Dziś rano trafiłam na manifest kobiet o wdzięcznej nazwie „Nie jestem feministką”. W dwu i pół minutowym filmie panie opowiadają o tym, dlaczego feminizm jest be i co złego wyrządził kobietom. Zanim przejdę do konkretów dodam tylko, że manifest opublikowany został na kanale prawicowej telewizji internetowej Idź pod Prąd, która – jak możemy przeczytać na stronie www – ma na celu „opisywanie rzeczywistości w oparciu o słowo Boga, Biblię”, zaś jej głównym zadaniem jest „propagowanie poglądów stojących w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami”.
FAKTY I MITY NA TEMAT FEMINIZMU
Pierwsze, co pomyślałam po obejrzeniu filmu, to jak bardzo dziś w naszym kraju potrzebna jest edukacja. Kobiety, które wypowiadają się w manifeście, ewidentnie nie mają pojęcia, czym jest feminizm. Argumenty, które podają, świadczą o tym, że co najmniej w 50 procentach każda z nich opowiada się za prawami kobiet ;) Dlatego właśnie postanowiłam przybliżyć nieco ideę współczesnego feminizmu i oddemonizować to chyba najbardziej po „gender” niezrozumiałe w naszym społeczeństwie pojęcie. Pozwolę sobie przytoczyć konkretne wypowiedzi bohaterek manifestu i – kontrargumentując je – pokazać, czym naprawdę jest feminizm i o co walczą feministki.
Zaczynajmy.
„Bo feminizm jest głupi”
Cóż, z tak mocnym argumentem trudno polemizować, ale jednak się postaram ;)
„Nie muszę chodzić na manifestacje, żeby czuć się wolną kobietą”
I bardzo dobrze, o to właśnie chodzi w feminizmie, żeby kobiety nie musiały robić określonych rzeczy ani czuć się w określony sposób. Podstawowym założeniem feminizmu jest równouprawnienie bez względu na płeć, wiek czy orientację seksualną. Chodzi o to, by każdy dorosły człowiek pozostający w pełni władz umysłowych mógł sam o sobie stanowić i podejmować własne wybory. Na tym polega wolność jednostki. Jeśli nie musisz chodzić na manifestacje, żeby czuć się wolną, good for you. To znaczy, że bliżej Ci do feminizmu niż sądzisz.
„Feminizm jest niekobiecy”
Hmmm… Ciężko mi wyobrazić sobie coś bardziej kobiecego niż dbanie o interesy kobiet i ich szeroko pojęty dobrobyt. Feminizm (wbrew opiniom głoszonym przez „internetowych specjalistów od wszystkiego”, począwszy od alpinizmu na autyzmie skończywszy) nie dąży do tego, żeby z kobiet uczynić „babochłopy”, czy w jakikolwiek sposób je z tej kobiecości odrzeć. Wręcz przeciwnie – celem feministek jest propagowanie wiedzy na temat funkcjonowania kobiecego ciała i narządów wewnętrznych, łącznie z mózgiem (bo różnice psychofizyczne między mężczyznami i kobietami są ogromne, nikt temu nie zaprzecza) w myśl zasady, że im społeczeństwo lepiej wyedukowane, tym bardziej świadome.
Jeśli wiesz, jak przebiega poród i na jaki fizyczny ból i cierpienie narażona jest kobieta podczas narodzin dziecka, nie zostawisz jej samej sobie i nie powiesz, że jak kiedyś przyjebałeś głową w drążek na siłowni, to też bolało, więc nie dramatyzuj, Halyna, tylko pchaj, bo Legia gra o dwudziestej.
Jeśli wiesz, czym jest wolna wola oraz szacunek do drugiego człowieka, nigdy nie będziesz żartował z gwałtu, nigdy też nie ośmielisz się powiedzieć, że kobieta była winna, bo np. „ubrała się niestosownie”.
Jeśli wiesz, jak przebiega miesięczny cykl u kobiety, nigdy nie zaproponujesz jej stosunku przerywanego w momencie, kiedy oboje nie jesteście gotowi na dzieci, bo będziesz wiedział, że to najbardziej nieskuteczna metoda ze wszystkich dostępnych.
Jeśli wiesz, że kobiety mają o wiele więcej połączeń nerwowych między prawą i lewą półkulą mózgu (u mężczyzn przeciwnie – najsilniejsze połączenia są miedzy przodo- i tyłomózgowiem), przez co inaczej niż mężczyźni odbierają sygnały ze świata zewnętrznego, lepiej zrozumiesz nasze umiejętności społeczne (m.in. o wiele większą niż u mężczyzn zdolność do empatii) oraz zdolności do zapamiętywania (dzięki której potrafimy m.in. robić kilka rzeczy jednocześnie).
