Kilka dni temu byłam w kinie na filmie, który dla mnie jest absolutnym arcydziełem, nie tylko ze względu na przepiękne zdjęcia, doskonałą muzykę, majstersztyk montażowy i wybitną grę aktorską, ale przede wszystkim za sprawą świetnej fabuły i mistrzowsko napisanego scenariusza. Słowem – chodzi o historię. Historię na tyle dobrą i zarazem uniwersalną, że śmiało mogę nazwać ten obraz najlepszym filmem o pierwszej prawdziwej miłości, jaki widziałam. A że opowieść mówi o dwóch zakochanych w sobie mężczyznach?
Cóż.
W CZYM PROBLEM?
Na film „Tamte dni, tamte noce” [polski tytuł, jak to często bywa, w porównaniu z oryginałem (Call me by your name), niestety wypada blado] poszłam z partnerem.
Heterykiem, agnostykiem, antyklerykałem, studentem filmówki, wiecie, typowym „lewakiem”, który nie ocenia ludzi przez pryzmat płci, narodowości, orientacji seksualnej, wiary, zamiłowania bądź obrzydzenia do mięsa, blablabla, polećmy jeszcze chwilę stereotypami. Można powiedzieć, że obejrzałam ten film z człowiekiem tolerancyjnym, rozumnym, myślącym. A jest to obraz, w którym – choć penisy nie latają po ekranie na prawo i lewo – to jednak dzieje się więcej niż w dość pruderyjnych „gej-szlagierach” takich jak: „Tajemnica Brokeback Mountain”, „Samotny mężczyzna” czy „Filadelfia”.
I teraz wyobraźcie sobie sytuację, że siedzicie w kinie, patrzycie sobie na dwóch pięknych niczym Adonis i Achilles panów wpadających namiętnie w czułe objęcia, a Wasz hiper uber tolerancyjny partner wierci się w fotelu i wzdycha jakby coś go uwierało.
– Co jest? – pytam.
– Nie mogę patrzeć na gejów, jak się całują – odpowiada on, lekko skonsternowany.
– Dlaczego?
– Bo nie jestem do takiego widoku przyzwyczajony.
Ba dumtsss.
WNIOSEK?
Jeden, bardzo prosty. Piszmy, róbmy, oglądajmy więcej książek/filmów/sztuk teatralnych/ o społeczności LGBTQIA. Pokazujmy, jak ludzie kochający nieheteronormatywnie żyją, jak stawiają czoła przeciwnościom, których – tylko i wyłącznie ze względu na nietolerancję wobec własnej orientacji seksualnej – napotykają więcej.
Według najnowszego raportu o sytuacji społecznej osób LGBTA w Polsce [za: „Replika”, nr 71, 2018], niemal 70 proc. młodzieży z tej właśnie grupy ma myśli samobójcze, 50 proc. wykazuje objawy depresji, 71 proc. dorosłych ukrywa swoją orientację w miejscu pracy, 69 proc. młodzieży i dorosłych zetknęło się co najmniej raz z przemocą ze względu na swoją tożsamość seksualną. Czujecie to? Czujecie skalę zjawiska?
TAK!
W idealnym świecie „tak!” wykrzyknęliby wszyscy – od Tadzia Rydzyka do Kim Lee, bo wszyscy mieliby otwarte mózgi i serca pojemne jak przedwojenna wanna, jak to śpiewała kiedyś Kaśka Nosowska. Niestety, nie żyjemy w świecie idealnym.
Ale jeśli chcemy zrobić coś, żeby żyło się lepiej, oglądajmy te „niewygodne” zbliżenia i nie zamykajmy oczu. Podziwiajmy tych, którzy mieli odwagę i siłę, żeby się ujawnić, wyjść z szafy mimo wszelkich przeciwności. Mówmy o nich, pokazujmy ich, dyskutujmy. Być może dzięki temu kolejne pokolenia, zamiast łykać xanax, będą otwarcie mówić:
Jestem gejem.
Jestem lesbijką.
Jestem transgender.
Jestem queer.
Jestem drag queen.
Jestem interseksualny.
Jestem aseksualna.
Jestem hetero.
Jestem Maciek.
Jestem Kasia.
Jestem Tomek.
Jestem Malwina.
Jestem.