W dupie. Tak mam ochotę odpowiedzieć, kiedy po raz kolejny słyszę utyskiwanie trzydziestoletnich singielek twierdzących, że wszyscy godni uwagi mężczyźni:
A. Wyginęli.
B. Są już zajęci.
C. Nigdy nie istnieli.
Ja wiem, że im jesteśmy starsze, tym bardziej „rynek” się kurczy. Zdaję sobie sprawę, że trzydziesto- czy czterdziestolatce trudniej jest poznać wolnego faceta w swoim wieku niż studentce, no bo wiadomo, życie towarzyskie zwalnia, imprez jakby mniej, a większość interesujących, potencjalnych partnerów została już jakiś czas temu zaobrączkowana. Ja to wszystko naprawdę rozumiem.
Czego nie rozumiem, to fakt, że ci wolni, fajni, zabawni faceci wciąż są na wyciągnięcie ręki, a tak wiele kobiet ich nie dostrzega. I nie, nie mówię tu o wąsatych Januszach w zaawansowanej ciąży spożywczej przyspawanych do pilota i browara. Mówię o gościach z własnymi zajawkami, oczytanych, zabawnych, aktywnych, nierzadko po rozwodach (back to market), którzy przeżyli swoje, dzięki czemu wiedzą, czego chcą od życia i szukają kobiety, z którą będą mogli stworzyć dojrzały związek.
QUO VADIS, MARIOLKO?
I tak się zastanawiam, w czym tkwi problem? Może wcale nie w tych nieszczęsnych chłopach, których non-stop usiłujemy zaprogramować zgodnie z własnymi potrzebami i wymaganiami, a w nas samych? W tym, że po dłuższym czasie singlowania same już do końca nie wiemy, czego chcemy od mężczyzny i od związku, więc zwyczajnie fajnych, dojrzałych facetów albo nie zauważamy, albo – co gorsza – odstraszamy? Bo jak w miarę ogarnięty gość spotyka księżniczkę, która mu pokazuje listę warunków do spełnienia, to facet zwyczajnie spierdala w podskokach, bo już wie, że nie na tym polega związek?
A może to kwestia kobiecej bierności i oczekiwania na księcia, który po prostu któregoś dnia wyskoczy z niewiadomokąd, niewiadomojak i powie: „Czekałem na Ciebie całe życie”? W sumie, skoro tak jest na filmach, to w życiu też mogłoby się przydarzyć, nie?
A może problemem nie do przeskoczenia są dla nas czynniki, które powinny być co najwyżej wyzwaniem? Na przykład fakt, że facet jest rozwodnikiem? Albo że ma dzieci? Albo że jest fenomenalny, ale ma amputowaną rękę do łokcia?
No bo jak to jest, że wszędzie dookoła słyszę „NIE MA JUŻ NORMALNYCH FACETÓW”, a jakoś życie pokazuje, że jest zupełnie inaczej?
GATUNEK CHRONIONY
Obracam się w towarzystwie dość aktywnych kobiet, które pracują, uprawiają sporty, podróżują, chodzą do kina, teatru, muzeów. Imprezują, uczą się, robią kariery, kilka to rozwódki z dzieciakiem pod pachą. 90 procent z nich, nawet po dłuższym okresie samotności, nie miała problemu, żeby poznać wieloletniego partnera.
Przykład? Jagoda wyhaczyła swojego B. na Badoo. Anka dała się zaprosić do teatru byłemu uczniowi, który swego czasu przychodził do niej z żoną na korepetycje z angielskiego. Małżeństwo się rozpadło, ale numer do Anki został w komórce. Izka zapisała się na wspinaczkę i tam poznała K. Też rozwodnika. Gośka wpadła na Pawła, jak odbierała syna z przedszkola. Martyna poznała Wojtka na treningu dla puszystych, i choć ona ma nadwagę zaledwie 5-kilogramową, a on 30-sto, to jednak dała się zaprosić na sok z marchewki.
No i ja. Michała kojarzyłam z boxa. Wydawał się być spoko gościem i tyle. Facet zupełnie nie w moim typie, więc ani motylków ani porywów serca. Ale był. Zawsze obok. Gotowy pomóc, przyjść, pogadać. Jeszcze ze cztery lata temu trzymałabym go we friendzonie, szukając swojego ideału, który gdzieś tam na pewno czeka. Niespełna rok temu postanowiłam jednak dać szansę mężczyźnie, który ewidentnie o mne zabiegał. I to byla jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Nie wiem, czy będziemy razem do końca życia, nie wiem, czy „to ten”. Jest „tym” tu i teraz i tu i teraz pracujemy nad sobą tak, żeby było nam razem dobrze.
A przecież chyba o to w miłości chodzi? Żeby dwojgu ludzi było ze sobą po prostu dobrze?
Fot. Lesly B. Juarez, unsplash.com