Nie przywiązuję się do miejsc ani do rzeczy, bardziej do ludzi i atmosfery, którą tworzą. Może dlatego zaliczyłam w życiu 29 przeprowadzek. Więcej, niż mam lat. I może dlatego w każdym miejscu, w którym przebywam dłużej niż doba hotelowa, potrafię czuć się jak w domu. Zasady są proste.
Najdłużej, bo 12 lat, wytrzymałam w M2 wynajętym przez moich rodziców, kiedy byłam w pierwszej klasie podstawówki. Od czasu wyjazdu na studia zmieniałam mieszkanie średnio co 4 miesiące. Najczęściej, bo chciałam. Czasami, bo ktoś lub coś mnie do tego zmuszało. Np. karaluchy. Albo pluskwy. Właściciel – psychopata. Grzyb. Współlokatorzy przebierający się za kosmitów, dekorujący przedpokój papierem toaletowym i wieszający moje staniki na żyrandolu w kuchni. Bywało, że wstawałam rano i wchodziłam prosto w wodę, która przy każdej większej ulewie zalewała nam hawirę. Albo zapraszałam znajomych na raty, bo mój pokój miał 6 m2 i mieściły się w nim maksymalnie trzy osoby. Tak, mieszkałam w różnych warunkach, z różnymi ludźmi. Jednak w większości tych miejsc czułam się, jak w domu.
Zasada nr 1: make yourself home.
Nawet, jeśli wiem, że pobędę gdzieś 2-3 miesiące, robię wszystko, żeby przestrzeń wokół mnie była bardziej mojsza. Czasami wystarczy ramka ze zdjęciem, jakaś świeczka, czy inny bibelot, z którym wiążą się konkretne wspomnienia, emocje. Innym razem trzeba coś odmalować, dokupić, urządzić tak, żeby dostosować nowe miejsce pod siebie. A niekiedy nic nie pomoże, bo albo ty sam, albo ludzie, z którymi dzielisz mieszkanie, robicie wszystko, by wypełnić je szitową energią.
Zasada nr 2: zmień nastawienie
Jeśli zmieniasz miejsce zamieszkania, bo zmusza Cię do tego sytuacja, najgorsze, co możesz zrobić, to płakać za tym, co zostawiasz za sobą. Jak to mówił Fish, „bygones”. Było, minęło. W końcu to tylko zmiana miejsca, a nie zastawki w sercu.
Nowe mieszkanie to zwykle nowe otoczenie, nowi ludzie. To dobry moment, by pozbyć się niepotrzebnych szpargałów i zrobić porządki: w szafie, w głowie, w życiu. Doskonała okazja do przewartościowania pewnych rzeczy, poszukania nowego siebie, odkrycia swojej wewnętrznej bogini… Kiddin’. Po prostu można się przy tym dobrze bawić, nawet jeśli za sobą zostawiasz ludzi, których kochasz i za którymi będziesz tęsknić. Każde nowe miejsce to nowy start. Jeśli pomyślisz o zmianach w ten sposób, będzie Ci łatwiej je przyjąć i zaakceptować.
Zasada nr 3: polub nowe miejsce
Nowe mieszkanie to nie tylko cztery ściany do zaadaptowania. To też nowa okolica i zakątki do odkrycia. To jak wyzwanie: musisz znaleźć piekarnię, w której od dziś będziesz kupował pieczywo i galerię handlową, w której co miesiąc zostawisz pół wypłaty. Może gdzieś obok jest przytulna kawiarnia, w której da się spokojnie popracować albo osiedlowa knajpa stworzona do tego, żeby się w niej sponiewierać i wrócić do domu na czworakach? A może rzut beretem od nowego M masz fajny park, idealny do biegania? Ścieżkę rowerową? Rezerwat przyrody? Zajebisty bazar z jajkami prosto od kury i mlekiem jeszcze ciepłym od krowiego cyca?
Z dnia na dzień odkrywasz nowe miejsca, a z czasem niektóre z nich zaczynasz uznawać za „swoje”. Ulubiona droga do pracy, ulubiony skwerek, warzywniak, park, siłownia…
Wrastasz w to miejsce, stajesz się jego integralną częścią. Otwierając drzwi mieszkania, myślisz sobie, że już za chwilę będziesz W DOMU. Bo dziś Twój dom jest właśnie tu. Ale nie przywiązuj się do niego za bardzo – nigdy nie wiesz, gdzie Cię życie rzuci.