To wina kobiety

Rozmawiałam dziś z przyjaciółkami. Mamy taki swój czat na Facebooku, nazywamy go „Three Heroines”, bo czujemy się silne, sprawcze, wyzwolone, no i łączą nas wspólne historie z czasów studenckich. Dziś jedna z moich przyjaciółek, matka dwójki dzieci, napisała, że winę za to, iż jej mąż jest zamkniętym w sobie, mało empatycznym szowinistą, ponosi jego matka. Zmroziło mnie. No bo jak to? Ojciec, o ile mi wiadomo, nie zniknął z obrazka. Był od początku, a rodzice męża trwają w małżeństwie do dziś.

Dlaczego więc z defaultu przypisujemy winę matce?

Mam kilka odpowiedzi:

  • bo ojciec się nie angażował,
  • bo był zajęty ważniejszymi sprawami niż wychowanie dzieci,
  • bo pracował (a matka w tym czasie zapewne wygrzewała dupę na Gran Canaraii, he he).

Jakiejkolwiek odpowiedzi nie wybierzemy, każda z nich uderza w kobietę. Bo skoro ojciec się nie angażował, to zapewne był zajęty poważnymi biznesami (nie to, co jego partnerka), a skoro był zajęty biznesami, to zapewne były one bardziej intratne niż biznesy kobiety. Bo przecież wychowanie dzieci to bułka z masełkiem. Chałka nawet.

Jak to o nas, kobietach, świadczy? 

Że jesteśmy leniwe, a jedyne, do czego się nadajemy, to obróbka dzieci.

 

Dość

 

Właśnie wyszedł trzeci sezon serialu, który bardzo lubię. Nazywa się ”Good Girls” i już kiedyś o nim pisałam. 

Do tej pory brałam serial za mocno feministyczny. Aż przyszedł moment, w którym dochodzi do konfliktu jednej z bohaterek z własną córką.

W skrócie wygląda to tak: przykładna nastolatka widząc, że rodzice mają problemy finansowe, kradnie jednemu ze swoich uczniów (dorabia jako korepetytorka) wieczne pióro warte kilkaset tysięcy dolców. Córka (co ważne) cierpi na chorobę nerek, której leczenie wymaga ogromnego nakładu pieniędzy. Kto obrywa rykoszetem? Matka, która angażuje się w nielegalny biznes, by wyciągnąć rodzinę z dołka. Kogo kreują na bohatera? Męża. Nieskazitelnego policjanta, który dla idei gotowy jest poświęcić życie żony, córki, psa i chomika. 

 

Skąd się to bierze?

 

Hmmm… Zapewne z ulubionej lektury „prawdziwych katolików”, czyli z Biblii, w której biedna Ewa zradza się z żebra Adama, udowadniając tym samym, iż jest podległą służebnicą, na dodatek niegodną Boga, bo któż, jak nie Ewa, namawia Adama do opierdolenia zakazanego jabłka.

Z całym szacunkiem do katolików, muzułmanów i innych wyznawców patriarchalnej wiary – serio wierzycie, że to Bóg podyktował jakiemuś Mojżeszowi albo innemu Mohamedowi cały ten bullshit spisany w „świętej księdze”? Serio wierzycie w to, że kobieta, tylko dlatego, że przy tym samym wzroście zwykle waży parę kilo mniej oraz nie ma sflaczałego (i mało estetycznego) kawałka skóry dyndającego między nogami, jest słabsza lub gorsza od Was?

Jeśli tak, to ja pierdolę. 

 

Co mam powiedzieć?

 

Odnoszę wrażenie, że jeśli chodzi o prawa kobiet, w naszym kraju powiedziano już wszystko, a jednak wciąż za mało. Z drugiej strony czuję, że większość Polek nie ma nawet świadomości, czym jest konwencja antyprzemocowa, i co do zasady, będą głosować przeciw. Bo tak je wytresował tata, wujek, mąż.

I wiecie, na czym się łapię? Że już nie mam siły walczyć. Że nie widzę nadziei. Że – jeśli sytuacja w PL zrobi się tak mocna jak na Białorusi lub w Rosji – wciąż pozostanie mi jedna jedyna droga, jak innym „zdrajcom ojczyzny”. Jak ta droga się nazywa?

S********* s***.

Magda, odsłoń.  

0 Like

Share This Story

Ludzie
  • To, że Ewa pierwsza wzięła jabłko nie miało oznaczać tego, że jest gorsza, tylko po prostu, że kobiety szybciej dojrzewają. Ogólnie jak się przyjrzysz, to cała ta historia jest metaforą dojrzewania (raj, pierwsze nieposłuszeństwo rodzicom, wstyd, że jest się nagim itp.). Tak jakby co, wiedz, że nie chcę krytykować, bardzo podoba mi się Twoja szczerość, z jaką piszesz te posty ;)

  • No tak, typowe. Od nas się oczekuje cudów, a gdy faceci coś spieprzą, to się ich rozgrzesza. Dość!