Obiecałam sobie, że nie będzie więcej bezsennych nocy. O 22:30 wypiłam melisę, porozmawiałam z mamą przez telefon, napisałam „dobranoc” przyjaciółkom na facebooku, pomedytowałam. I co? I dupa. Jest trzecia nad ranem, a ja nie śpię od czterech godzin. Za oknem deszcz, w łóżku kot, w głośnikach Johnny Cash.
Myślę o nim, o niej zresztą też. Próbuję sobie przetłumaczyć, że sytuacja, która ostatnio mi się przydarzyła, była po coś. Że czasem musisz dostać porządnego plaska w twarz, żeby otrzeźwieć. Albo żeby ktoś inny mógł otrzeźwieć dzięki Tobie. Podobno geniusze tak mają – uczą się na cudzych błędach. Inteligentni ludzie – na swoich. Głupcy nie uczą się wcale. Wygląda na to, że ten wpis kieruję do geniuszy. Geniuszek właściwie.
Po opublikowaniu tekstu „Jak rozpoznać, że typ, z którym się spotykasz, marnuje Twój czas”, dostałam od Was kilkadziesiąt wiadomości. Niektóre musiałam czytać na raty, bo nie byłam w stanie udźwignąć rozmiaru guana, w jakim część z Was (Nas) tapla się w imię… no właśnie, czego? Toksycznej pseudo-miłości? Poświęcenia? A może poczucia, że nie zasługujemy na nic więcej?
Zaczęłam się zastanawiać, skąd w kobietach to przyzwolenie na bycie źle traktowaną? Czemu nie wyznaczamy jasnych granic, których się trzymamy i których nie pozwalamy przekraczać dla własnego dobra? Dlaczego ignorujemy wszystkie lampki ostrzegawcze i czerwone światła, biorąc je za (jak to trafnie określiła jedna z czytelniczek) maki na pięknej łące?
#1. Nieobecni ojcowie, na miłość których trzeba sobie zasłużyć
W pokoleniu kobiet, które dziś mają od 30 lat wzwyż, ojców nie było ani fizycznie, ani mentalnie. Na wojnach walczyli i umierali, za komuny pili i strajkowali, a gdy wybuchł dziki kapitalizm, próbowali zostać Tygrysami Europy (która z Was pamięta słowo „tranzyt”?). Ojców nie było w naszych życiach, bo mieli ważniejsze sprawy na głowie, mieli swoje „wojny” do wygrania, męskość do udowodnienia, pieniądze do zarobienia. Tak zostali wychowani, tego wymagało od nich społeczeństwo i rzeczywistość. A gdy ta ostatnia ich przerastała, zaglądali do kieliszka.
Obecnie w Polsce żyje około 3 miliony DDA (Dorosłych Dzieci Alkoholików). Ze statystyk wyczytamy, że znacznie częściej problem alkoholowy dotyczył mężczyzn, kobiety z reguły były współuzależnione. W zdrowej rodzinie wszyscy członkowie mają możliwości zaspokojenia swoich potrzeb. W rodzinie alkoholowej w centrum uwagi znajduje się dorosły człowiek ze swoimi wybuchami złości, agresją i huśtawką emocjonalną. Ze względu na nieprzewidywalność, dzieci alkoholików żyją w ciągłym napięciu i lęku. Nie mają zapewnionych podstawowych potrzeb: bezpieczeństwa i miłości. Czują się gorsze, bezwartościowe, niegodne szacunku. I bardzo często z takim bagażem, niewypakowanym i nieprzepracowanym, wchodzą w dorosłe życie, szukając bezwarunkowej miłości, akceptacji i poczucia bezpieczeństwa u partnera. Sęk w tym, że partner nie ma być tatusiem. Partner ma być partnerem.
Nawet jeśli ojciec nie pił, istnieje spore prawdopodobieństwo, że nie angażował się wystarczająco w Twoje życie, Twoje sprawy. Dopiero XXI wiek przyniósł nowy model ojcostwa, w którym mężczyzna powinien (a raczej chce) aktywnie uczestniczyć w wychowaniu dzieci. Nieobecnego tudzież niedostępnego ojca trudno zadowolić. Nieważne, czy nie było go ze względu na alkohol, wyjazdy, pracę, rozwód z matką, czy po prostu schował w się w swojej dziupli. Trzeba mu było pokazać powody, dla których powinien Cię kochać. Żyłaś więc i budowałaś siebie jako kobietę od najmłodszych lat usiłując zwrócić na siebie uwagę najważniejszego mężczyzny w Twoim życiu. Efekt? To samo robisz w swoim dorosłym związku.
