Początkowo chciałam nazwać ten tekst „5 sposobów na udany związek”.
Ewentualnie „7 sposobów na udany związek”, w zależności od tego, ile tych sposobów bym wymyśliła. Oraz dlatego, że lubię cyfry nieparzyste, a poza tym „sposoby na” się klikają.
Potem pomyślałam, że przecież nie mam żadnego „patentu związkowego”, żeby mówić ludziom, jak wiązać węzły gwarantujące udaną żeglugę i wspólne dryfowanie w kierunku zapierdalających na horyzoncie tęczowych jednorożców. No ni chuchu nie mam zamiaru mówić nikomu, jak stworzyć udany związek, bo to co sprawdza się w jednej relacji, w drugiej już niekoniecznie musi funkcjonować, a ja ostatnio doszłam do wniosku, że jedyna dziedzina, w której mogę uznać się za specjalistkę, to moje własne życie, amen.
JAK SKUTECZNIE ZACZĄĆ UDANY ZWIĄZEK?
Jeszcze później, kiedy tak o tym wszystkim dumałam, dotarło do mnie, że najtrudniejsze w związku jest znalezienie właściwego partnera. Takiego, którego praktycznie od razu czytasz, który nadaje na tych samych częstotliwościach, przy którym jesteś sobą – niczym mniej i niczym więcej. To „znalezienie” jest trudne, bo zwykle zależy od przypadku, szczęśliwego zbiegu okoliczności. Choć i to nie jest takie jednoznaczne.
Bo widzicie, żeby trafić na „swojego człowieka”, trzeba się gdzieś tam w środku otworzyć, podejść do ludzi, których spotykasz, absolutnie bez żadnych oczekiwań, zerojedynkowo. To znaczy że albo Ci z kimś po drodze albo nie i nie tracisz energii na relacje bez przyszłości, toksyczne, które w jakiś sposób ciągną Cię w dół albo po prostu nie wnoszą żadnej wartości do Twojego życia. I nie chodzi tu wyłącznie o relacje miłosne, ale również zawodowe i koleżeńskie łamane na przyjacielskie.
Stąd już tylko krok do tego, by uznać, że wolisz być sam/sama forewer, niż z kimś, kogo nie czujesz, nie czytasz, kogo nie jesteś do końca pewna/pewien. Dochodzisz do tego wniosku być może z pewnym smutkiem, ale bez żalu i pretensji do świata, że nie przysłał Ci Fed-Exem księcia na białym koniu z wielkim kutasem i poczuciem humoru w gratisie. Zaczynasz rozumieć, że nie każdemu na tym świecie dane jest trafienie na wielką miłość. Że owszem, nie skreślasz w ogóle swoich szans, ale też nie czekasz na miłosne JEB rodem z bajki. Będzie to będzie, nie będzie – trudno. Może za rok. Może za dziesięć. Może nigdy. Masz siebie – jedyną osobę, która będzie z Tobą do samego końca. Uczysz się w nią inwestować, o nią dbać, ją akceptować, lubić, w końcu kochać.
Ostatecznie osiągasz taki stopień wyjebamiejstwa (czyt.: wyłączenia własnych oczekiwań do ludzi i świata), że gdy w końcu pojawia się „twój człowiek”, po prostu o tym wiesz. Zgadza się poziom wrażliwości, sposób myślenia i działania, zgadzają się wartości, poglądy, przekonania i wszystko to, co pozwala Ci stwierdzić, że mój Ci on czy tam ona.
To 50% sukcesu. Kolejne 50% to nie spierdolić tego.
JAK SKUTECZNIE NIE SPIERDOLIĆ UDANEGO ZWIĄZKU?
Surprise, surprise – na to pytanie też nie znam odpowiedzi, bo każdy związek jest inny i patrz wyżej. Ale…
Pisząc o tym, że udane związki nie rosną na drzewach miałam na myśli dwie kwestie:
1. Nie da się stworzyć dobrej relacji ot tak, bez żadnych starań.
2. Stworzenie wartościowego związku nigdy nie powinno być walką ani jakimś, kurwa, heroicznym wyrzeczeniem, wydarzeniem roku, pretendentem do Telekamery.
