Kiedyś wierzyłam, że monogamia to dla człowieka stan naturalny. Dopóki sama nie zdradziłam.
Wierzyłam, że można być z jednym przez całe życie. Aż nie pojawił się drugi.
Wierzyłam też, że człowiek jest bardziej istotą społeczną niż pieprzącą. Dopóki sama nie spieprzyłam tego i owego. Bo człowiek lubi sobie czasem popieprzyć.
Człowiek nie jest stworzony do monogamii
Monogamia to wytwór cywilizacji. Choć teoretycznie moglibyśmy pieprzyć częściej i bardziej różnorodnie, bo tak ukształtowała nas biologia, godzimy się na mono, bo jesteśmy społeczeństwem cywilizowanym. Czyli m.in. takim, które potrafi zapanować nad popędami. Teoretycznie, bo w praktyce zdradza co drugi Polak i co trzecia Polka. Podejrzewam, że w rzeczywistości idziemy łeb w łeb, tylko wiele Polek się do zdrady nie przyznaje, bo w naszej kulturze zdradzająca kobieta jest wciąż bardziej napiętnowana społecznie niż zdradzający mężczyzna. A która lubi, jak się ją poza łóżkiem nazywa dziwką?
Człowiek nie jest stworzony do bycia z jednym partnerem przez całe życie
Z ewolucyjnego punktu widzenia kobiecie bardziej opłaca się mieć jednego stałego partnera utrzymującego ją i potomostwo. Facetowi trochę mniej, bo nie rozsieje po świecie swojej pełnej wartościowych genów spermy. Z drugiej strony, zachowując wierność może pożyć dłużej – ma gwarancję, że baba nie wykopie go z jaskini do przerębla. Bo nie wiem, czy wiecie, ale to mężczyźni gorzej radzą sobie z rozwodem. Częściej wpadają w depresję, popełniają samobójstwo i umierają, gdy kobieta ich zostawia. Czy też oni zostawiaja ją. To akurat nie robi większej różnicy – suma sumarum to oni cześciej budzą się z ręką w nocniku.
Z kulturowego punktu widzenia, żyjemy w postmodernizmie. Relacje się spłycają, bogactwo doświadczeń rośnie. Kontestujemy dłużej niż kiedyś – chcemy próbować. Więcej, bardziej, mocniej. Konsumujemy już nie tylko buraczki z ziemniaczkami. Konsumujemy naukę, rozrywkę, sztukę. I siebie nawzajem. Taki tam, kanibalizm 2.0.
Że pierdolę od rzeczy? Ile znacie małżeństw zawartych w latach 50-60 ub. wieku, które przetrwały do dziś bez większych fuckupów? A ile tych zalegalizowanych w okresie przemian ustrojowych?
Tuż po transformacji liczba rozwodów w Polsce wynosiła 40 tys. rocznie. Obecnie jest to niemal 70 tys. W 2013 r. rozpadło się ponad 17 tys. par ze stażem małżeńskim wynoszącym 20 lat lub więcej. Trzy razy tyle, co w 1990 r.
Nieźle się wyrobiliśmy przez ostatnich 20 lat.
Człowiek nie jest istotą społeczną
Aronson kłamał.
Człowiek jest istotą przede wszystkim egoistyczną. Zwłaszcza dziś, w czasach, kiedy epicentrum wszechświata jednostki stanowi „JA”.
Ja i moje zawsze będzie mojsze niż ty i twoje, które z kolei dla Ciebie jest twojsze. Jakoś tak dajemy większe przyzwolenie na tłumaczenie skurwiałych zachowań obroną interesu własnego. „Miał prawo. W końcu bronił swojego interesu”.
Czyli chuja bronił.
To jest tekst pesymistyczny
Świat pędzi, technologia zapierdala, ale cywilizacyjnie to my się uwsteczniamy jak w „Kosmicznej Odysei”. Jeszcze chwila a będziemy sobie wzajemnie iskać wszy z okolic odbytu.
Miłość nie trafiła na łatwe czasy.
To nie jest tekst pesymistyczny
A jednak. Wciąż wierzę w to, że są na tym świecie ludzie sobie pisani. Nie, wróć, źle. Ludzie nadający na tym samym poziomie intelektualnym, sensualnym, emocjonalnym. Tacy, którzy – kiedy już się odnajdą – pozostaną obecni w swoich życiach nawet, jeśli fizycznie, realnie ich tam nie będzie. Ludzie, którzy w innych konfiguracjach wyglądają po prostu dziwnie. Źle. Nie do twarzy.
Frida i Diego. Mickey i Mallory. Sid i Nancy.
Ci, którzy po spaleniu papierów rozwodowych i przetopieniu obrączek na złote zęby, będą wciąż odpalać papierosa i dzwonić do siebie, żeby porozmawiać nocą…
Fot. Toa Heftiba, Unsplash.com