Sęk w tym, że jeśli sama siebie nie pokochasz, nie będziesz w stanie miłości ani dawać, ani przyjmować.
#2. Męska energia u matek na traktorach
Gdy ojcowie szli na swoje wojny, matki wsiadały na traktory. Zwłaszcza w PRL kobiety bardzo mocno zachęcano do wchodzenia w męskie role i tłumienia swojej kobiecej energii. Co to znaczy? Że matki obecnych 30, 40, 50-latek nie potrafiły za bardzo nauczyć ich czerpania siły z wewnątrz, z siebie. Zostałyśmy wychowane w poczuciu, że jesteśmy coś warte, gdy inni nas pochwalą, gdy sobie na to (jak wyżej) zasłużymy.
Nasze matki, jako współuzależnione w relacji z pijącym bądź nieobecnym mężem, w domu funkcjonowały jako ofiary (przemocy, niezdrowego patriarchatu, zależności finansowej od partnera). W relacji damsko-męskiej były więc słabe i taki model bycia w związku nam przekazały (kobieta ma się poświęcać, ma robić wszystko dla partnera, ma przedkładać potrzeby jego i innych ponad swoje). Bardzo często te właśnie kobiety, które w relacji damsko-męskiej pozwalały się traktować jak szmaty (nie bójmy się tego słowa), w innych dziedzinach życia funkcjonowały „po męsku” – w domu (jako matki) rządziły twardą ręką, w pracy hodowały „jaja”, by odnaleźć się w męskim świecie i (znów) zasłużyć na opinię dobrej w swoim fachu, kompetentnej, zaradnej (pamiętacie „Czterdziestolatka” i Kobietę Pracującą?).
Dostałyśmy więc kompletnie pokręcony obraz kobiecości: z natury słabej, silnej jedynie wtedy, gdy czerpie z męskiej energii, gdy „walczy”, „idzie po swoje”, „pokazuje, że ma jaja”. Tymczasem prawdziwa kobiecość tkwi w umiejętności znalezienia siły w sobie i czerpania tej siły z wewnątrz i z uwarunkowań, jakie dała nam Matka Natura. Z naszej wysokiej zdolności do empatii i inteligencji emocjonalnej. Z podzielności uwagi i wysokiej kreatywności. Z otwartości na świat oraz głęboko zakorzenionej potrzeby brania, otrzymywania. I wreszcie z szacunku do siebie i innych kobiet.
W marcu tego roku dość głośno było o międzynarodowych badaniach, z których wynikało, że aż 90 proc. ludzi na całym świecie (zarówno kobiet, jak i mężczyzn) wykazuje wysoki stopień uprzedzenia do kobiet tylko i wyłącznie ze względu na ich płeć. Jak myślicie, skąd to wynika? Dopóki nie staniemy się feministkami i nie zaczniemy wspierać się nawzajem jak siostry, dopóki nie nauczymy się szacunku do samych siebie i naszej kobiecości, dopóki nie zrozumiemy, że siła jest w nas, nie będziemy szanowane ani w wielkiej polityce, ani we własnym salonie.
#3. Złe wychowanie dobrych dziewczynek
Nie wiem, jak Wy, ale ja w domu słyszałam głównie o tym, czego mi nie wolno. Nie pyskuj. Nie mów niepytana. Nie bądź taka naburmuszona. Nie śmiej się głośno. Nie biegaj, bo się spocisz. Nie chciej. Nie pytaj. Nie mów. Nie bądź. Nie nie nie. Dziewczynka w naszych czasach miała dygać, przynosić piątki i pomagać matce w domu. Nikt za bardzo nie zachęcał nas do działania, robienia, wyszumienia się. Ta sfera była zarezerwowana dla chłopców.
