Owszem, znam odpowiedź na to pytanie. Owszem, zdradzę Wam sekret, a dietetycy i Anna Lewandowska mnie znienawidzą. Owszem, mój sekret działa. Przynajmniej na mnie. Nie wiem, czy zadziała na Was. I nie jestem wcale taka pewna, czy to najzdrowsza forma trzymania formy. Bo ja na przykład od czterech miesięcy nie uprawiam sportu. Dlaczego? Nie chce mi się, nie mam czasu, wolę się wyspać. Jem w zasadzie wszystko, na co przyjdzie mi ochota. Dziś na śniadanie wjechała bułeczka cynamonowa z Lidla, lody waniliowe, szklanka mleka migdałowego i kawa. Dlaczego? Bo lubię bułeczki cynamonowe z Lidla i lody waniliowe. Piję alkohol, jem pizzę na kolację, a moją jedyną formą aktywności fizycznej od kilku miesięcy są spacery z psem, galop na autobus do pracy i seks.
Więc jak to się stało, zapytacie, żeś schudła? Zeżarłaś tasiemca? Furasz fetę? Jesteś chora? Otóż: nie, nie i nie. Ja po prostu…
#1. Przestałam jeść mięso
Zawsze z podziwem patrzyłam na moich biegających znajomych wegan i wegetarian. Zazdrościłam im smukłych, zdrowych sylwetek, a jednocześnie zastanawiałam się, jak oni na tych swoich kiełkach i tempehu nakurwiają 120 kilometrów po górach? Dziś ich rozumiem. Mięso zamula. Mięso spowalnia. Mięso wcale nie daje siły, a wręcz przeciwnie – obciąża bardziej niż mogłoby Ci się wydawać. Po zjedzeniu, dajmy na to, steka, Twój organizm, zamiast spożytkować energię na myślenie i działanie, przeznacza ją na nawet dziesięciogodzinne trawienie… Czujesz się senny(a), musisz wypić kawę, a najlepiej jeszcze zarzucić coś słodkiego, żeby się obudzić. Znasz to?
Ja, po niemal pięciu miesiącach od momentu, kiedy odstawiłam wołowinę i drób (zostałam przy rybach i owocach morza, ale ostatnio sięgam po nie coraz rzadziej, mój organizm bowiem coraz gorzej reaguje na mięso), czuję się lekka jak piórko. I nie chodzi wcale o lekkość, którą pokazuje waga (od września 5 kilo w dół), a o energię, o której wspominam wyżej. Po swoich posiłkach nie mam poczucia ciężkości, wzdęć (no chyba, że się nażrę fasoli) i nie jest wcale tak, że godzinę po wege-posiłku czuję się głodna. Uwierzcie mi, bezmięsna dieta też może być sycąca.
#2. Przestałam jeść pięć razy dziennie
Zaczęło się od operacji w październiku i dwutygodniowej rekonwalescencji w domu, kiedy musiałam niemalże leżeć plackiem. Przy tak niewielkiej aktywności (nie ruszałam się, nie uprawiałam sportu, nie pracowałam), najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się jeść co te trzy godziny. Poza tym częste wstawanie z łóżka wiązało się z bólem i z dyskomfortem (przez kilka pierwszych dni). Jakoś tak zupełnie naturalnie, z dnia na dzień, przerzuciłam się z trybu pięć posiłków dziennie na tryb śniadanie, obiad, kolacja. I tak mam do tej pory. Owszem, moje porcje są większe niż wcześniej, ale też ja mam więcej frajdy z jedzenia, bo w końcu się najadam po korek (ale bez poczucia ociężałości) i nie czekam jak na szpilkach aż miną trzy godziny i będę mogła wszamać kolejną przekąskę.
