poprzeczkę bardzo wysoko, jeśli chodzi o moje oczekiwania wobec reżysera-skandalisty. „Idiotów”, w pełni zrealizowanych według manifestu Dogma’95, uważam bowiem za arcydzieło.
Oto grupa młodych, inteligentnych ludzi, zamieszkuje opuszczoną willę wujka jednego z bohaterów, tworząc swoistą komunę. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że postanawiają przy tym udawać osoby niepełnosprawne intelektualnie. W domu, w sklepie, na basenie – gdziekolwiek są, spastykują, ślinią się, wydają z siebie niezrozumiałe okrzyki, wywołując u postronnych obserwatorów zdziwienie, irytację albo wręcz przeciwnie – współczucie i chęć niesienia pomocy. Początkowo ekstremalny eksperyment jest dla nich formą zabawy i łamania stereotypów.
THE IDIOTS Trailer from Umbrella Entertainment on Vimeo.
Im bardziej jednak członkowie komuny stają się przekonywujący w swojej grze, tym bardziej wizja ucieczki od dotychczasowego życia i odpowiedzialności staje się atrakcyjna. W końcu tytułowi „idioci” nic nie muszą, a mogą wszystko – nikt nie ośmieli się ukarać upośledzonego za sikanie w miejscu publicznym, wyzywanie przypadkowych ludzi czy bieganie nago po ulicy. Tak samo jak Pasolini, von Trier pokazuje, co dzieje się w społeczności pozbawionej norm. Tam, gdzie jedni rozszerzają granice swojej wolności, inni tę wolność tracą. Możemy pytać, na czym konkretnie polegają „wolność” i „normalność”, ale nie dostaniemy odpowiedzi. Na koniec dnia okazuje się bowiem, że idiota też bywa nieszczęśliwy i uciemiężony.
C.D.N.