Nikt też za bardzo nie wzmacniał nas w pozytywny sposób, poprzez pochwały. Dzisiejsze pokolenia X i Y rodzice wzmacniali krytyką. Dlaczego tylko czwórka?. Dlaczego nie posprzątałeś w szafie? Kim ty sobie wyobrażasz, że jesteś? I tak dalej. Byliśmy krytykowani, gdy coś spieprzyliśmy lub zrobiliśmy niewystarczająco dobrze, ale nikt nie chwalił nas za pozytywy. Dlaczego? Żeby nam się przypadkiem „w dupach nie poprzewracało”. Rzeczywiście, w dupach nam się może i nie poprzewracało, ale w głowach – owszem ;)
Wyrośliśmy na pokolenia zakompleksionych, niepewnych siebie ludzi, którym świetnie wychodzi wchodzenie w narzucone role oraz krytykowanie innych. I te zachowania, rzecz jasna, przenosimy na nasze relacje miłosne. Robimy rzeczy za naszych partnerów i jednocześnie wkurzamy się na nich, że sami nie robią. Krytykujemy siebie nawzajem, zamiast pozytywnie wzmacniać. Nie komunikujemy otwarcie swoich potrzeb, bo jesteśmy nauczone, że one nie są ważne. Albo, że „kobiety nie mają głosu”. Zwykle to wszystko dzieje się na poziomie podświadomym, którego nie jesteśmy w stanie kontrolować. Co z tym zrobić? Warto przyjrzeć się sobie, swoim zachowaniom, wdrukowanym mechanizmom działania. I jeśli nie jesteśmy w stanie same odwrócić czy zmienić pewnych wzorców, pójść na terapię.
#4. Rodzina jest najważniejsza
Ach, te Matki Polki! Niby mamy XXI wiek, niby robimy kariery, zarabiamy pieniądze, jesteśmy niezależne i silne, ale… tylko na poziomie życzeniowym, bo w głębi jakieś 3/4 z nas jedzie na autopilocie pt. „wujowe wychowanie” (patrz: wszystkie punkty wyżej).
Czytając wiadomości od Was, byłam w szoku, na co kobieta potrafi się zgodzić, żeby tylko ratować związek, małżeństwo, czy rodzinę. Jak wiele przykrych słów, okrutnych zachowań, kłamstw, manipulacji, wyzwisk a nawet przemocy fizycznej wciąż jesteśmy w stanie znieść w imię tej cholernej, wystawionej na ołtarz „świętej rodziny”, „świętego fiuta”, „uświęconego związku”. Matki Polki, Matki Teresy, Matko Bosko. Wielkie cierpiętnice, które za znój i ciężką pracę ostatecznie zostaną wynagrodzone średnich rozmiarów penisem i nic nie wartym związkiem.
A gdzie zdrowy wkurw? Gdzie jedno magiczne słowo #jebać? Gdzie w tym wszystkim Ty?
Czas włożyć mit Matki Polki tam, gdzie jego miejsce, między bajki. Czas przestać skupiać uwagę na mężczyznach, a zacząć – uwaga uwaga – na sobie. Ale nie z pozycji ofiary czy też „Beznadziejnej Singielki, Której W Życiu Nie Wyszło I Która Umrze Sama Z Trzynastoma Kotami”. Nie. Czas kochać siebie, poznać siebie, nauczyć się siebie. I dopiero, gdy tę pracę wykonasz, myśleć o związkach albo o rozwiązkach, w zależności od Twojej obecnej sytuacji życiowej.
#5. Małe dziewczynki rozpaczliwie pragną miłości
Nie wiem, ile w dorosłych mężczyznach jest dziś małych chłopców (podejrzewam, że sporo), ale wiem, w jak wielu kobietach wciąż tkwi niedopieszczona, niedokochana, zalękniona i niewierząca w siebie dziewczynka. Żeby móc iść dalej, musisz ją utulić, zaakceptować i sprawić, by poczuła się ważna, kochana i bezpieczna. Bez tego nigdy nie stworzysz dojrzałej relacji z dojrzałym człowiekiem, będziesz przyciągać i wybierać niedokochanych, zalęknionych i niepewnych siebie chłopców w ciałach mężczyzn. Tak to niestety działa. Świat pełny jest niekochanych dzieci, które w nocy tulą misie, a w dzień usiłują bawić się w życie.
Żeby coś zmienić, zacznij od siebie. Ja właśnie zaczynam. Dołączysz?