Tak, jak żyjesz, z dnia na dzień, tak samo tworzysz swój związek z drugim człowiekiem. Normalnie, z dnia na dzień, nie rozrywając przy tym koszuli jak Rejtan, nie rycząc histerycznie „Nie mów do mnie teraz!” [znacie ten filmik z jutubów, prawda?], ale też nie odpierdalając maniany pt. zdrada, oszukiwanie, ignorowanie, rzucanie tekstów „bo ty to zawsze”, „bo ty to nigdy”, czy stawianie durnych oczekiwań typu „albo koledzy albo ja”.
Tak naprawdę te „starania” sprowadzają się do fundamentalnych podstaw tworzenia relacji z człowiekiem, którego kochasz, a więc: okazywanie mu miłości (kocham cię i pragnę), dawanie poczucia bezpieczeństwa (wiedz, że możesz mi ufać i na mnie liczyć) oraz szanowanie (słucham cię, obserwuję, poznaję, jesteś dla mnie równie ważny/ważna jak ja sam/a dla siebie).
Tak, to są podstawy. Miłość, intymność, szacunek, bezpieczeństwo, pożądanie. To są te wszystkie „starania”, które tak naprawdę powinny przychodzić w miarę naturalnie, bez żadnego ajwaj i patrz kurwa, jaki jestem hiroł, ile to ja dla Ciebie nie poświęciłem, jak to ja się dla Ciebie nie zmieniłam, ojejkujejku.
JAK SKUTECZNIE NIE TWORZYĆ CHUJOWEGO ZWIĄZKU?
Ten szacunek, zrozumienie i miłość do drugiego człowieka zawsze powinny wychodzić z miłości, zrozumienia i szacunku do siebie.
Zdziwilibyście się, jak wielu ludzi ma z tym problem. I jak bardzo trudno jest taki stan „polubienia”/”przytulenia siebie” osiągnąć. Nie chodzi o narcyzm i tak powszechne dzisiaj „ja, mnie, o mnie”, czyli o patologiczny egoizm. Chodzi o to, żeby nie rekompensować sobie własnych deficytów związkiem z drugim człowiekiem.
Niestety, w obecnych czasach „JA” przy jednoczesnym braku kontaktu z „JA”, ludzie mają tendencję do wchodzenia w relacje, w których z marszu chcą tę drugą osobę zmieniać, szyć na swój obraz i podobieństwo. To się bierze ze wspomnianych deficytów i oczekiwań, których po prostu nie powinno być na starcie budowania jakiejkolwiek dojrzałej relacji. Owszem, trzeba znać własne potrzeby, ale na tym w zasadzie koniec. Jeśli ktoś do naszych potrzeb nie pasuje – charakterem, stylem życia, poglądami – zwykle wiemy o tym maks po miesiącu, dwóch znajomości. Wtedy, zamiast stawiać oczekiwania typu „fajnie mi z tobą, ALE…”, najlepiej podziękować za wspólną przygodę i odejść, a nie zmieniać człowieka na siłę. Ludzie się nie zmieniają, jeśli ta potrzeba zmiany nie płynie ze środka, z nich samych. Zmiany pod presją, wymuszane emocjonalnym szantażem zawsze prowadzą do katastrofy. To akurat wiem, bo sama w kilku poprzednich związkach tak chciałam rozwiązać problem niedopasowania. Jaki był koniec tych historii, chyba nie muszę mówić.
Po drugiej stronie medalu powinien być tzw. zdrowy egoizm, a więc: Kocham Cie, chcę być z Tobą, ale ale jeśli poczuję, że w jakiś sposób mnie krzywdzisz, nie pozwolę sobie na to, bo siebie kocham przede wszystkim.
JAK SKUTECZNIE PRZECZYTAĆ TEN TEKST?
Bez oczekiwań. Najlepiej przy włączonym świetle…
Fot. Pablo Heimplatz, Unsplash.com