To było w 2008 roku. Wróciłam do Polski z wymiany studenckiej w Stambule. Ten wyjazd wywrócił do góry nogami moje życie, wartości, mój światopogląd. Wystarczyło sześć miesięcy w innym klimacie, z obcymi ludźmi, z dala od domu i utartych schematów, by zrozumieć, że liczy się tu i teraz. Że szczęście to chwile i ulotne przyjemności, których należy smakować póki są w zasięgu ręki. A zdrowy egoizm zrobi dobrze nie tylko tobie, ale też bliskim ci osobom. Bo żeby być dla innych, najpierw trzeba być dla siebie.
Na hedonizm możesz spojrzeć z kilku stron. Psychologia mówi, że każdy człowiek pragnie szczęścia. Teoretycznie trudno się nie zgodzić, praktycznie bywa różnie. Niektórzy ludzie mają tak mocno zachwiane poczucie własnej wartości, że szczęście jawi im się jako niesprawiedliwość, sytuacja, której są niegodni, a więc też nie potrafią się w tym szczęściu odnaleźć. Definiują siebie poprzez pryzmat cierpienia i bólu, które są nieodłącznym elementem ich codziennej egzystencji. To przypadki kliniczne, więc jeśli na co dzień biczujesz się w myślach za każdą dobrą rzecz, jaka cię w życiu spotyka, wiedz, że coś się dzieje. I będzie cię to kosztować jakieś 150 złotych za jedną 45-minutową sesję.
Z etycznego punktu widzenia hedonizm jest postawą słuszną – ludzie z założenia powinni dążyć do szczęścia, czy to cudzego, czy własnego. Podobne przesłanie znajdziemy we współczesnej popkulturze – tu dominuje tzw. konsumpcjonizm materialny, tj. gromadzenie dóbr jako namiastki szczęścia. Ale to wciąż nie to, o czym chcę Wam dzisiaj opowiedzieć.
Prawdziwy hedonizm wywodzi się z Cyreny. Żyjący tam około 400 lat p.n.e. ojciec hedonizmu, grecki filozof Arystyp, szkolił się pod czujnym okiem Sokratesa, możemy więc założyć, że w ciemię bity nie bił i wiedział, co się z czym je, żeby klepało ;) O jaki hedonizm walczył Arystyp i jego następcy, epikurejczycy?
Carpe diem
Chwytaj dzień, chwytaj chwile. Szczęście to nie jest stan permanentny. Mało który człowiek na pytanie „Czy jesteś szczęśliwy?” odpowie ci szczerze „tak, jestem szczęśliwie szczęśliwy od trzech lat”. Szczęście to po trosze stan umysłu, ale też momenty, sytuacje, okoliczności przyrody. Kiedy skaczesz jak dziki na koncercie swojej ulubionej kapeli, nie myśl o tym, co jutro zrobisz na obiad i czy twoje dzieci to zjedzą. Nie kręć filmików na YouTube. I nie checkinuj się, do Chuja Wacława. Baw się, chłoń, słuchaj, krzycz. Po prostu bądź.
Pieprz to, zrób to, czyli screw it, let’s do it
Długo przejmowałam się opinią innych. Rodziców, nauczycieli, znajomych. W końcu któregoś pięknego dnia dotarło: oni za mnie życia nie przeżyją. Mogą mówić, radzić, narzekać, moralizować. Ale to swoje, a nie ich wspomnienia zabiorę do urny. Kaśka Nosowska śpiewała kiedyś o starym Żydzie, który mieszkał sześć ulic stąd. Żyd sprzedawał wspomnienia gwiazd z pierwszych stron, ale też bezpieczne wspomnienia ludzi zwykłych. Niby to nie jest żaden wstyd, wspomnienie cudze mieć, jeśli do twarzy jest ci z nim. Ja jednak wolę przeżyć moje życie po swojemu. Choćbym miała potem spłonąć na stosie, smażyć się w piekle i przewracać w grobie.
Doświadczaj
Kiedyś działałam według zasady „I chciałabym, i boję się”. Tym sposobem sporo rzeczy mnie w życiu ominęło. Dziś strach rodzi ekscytację i jeszcze większą chęć przełamania barier, zrobienia czegoś wbrew rozsądkowi. Czy to bezmyślność i nieodpowiedzialność? Nie. Raczej świadomość tego, że czas upływa, a ja nie będę miała wiecznie dwudziestu paru lat. Więc jeśli chcesz wciągnąć kreskę, zrób to. Jeśli czujesz przemożną potrzebę wzięcia udziału w orgii, zrób to. A jeśli masz ochotę spędzić cały dzień w łóżku z popcornem i niemieckimi pornosami, guess what – zrób to. Czasami trzeba żyć tak, jakby miało nie być jutra. Jest tylko jeden warunek: musisz umieć wziąć konsekwencje swoich czynów na klatę. I staraj się przy tym wszystkim nie zranić bliskich ci ludzi.
Rozpieszczaj się
Popełnij tę zbrodnię i od czasu do czasu, zamiast na dzieci/przyjaciół/bliskich wydaj pieniądze na siebie. Idź do fryzjera, zamów sobie PS4 albo zrób gorącą kąpiel z lampką wina i książką do towarzystwa. Przynajmniej raz na tydzień postaw siebie w centrum wszechrzeczy i zrób to, na co masz ochotę. Ja na przykład poszłam wczoraj wieczorem do „Cudów na kiju”. Zupełnie sama, z „Press’em” pod pachą. Czytałam, sączyłam piwo, zagryzałam orzeszkami i czułam się genialnie. Wiecie. Taki me, myself and I. Sam na sam ze sobą. Mały wgląd we własne potrzeby i pragnienia. Wyciszenie umysłu, unormowanie oddechu. Ewentualnie bezmyślne picie browara i żarcie wstrętnych, tłustych przekąsek. Zajebista sprawa.
Słuchaj siebie
Hedonizm nie polega na wiecznym szczerzeniu gęby i obligatoryjnym sięganiu gwiazd. Nołp. Chodzi przede wszystkim o to, żeby robić rzeczy w zgodzie ze sobą. Jeśli zamiast skakania na bungee wolisz czyszczenie fug w kuchni, ok, your choice. Ale niech to szorowanie ścierą sprawi ci chociaż cień przyjemności. Pamiętaj, że masz wybór. Możesz czyścić fugi z cierpiętniczą miną zbolałej kury domowej, a możesz zrobić to w rytm muzyki Parov Stelar, kręcąc tyłkiem i popijając wino. Sky is the limit. Bo jak to mówią, przyjemność jest doskonała wtedy, kiedy można ją odrzucić bez żalu i bólu.
Początek i koniec przyjemności jest zawsze w Twojej głowie. Zawsze. ZAWSZE.