Z góry przepraszam za tytuł. Jest kompletnie z dupy, a ja jestem tego w pełni świadoma. Postanowiłam Was perfidnie zwabić, wykorzystać i porzucić z mętlikiem w głowie. Bo temat jest ważny – chodzi o książki.
Powiedzcie, ale tak bez bicia: kiedy ostatnio coś przeczytaliście? I nie chodzi tu o komiks albo instrukcję obsługi pralki. Nie chodzi też o blogi i portale internetowe, ani nawet o lektury branżowe, które czytacie, żeby klepać hajs, wyrywać laski na software developera, czy (ewentualnie) rozwijać się w swojej dziedzinie. Mowa o czystej beletrystyce. Kiedy ostatnio czytaliście zwykłą książkę fabularną? Biografię? Tomik wierszy albo komedię w pięciu aktach?
To samo pytanie, które stawiam dzisiaj Wam, zadałam sobie jakieś dwa miesiące temu. Wiecie, że nie mogłam przypomnieć sobie tytułu ostatnio przeczytanej książki? Dotarło do mnie, że czytam wyłącznie blogi i artykuły w sieci, ewentualnie papierową „Politykę” w drodze do i z pracy.
Dlaczego?
Przecież czytam od zawsze, wyłączając ten krótki okres, kiedy nosiłam tetrę i siałam w domu terror, waląc wszytskich po głowie gumowymi grabkami.
Przecież uwielbiam te chwile sam na sam z szelestem przewracanych stron, gorącą herbatą i kompletnym zatraceniem się w lekturze.
Przecież to właśnie ja pochłonęłam całą „Jeżycjadę” w tydzień, „Lolitę” łyknąłam w kilka godzin i potrafiłam zarwać szkołę, bo nie chciałam przerywać sobie pasjonującej lektury.
No to dlaczego do cholery przestałam czytać?
Kiedy połączyłam studiowanie dwóch kierunków z pracą, przestałam mieć czas na czytanie czegokolwiek poza trzytomową „Psychologią” Strelaua (2000 stron) i książką o abstrakcyjnym tytule „Zrozumieć media”. Wydawać by się mogło, że po studiach będzie lepiej. Nic bardziej mylnego. Czas pracy z 3-4 godzin dziennie wydłużył się do 8-10, a znienawidzonego Strelaua zastąpiła literatura branżowa. Do tego doszły kolejne pasje: bieganie, nauka języka, podróże, a z czasem blog. Zabrakło wolnej chwili na małe tete-à-tete z książką. I nie mówię tu o szybkim numerku w tramwaju: 5 minut i koniec. Mówię o długim, zmysłowym i pełnym zaangażowania romansie z lekturą. Zatęskniłam za nim tak mocno, że…
…postanowiłam czytać za wszelką cenę. Znaleźć codziennie przynajmniej godzinę na oddanie się jednej, wybranej wyłącznie przeze mnie (a nie np. przez szefa albo branżę) lekturze. Dostojewski? Proszę bardzo. Houellebecq? Z przyjemnością. Orwell? Mogłabym mu spijać z ust.
Nie mówię, że jest łatwo. W końcu doba wciąż ma tylko 24 godziny. Czasem trzeba pójść na kompromis i strzelić szybki tramwajowy numerek. Ewentualnie wysiąść o pięć przystanków za daleko, żeby dokończyć rozdział. Albo wziąć ze sobą książkę na siłownię i czytać, pedałując. Chodzi po prostu o to, żeby optymalnie rozplanować sobie czas, jaki możemy poświęcić na lekturę.
Regularne śledzenie tygodników opinii, Wykopu albo gazety peel nie zastąpi nam doznań płynących z czytania książek. Nie zastąpi wchodzenia w kompletnie inny świat, utożsamiania się z bohaterami i naiwnego przeżywania literackiej fikcji. Nie da wiedzy, którą wyniesiemy z książek podróżniczych, ani życiowej mądrości, o jaką możemy wzbogacić się dzięki czytaniu biografii wybitnych ludzi. Z pewnością nie wzbogaci języka i nie dostarczy tylu wrażeń.
W 2011 roku ruszyła w Polsce kampania społeczna „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka” zainspirowana cytatem z Johna Watersa: If you go home with somebody and they don’t have books, don’t fuck them. Na pewno o niej słyszeliście. Początkowo nie podobał mi się pomysł sprzedawania kultury seksem. Ale dziś, z perspektywy czasu, po przemyśleniu tematu, dotarło do mnie, że fundamentalne pytanie: dlaczego przestałam czytać książki?, postawiłam sobie właśnie po obejrzeniu zajawki dotyczącej kampanii. Tu już nie chodzi o to, że „czytanie jest sexy”, a bzykanie z nieczytającymi powinno zostać zakazane.
Chodzi o to, żeby w erze Twittera, short message services i skrótów myślowych typu YOLO, po prostu nie zgłupieć. Żeby pamiętać, że poza Facebookiem, Instagramem, blogami i Panią Martą z Wrocławia, toczy się prawdziwe życie, ludzie mówią pełnymi zdaniami, a słowa potrafią doprowadzać na skraj euforii albo rozpaczy. Poważnie. Piszą o tym w książkach ;)