Trainspotting 2. U chłopaków bez zmian

Wiecie, za każdym razem, kiedy słyszę „Born Slippy” Underworlda, przechodzą mnie ciarki i czuję jakiś taki głęboki, wewnętrzny niepokój. Nie dlatego, że ten kawałek jest tak dobry (choć jest), ale dlatego, że kojarzy mi się z jednym z najlepszych filmów, jakie w życiu widziałam. Filmem o młodości, szukaniu swojego miejsca i – rzecz jasna – o ćpaniu.

Tak, kręcąc w 1996 roku „Trainspotting” (film na kanwie powieści Irvinga Welsha), początkujący wówczas reżyser filmowy Danny Boyle przeszedł samego siebie – stworzył dzieło kultowe, jedyną w swoim rodzaju opowieść balansującą na granicy dramatu, groteski i dobrego smaku. Opowieść z genialną ścieżką dźwiękową, fenomenalnymi zdjęciami, odjechanym montażem i rozpierdalającą pęcherzyki płucne obsadą w postaci nikomu wówczas nieznanego Ewana McGregora, Ewena Bremnera, Roberta Carlyle’a i Jonny’ego Lee Millera. Kupił nim serca milionów młodych, zbuntowanych ludzi szukających swojego miejsca na ziemi. 

Ot tak, zupełnie bezpretensjonalnie, kompletnie nas wszystkich rozpierdolił.
I teraz, po dwudziestu latach, Danny wraca z drugą częścią jak z wielkim wyrzutem sumienia.

Cóż.

 

CZAS SPŁACIĆ DŁUGI

 

Boyle dowiózł arcydzieło. Śmiem twierdzić, że „Trainspotting 2” jest momentami nawet lepszy od jedynki. Ale wiecie, ja stara jestem, ja się nie znam.

Wiem tylko, że trzeba mieć jaja i tupet, żeby po dwudziestu latach wskrzesić kultowych bohaterów kultowego filmu i wrócić z nimi na ekrany kin. Boyle to zrobił. I zrobił to mistrzowsko.

Bez zbędnego patosu i usilnego rozliczania się z przeszłością. Bez tego gorzkiego „he he” rozbrzmiewającego gdzieś z tyłu głowy. Oni wszyscy wracają: Renton, Sick Boy, Spud, Begbie, a my witamy ich z otwartymi ramionami… by po chwili odwrócić się na pięcie i spierdolić jak najdalej. Bo choć kochamy tych chłopaków, za nic nie chcemy przejrzeć się w ich oczach. Nie chcemy być jak oni. 

Tak, jak po pierwszej części nie chcieliśmy przyznać, że skrycie marzymy o przywaleniu w kanał i poznaniu słodkiego smaku heroinowego odlotu, tak teraz boimy się choćby pomyśleć, że całe nasze „poukładane” życie może być po prostu spacerem po równi pochyłej.

Renton nie wraca do Edynburga, żeby spłacić długi i pozamykać sprawy, których nie zamknął jako 26-letni młody ćpun. Wraca, bo „znowu w życiu mu nie wyszło”, a on nie ma pojęcia, co ze sobą dalej zrobić.

Symptomatyczne? Smutne? Żałosne?
Wszystkiego po trochu. 

 

LUDZIE SIĘ NIE ZMIENIAJĄ

 

Mimo wszystko „Trainspotting 2” to nie jest smutny film. Boyle nie pozwala sobie na ckliwość, a jego aktorzy na odrywanie kuponów. Wnoszą na ekran tę samą energię, którą wnieśli 20 lat temu. Renton wciąż ma „to” spojrzenie i bezczelny, lekko głupkowaty uśmiech, w którym kiedyś zakochały się miliony nastolatek na całym świecie. Kartofel wciąż jest poczciwą, zaćpaną pierdołą, Begbie nadal ma w sobie więcej z socjopaty niż z człowieka, a Sick Boy… cóż, wciąż jest chłopcem, który bzyka najlepsze laski, tyle że z łysym plackiem po środku głowy okolonym przez tlenioną czuprynę.