#3. Przestałam uprawiać sport
Nagle z osoby bardzo aktywnej (treningi 4-5 razy w tygodniu) stałam się osobą bardzo leniwą (trening raz w miesiącu xd). Może to zabrzmi dziwnie, ale dobrze mi z tym. Zawsze wolałam ćwiczyć rano (wieczorem, po całym dniu, mam ochotę odpocząć a nie wyżymać z siebie siódme poty), wstawałam więc po piątej, szóstej rano, żeby pobiegać albo pójść na siłownię przed pracą. Efekt był taki, że nie dosypiałam, byłam rozkojarzona, a do roboty przychodziłam grubo po czasie, co nie spotykało się ze zbyt ciepłym odbiorem szefów ;) Akurat tak wyszło, że tuż przed operacją zrezygnowałam z dotychczasowej pracy i okres rekonwalescencji przeznaczyłam na szukanie nowej roboty.
Po kilku miesiącach znalazłam w końcu pracę swoich marzeń, z której czerpię ogromną satysfakcję. Efekt jest taki, że nie wstaję już o szóstej rano na treningi, bo boję się, że nie zdążę do roboty, poza tym wolę się wyspać. Masa mięśniowa spadła, więc i kilogramy poleciały. Nie mam już może aż tak wystającego tyłka jak kiedyś i tak umięśnionych nóg, ALE – bez żadnego wysiłku uzyskałam płaski brzuch. Nie wiem, jak to się stało, zarejestrowałam ten fakt ostatnio bez przypływu większych emocji. Od dłuższego czasu traktuję bowiem swoje ciało bardziej jako naczynie dla duszy, osobowości, charakteru, persony czy, jak ja to określam, „środka”.
#4. Zaczęłam jeść więcej warzyw (i węglowodanów)
To się dzieje automatycznie – ograniczasz mięso, zwiększasz więc dawki warzyw, ale też makaronu, kaszy, ciemnego pieczywa, no bo CZYMŚ SIĘ W KOŃCU TRZEBA NAJEŚĆ. Zawsze wydawało mi się, że to zabójcze dla wagi bo przecież białeczko jest si, a węgle są niesi. No kurwa nie. Czas wsadzić między bajki te wszystkie diety keto, paleo i samuraje. Według nowej piramidy żywieniowej, na spodzie jest aktywność fizyczna, zaraz po tym węglowodany złożone (kasze, pełne ziarna), następnie warzywa i owoce, później strączki i orzechy, dalej ryby i jaja oraz nabiał, a na samym, szarym końcu – czerwone mięso.
#5. Zaczęłam nową pracę
Jak już wspomniałam, praca obecnie wyparła sport. Może z czasem wrócę do większej aktywności, może nie. Na pewno nie będę się do niczego zmuszać. Wierzę, że jak tylko zrobi się cieplej, zechcę przebywać na świeżym powietrzu dłużej, więc pewnie spacery z psem zamienię na bieganie z psem. Na siłownię raczej nie wrócę. Prędzej pojadę na wieś pomóc w wykopkach albo przerzucać siano.
#6. Zaczęłam mieć wyjebane
Ja, była anorektyczka, przestałam w końcu przywiązywać aż tak wielką wagę do swojego wyglądu. Oczywiście, dbam o siebie. Oczywiście, chcę się czuć dobrze w swojej skórze. Oczywiście, nie jest moim celem ani nadwaga ani niedowaga. Ale po prostu pozwalam sobie być taką, jaka aktualnie jestem albo jaka chciałabym być. Miałam ochotę przefarbować się na czarno i zrobiłam to. Nie mam ochoty golić nóg, to ich nie golę. Chce mi się spać, to idę spać, zamiast wyznaczać sobie kolejne questy. Dupa mi sflaczała, trudno, nie będę teraz maniakalnie robić po sto przysiadów dziennie, żeby tylko ujędrnić poślady. Lubię siebie, lubię swoje życie i póki co jest mi dobrze tak jak jest. I może w tym właśnie tkwi ten mój sekret.
Że po prostu dobrze mi ze sobą w wydaniu „whatever” :)