Feminizm nie odziera kobiet z kobiecości. Feminizm o tej kobiecości mówi i uczy.
„Czuję się wspaniale, kiedy proszę mojego męża, żeby mi w czymś pomógł. Lubię, kiedy mężczyzna okazuje mi szacunek, kiedy przepuszcza mnie w drzwiach”
Feministki też czują się wspaniale, kiedy mogą poprosić męża o pomoc i kiedy mężczyzna okazuje im szacunek. Bo w myśl feminizmu, szacunek należy się człowiekowi z tak zwanego defaultu, z założenia. Podobnie, jak proszenie o pomoc, które jest odruchem całkowicie ludzkim i naturalnym.
Feministki nie mówią: nie daj się przepuszczać w drzwiach i nigdy nie proś o pomoc. Mówią: przepuszczanie w drzwiach to miły gest, obyczaj, który z biegiem lat może się zmienić, tak jak to było z całowaniem w rękę na powitanie, ale niekoniecznie świadczy o tym, że mężczyzna okazuje ci szacunek. Bo jeśli najpierw przepuszcza cię w drzwiach, a później w domu nazywa głupią cipą, to z szacunkiem ma to niewiele wspólnego. Mówią też: proś o pomoc, kiedy rzeczywiście tego potrzebujesz, ale pamiętaj, jak ważne jest, byś potrafiła liczyć sama na siebie. Bo przyjdzie taki dzień, kiedy wyższego/silniejszego/dysponującego środkami finansowymi człowieka może zabraknąć obok ciebie i będziesz sobie musiała poradzić sama.
„Nie wyobrażam sobie, żebym to ja miała bronić i dawać bezpieczeństwo swojemu mężowi”
To ja bardzo pani mężowi współczuję, bo dojrzały związek dwojga dorosłych ludzi właśnie na tym polega, żeby dawać sobie nawzajem poczucie bezpieczeństwa, wspierać się i stawać w obronie partnera, jeśli jest to konieczne.
Nikt nie każe kobiecie iść na solo z facetem, który prowokuje jej męża czy partnera i na pewno żadna feministka by tego nie doradzała (no chyba, że kobieta ma na koncie kurs samoobrony i wie jak delikwenta unieszkodliwić). Chodzi raczej o wsparcie psychiczne, umiejętność słuchania siebie nawzajem, otwartą komunikację, zrozumienie i zaufanie. To są podstawy dobrego związku, niezależnie od tego, czy jest to związek bardziej tradycjonalny czy bardziej partnerski. Wystarczy zapytać pierwszego lepszego psychologa zajmującego się terapią par.
„Feminizm okrada mężczyznę z prawa do bycia silnym, bycia przewodnikiem i opiekunem”
Feminizm nie odbiera mężczyźnie prawa do bycia silnym. Feminizm po prostu daje kobietom takie same prawo. Mężczyzna może to zaakceptować albo nie. Sposób radzenia sobie mężczyzny ze zmieniającą się rzeczywistością i faktem, że kobiety zyskują coraz większą niezależność, świadczy najlepiej o jego sile i pewności siebie. Tylko naprawdę świadomy siebie i silny facet jest w stanie stworzyć dobry związek z silną i świadomą kobietą. O tym właśnie mówi feminizm – by traktować siebie nawzajem równo i po równo od siebie wymagać, bo oboje jesteśmy w związku na równych prawach.
„Feminizm odziera kobietę z jej naturalnych cech, jak wdzięk, piękno, wrażliwość”
Hmmm… Jakby tu tak delikatnie… Zacznijmy może od tego, że piękno jest pojęciem względnym, a kanony piękna zmieniają się co kilkadziesiąt lat, poza tym – piękno wynika jednak bardziej z wnętrza człowieka niż z jego zewnętrza. To raz. Dwa – zupełnie empirycznie – znam mnóstwo pięknych (fizycznie i psychicznie), wdzięcznych oraz wrażliwych feministek (weźmy choćby Mańkę Gretkowską), podobnie jak znam sporo nie grzeszących urodą (zewnętrzną jak i wewnętrzną), wdziękiem i wrażliwością tradycjonalistek (patrz: pewna posłanka).
Piękno i wdzięk, z biologicznego punktu widzenia, nie są „naturalną cechą kobiet”. Wrażliwość już bardziej, bo wynika z większej u kobiet skłonności do empatii, ale też nie możemy powiedzieć, że jest ona „naturalną kobiecą cechą”, ponieważ każdy człowiek stanowi unikalną mieszankę osobowości, cech charakteru, temperamentu i kombinacji biochemicznej, która decydować będzie o jego funkcjonowaniu w świecie.
