Lato 2014. Impreza. Na imprezie Jagoda, Anka i ja. Roześmiane, opalone, po pierwszym drinku, więc oczy się jeszcze nie świecą, ale już jest ten luz na twarzy i oczekiwanie na nadchodzącą noc. Klasa laski – piękne, bo szczęśliwe. „Zdjęcie! Zdjęcie!” – krzyczy Jagoda, wyciągając z czeluści torebki telefon. Cyk i fota leci na fejsa. Smartfon ląduje gdzieś pomiędzy kosmetyczką, kluczami, smyczą dla psa i samotną, jednorazową skarpetką do mierzenia szpilek upchniętą w samym rogu przepastnej podróby luisawjutona. Zabawa trwa w najlepsze, tymczasem na Facebooku…
…natenczas na Facebooku komentarz pod zdjęciem jako pierwsza pozostawia Mariolka – strażniczka moralności i godności kobiety, pisząc, co następuje: „No no, Malvina… Jaki dekolt… I Michał cię tak z domu wypuścił?”.
Cóż. Możliwości odpowiedzi było kilka:
A. Kochana, tak długo szczekałam, że w końcu mnie spuścił z łańcucha.
B. Nie. Wyszłam z mieszkania w habicie, zaś w strój kurwy przebrałam się za winklem.
C. Ba, wręcz sam mnie wygonił. A walizki zjechały windą.
Postanowiłam jednak napisać prawdę, tzn.:
Mój facet cieszy się, że jego dziewczyna ma co pokazać
I nie chodzi tu o świecenie dupą i cyckami (swoją drogą, dekolt w tamtej bluzce był naprawdę skromny), ale o fakt, że skoro lubię swoje ciało i ciężko pracuję na to, żeby wyglądało tak, jak wygląda, to czemu mam tego nie pokazywać? Lubię swoje nogi, więc noszę mini i krótkie szorty. Uważam, że mam fajne cycki, więc nie widzę problemu w tym, żeby je delikatnie podkreślić dopasowaną koszulą czy bluzką z dekoltem. I cieszę się, że mężczyzna, z którym jestem, docenia nie tylko to, co mam w głowie, ale również fakt, że o siebie dbam.
Gdyby stosował, jak niektórzy, podwójne standardy (wypindrz się, kiedy idziesz ze mną, ale wskocz w worek po ziemniakach, gdy wychodzisz na miasto sama), nie mielibyśmy o czym rozmawiać. Bo związek to zaufanie (ale o tym innym razem) + umiejętność rozgraniczenia między realnym zagrożeniem dla relacji (ostatnio nie rozmawiamy, oddalamy się od siebie), a zagrożeniem z dupy (założyła mini i szpilki, pindrzy się dla innego, NA PEWNO MNIE ZDRADZA ALBO ZARAZ TO ZROBI).
Sęk w tym, że to nie zazdrośni faceci są najgorsi, a…
Zazdrosne Mariolki
Czyli wszystkie strażniczki moralności, które za swoje zadanie uważają dojebanie drugiej kobiecie.
Czujesz się ze sobą dobrze? Szach mat! Zapytam w komentarzu pod zdjęciem, skąd ten brzuszek.
Ubrałaś się seksownie i przyciągasz spojrzenia? Szybko dam ci do zrozumienia, że wyglądasz jak Pierwsza Zdzira Rzeczpospolitej Polskiej.
Byłaś u fryzjera i masz na głowie dzieło sztuki? Uświadomię cię, że mój przyjaciel gej zrobiłby to lepiej.
Taki delikatny, sączący się jad obserwuję w komenatarzach zostawianych przez kobiety w szeroko pojętym internecie (od pudelka, przez media społecznościowe, po poważniejsze portale kobiece, jak choćby wysokie obcasy), ale też, co stwierdzam z żalem, u niektórych moich bliższych i dalszych i znajomych. I wiecie co? Z jednej strony mnie to bawi, ale z drugiej jest mi przykro. Bo takim zachowaniem kobiety same siebie uprzedmiotawiają, czyli sprowadzają do roli obiektów.
Kobietą jestem…
Zamiast dawać sobie pozytywne bodźce, my wciąż mentalnie tkwimy w piaskownicy, ciągnąc się za włosy i walcząc o najpiękniejszą lalkę barbie. Nie wiem, z czego wynika ta zawiść, ale wiem trzy rzeczy. Po pierwsze: jestem kobietą, czuję się kobietą, więc, do cholery, będę się z tą swoją kobiecością obnosić tak, jak ja to czuję. Po drugie: zdaję sobie sprawę, że są i zawsze będą inne o wiele zgrabniejsze, piękniejsze i mądrzejsze ode mnie. I chwała bogom, bo dzięki temu świat jest różnorodny, a ja wiem, że zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie zmotywuje, by ścigać jakiś tam mój własny, wewnętrzny ideał kobiecości. Po trzecie (jakkolwiek paolokoelowo by to nie zabrzmiało): piękno wypływa z środka. Przypomnij to sobie, zanim następnym razem zdecydujesz się upuścić kroplę jadu w internecie.
Raszplo.
Fot. Ryan Moreno, unsplash.com