– Pamiętacie jeszcze randki przed internetem? – zapytała Anka, a my zadumałyśmy się nad naszą wódką z amaretto i sokiem pomarańczowym.
– Zdefiniuj internet – poprosiła grzecznie Jagoda.
– Ja pamiętam ten przełomowy moment, gdy w wieku piętnastu lat odkryłyśmy z koleżanką IRC-a. Przesiadywałyśmy w kafejkach internetowych godzinami, rozmawiając na czatach z różnymi chłopakami. Umawiałyśmy się z nimi na „randki”, a potem na nie nie przychodziłyśmy. To były piękne czasy – westchnęłam nostalgicznie.
– Ja nie mówię o gówniarskich podchodach, tylko o poważnym, dorosłym randkowaniu. Takim wiecie… 4K.
– 4K?
– Kawa, kino, kolacja…
– A później keks? – obudziła się Aneta.
– A później keks – potwierdziła Anka.
Randka 0.0.
– A co cię tak nagle wzięło na randki? – wywęszyła aferę Jagoda.
– Yyyy… Może to, że od dwóch lat nie miałam faceta i mi się zaczęło nudzić? A co rusz słyszę, że ktoś kogoś poznał przez Tindera, Badoo albo inne gówno typu Sympatia. Tak, jakby odkąd powstał internet ludzie przestali wpadać na siebie w księgarniach, siłowniach, na poczcie…
– Stara, jeśli ty czekasz, aż jakiś fajny facet wpadnie na ciebie na poczcie, to życzę powodzenia – stwierdziła Aneta, pogryzając ogórka kiszonego.
– No nie… Ale na przykład byłam kiedyś na randce z chłopakiem, który zagadał do mnie w Empiku. Kartkowałam jakąś książkę, on podszedł, powiedział, że czytał, jest świetna i poleca.
– I co? Szeptał ci póżniej wersy do uszka? – rzuciła kąśliwie Aneta.
– Niee… Skończyło się na dwóch randkach, zabrakło chemii.
– Romantycznie. Ja chyba nigdy nie miałam takiej sytuacji… Chociaż nie, czekajcie! – przypomniałam sobie. – Raz chłopak w barze kupił mi piwo i poprosił kelnerkę, żeby podała je do stolika, przy którym siedziałam ze znajomymi. Piwo przyszło z podstawką, na której zapisał swój numer telefonu.
– I co, zadzwoniłaś?
– Chyba nawet się spotkaliśmy… Nie pamiętam, to było dobre dziesięć lat temu.
– Widzicie? Właśnie o tym mówię! – wydarła się Anka. – Jak nie było internetu, to facet musiał się trochę bardziej wysilić. Przełamać wstyd, podejść i zagadać tak, żeby zainteresować dziewczynę tym, co ma do powiedzenia. A teraz? Milion pińćset profili, w których mogą wybierać i przebierać. Ba! Nie muszą w zasadzie w ogóle się wysilać, bo laski same do nich piszą, same zagadują i odwalają za nich lwią część roboty!
– Do tego dochodzi jeszcze kwestia wyglądu – zauważyłam. – Normalnie widzisz człowieka i od razu wiesz, czy ci się podoba, czy może jednak niekoniecznie. A w internecie?
– Nigdy nie masz pewności, czy nie rozmawiasz z wielkim, obleśnym typem, któremu ślina cieknie po potrójnym podbródku – zauważyła słusznie Jagoda.
– A nawet, jak wrzuca swoje własne zdjęcia, to i tak na żywo może wyglądać zupełnie inaczej – dodała Aneta.
– I później na randce jest szok i niedowierzanie – dowaliłam do pieca.
– Nigdy nie założę konta na Tinderze! – krzyknęła rozpaczliwie Anka. – Nigdy!
Miłość 2.0.
– Założyłam konto na Tinderze – powiedziała Anka tydzień później, kiedy dla odmiany siedziałyśmy nad wódką z sokiem grejpfrutowym.
– Yyy… Gratuluję?
– Wierzycie, że rzeczywiście można tam znaleźć miłość? – zapytała Anka.
– Zdefiniuj miłość – poprosiła grzecznie Jagoda.
– To taki stan, kiedy ludziom odpierdala i zachowują się, jakby nie mieli mózgu – wyjaśniła Aneta.
– Dziękuję.
– Proszę.
– Trudno w to uwierzyć, ale doświadczenie pokazuje, że można – przerwałam kurtuazyjną wymianę zdań. – Mój eks poznał swoją obecną dziewczynę przez Tindera. Z kolei ja jego poznałam przez CouchSurfing. Aga i Dominik też się poznali przez Tindera. I jeszcze ten, no, taki łysy z telewizji. Ostatnio wyczytałam gdzieś, że on też poznał swojego obecnego faceta przez internet. W sensie przez jakiś portal dla gejów.
– No dobra. To co teraz? – zapytała nieprzekonana Anka.
– Wrzuć zdjęcie twarzy.
– I sylwetki!
– Napisz, co lubisz. Tylko nie w łóżku.
– No. W sensie sport, książki, podróże i takie tam.
– Dodaj też, że nie szukasz jednorazowego seksu. No chyba, że szukasz, to wtedy napisz, że… eee… jesteś otwarta.
– Możesz też napisać, jakiego faceta chcesz.
– Nie dawaj serduszek kolesiom, którzy nic o sobie nie napisali. To prawdopodobnie jełopy.
– Ani tym, którzy wrzucają swoje zdjęcia w maskach. Co to kurwa ma być, Al-Kaida?
– Z obcokrajowcami też się nie zadawaj. Różnice kulturowe są nie do przeskoczenia.
– I z tymi przypakowanymi pozującymi na tle samochodów.
– I z łysiejącymi. Złe geny.
– Nigdy nie lajkuj też zdjęć swoich żonatych kolegów z pracy.
– Ani ich żon.
– To wszystko? – zapytała Anka. Z niewiadomych przyczyn drżał jej podbródek.
– Z grubsza tak. Ale jakbyś miała jeszcze jakieś pytania, wal śmiało. Wiesz, że na nas zawsze możesz liczyć.
Życie 2.0.
– Poznałam chłopaka – powiedziała Anka tydzień później, kiedy jak nigdy siedziałyśmy nad herbatą z cytryną i sokiem malinowym.
– Na Tinderze?! – wykrzyknęłyśmy zgodnie we trzy.
– Nie. Na poczcie…