Feminizm dąży między innymi do tego, by takie uproszczenia i skróty myślowe wyeliminować ze społecznej świadomości i z języka powszechnego. Fakt, że jesteś kobietą nie zobowiązuje cię do bycia „cichą, skromną i wrażliwą”, tak samo jak bycie mężczyzną nie oznacza, że musisz być „twardy i nieustraszony”. Takie stereotypizowanie rodzi kompleksy, prowadzi do frustracji, może być nawet przyczyną zaburzeń osobowości.
Feminizm mówi, by nie ulegać schematom, pozwolić sobie i innym na bycie sobą przy wzajemnej akceptacji.
„Jak talerze mają być pozmywane, to facet musi zarobić na zmywarkę”
A do tego czasu co? Będziecie jeść na plastikach? W sumie to nie jest zły pomysł. Tylko mało ekologiczny. Ale panie w swoim manifeście jasno dałyście do zrozumienia, że nie interesuje was „ekologizm”. Szkoda, bo przez tak głęboką ignorancję za jakiś czas może zabraknąć wody nie tylko do picia, ale nawet do zmywania.
A tak już zupełnie serio i bezpośrednio odnosząc się do wypowiedzi – układ, o którym wspomina bohaterka manifestu, tzn. „naczynia będą pozmywane, jak kupisz zmywarkę”, jest przykładem feministycznego podejścia do związku, gdzie obydwie strony przystały za obopólną zgodą na pewien układ: mężczyzna zarabia na dom i zapewnia kobiecie udogodnienia, które jej w prowadzeniu tego domu mają pomóc. W przeciwnym razie bohaterka nie miałaby nic do gadania, po prostu musiałaby wykonywać polecenia męża, czyli najprawdopodobniej zmywać gary ręcznie, aż by jej skóra do łokci zeszła.
„Mnie spełnienie daje bycie żoną i mamą”
I wspaniale! Nikt tego nie neguje, a już na pewno nie feministki! Bo w feminizmie chodzi o to, żeby każda kobieta mogła zajmować się tym, co jej daje spełnienie i stanowi dla niej wartość. Dla ciebie jest to macierzyństwo i opieka nad domem, dla innej kobiety – wspinaczka wysokogórska i zdobywanie kolejnych szczytów połączone z nieustannym podróżowaniem. Dla obu z was jest na tym świecie miejsce i obie powinnyście nawzajem swoje wybory szanować. Na tym właśnie polega feminizm.
„Rozwijaj swoje pasje, szanuj siebie, szanuj swoje ciało, a przede wszystkim – włącz myślenie”
No przecież to jest manifest feministyczny, jak w mordę strzelił :D
DWA SMUTNE WNIOSKI
Jest jeszcze jedna rzecz, która uderzyła mnie po obejrzeniu filmu. Fakt, jak bardzo my – kobiety – jesteśmy podzielone, jak bardzo brakuje między nami fundamentalnego szacunku, potrzeby wysłuchania i wspierania się nawzajem. I że skoro dziewczyny bliższe konserwatywnemu podejściu tworzą taki manifest to znak, że odczuwają silną potrzebę zjednoczenia się. Tylko zamiast wspólnie ze swoimi mniej tradycjonalistycznymi koleżankami zsolidaryzować się przeciwko łamaniu NASZYCH WSPÓLNYCH PRAW, one solidaryzują się przeciw „lewaczkom”.
I tu jest miejsce na refleksję, drogie przyjaciółki feministki. Czas na to, żeby uderzyć się w pierś i przyznać – zawiodłyśmy. Kisiłyśmy się w swoim własnym sosie, nie patrząc na to, że najważniejsze jest WYJŚCIE DO LUDZI. Edukacja, rozmowa, delikatne, stopniowe budowanie świadomości, otwieranie oczu, nie zaś agresywne i egalitarne traktowanie kobiet o odmiennych poglądach z buta.
Twórczynie manifestu #NieJestemFeministką piszą:
„Wkurza nas, że o kobietach mówią tylko feministki i lewaczki. A normalne kobiety są pomijane”
To zdanie ma kluczowe znaczenie w całym manifeście. Nas też wkurzało (i wkurza), że o prawach kobiet wypowiadali się (i nadal wypowiadają) mężczyźni. To wbrew logice. I tak samo wbrew logice jest wykluczanie z dyskursu o feminizmie kobiet, które feminizmu nie popierają.
Skoro nic o nas bez nas, to nic o nas bez nas, na boga i Boga. Wszystkie jesteśmy kobietami. I na nas, feministkach, ciąży odpowiedzialność za to, żeby feminizm oddemonizować i wytłumaczyć jego sens.
Nie ma i nie będzie „girl power”, dopóki wszystkie dziewczyny nie wejdą na pokład. Solidarnie.