Owszem, są groteskowi, bo nie mają już młodości na swoją obronę. Ale pozostają w tym autentyczni, pozostają sobą. Znów pakują się w tarapaty: kradną, ćpają, trafiają na przypadkowe imprezy, usiłują otworzyć burdel, wyrównać rachunki i jakoś poukładać ten cały pierdolnik. Na ile im się to ostatecznie udaje? Możecie zgadywać, możecie też się zdziwić.

trainspotting-1-malvina-pe

 

ENERGIA I SENTYMENTY

 

Fenomenalny, teledyskowy montaż, urywane wstawki z pierwszej części, TEN sarkastyczny i lekko irracjonalny humor, świetne zdjęcia i jeszcze lepsza muzyka – to wszystko, co pamiętamy z jedynki, znajdziemy też w drugiej części kultowego filmu. Jest spora szansa, że popłaczecie się ze śmiechu. Jest spora szansa, że popłaczecie się z bezsilnej wściekłości.

Nie ukrywam, że obawiałam się o ścieżkę dźwiękową. Jakoś nie wyobrażałam sobie drugiej części bez  „Born Slippy” czy „Lust for life”. I słusznie, bo właśnie te dwa utwory z jedynki usłyszymy też w dwójce, co nie zmienia faktu, że muzyka do nowej części tak czy siak urywa dupę: wyśmienite kawałki Young Fathers, kultowe utwory The Clash, Queen, Blondie, Run-DMC oraz (surprise surprise) zupełnie nowy utwór Underworlda. 

Wiecie, to zabawne. Moja 21-letnia koleżanka z pracy powiedziała mi wczoraj, że „Trainspotting 2” jej się nie podoba, bo jest zbyt sentymentalny. Najpierw pomyślałam sobie: co ty gówniaro wiesz o życiu. A potem dotarło do mnie, że zupełnie inaczej odbierze ten film 20-, 30- i 40-latek. I że ona ma rację. W niedzielę przez cały seans czekałam, kiedy w końcu rozbrzmieje „Lust for life” Iggy’ego Popa. W „Trainspotting” Renton przy tym kawałku uciekał DO swojego „nowego, lepszego świata”. W „Trainspotting 2” ucieka OD… Zresztą, sami zobaczycie. 

 

CHOOSE LIFE


Wybierz życie. Wybierz pracę. Wybierz karierę. Wybierz rodzinę. Wybierz pieprzony wielki telewizor
– mówił Renton 20 lat temu. Dziś jako niespełniony mąż, niedoszły ojciec, kiepski księgowy i były ćpun mówi: Wybierz życie. Wybierz Facebooka, Twittera, Instagrama i miej nadzieję, że ktokolwiek gdziekolwiek się tobą interesuje. Po czym wrzuca na Snapchata przepuszczone przez filtr zdjęcie z prostytutką.

„Trainspotting” nigdy nie był filmem o ludziach, którzy wybrali życie.
Warto o tym pamiętać. Bo w całej reszcie się zakochacie. 

0 Like

Share This Story

Style
  • Łukasz

    Serio? Nikt? Nic? Cichosza?

  • Jak usłyszałam info o premierze T2, to w pierwszym odruchu pomyślałam, że absolutnie nie mam zamiaru tego oglądać. Bo boję się, że odgrzewając kotlet można go przypalić. Ale później zmieniłam zdanie. Tak chcę. Chcę zobaczyć co u nich słychać.
    Jedynka jest dla mnie jednym z najważniejszych filmów w życiu, a jeżeli chodzi o muzykę to ja oglądając dwójkę chciałabym usłyszeć Perfect Day…

  • Wpadłem 3 dni temu i mnie namówiłaś.

    Nie jest lepszy.

    Ale jest dobry i tego potrzebowałem.

    W tym nieco dziwnym momencie żywota mojego Jezus.