Lampka się tli, w łazience schnie pranie, tylko Pozdro Techno, pozostałość po piątkowym odejściu od czci i wiary, wisi dumnie w centralnej części pokoju. Dźwięki zalewają pomieszczenie, zanurzam się w nich, nurkuję, tonę. Chcę odciąć ciało od myśli, przestawić się w tryb uśpienia, pozwolić wszystkim nierozwiązanym sprawom rozwiązać się bez mojego udziału, kiedy przez uchylone okno wpada zapach palonych liści, zapach dzieciństwa. Intensywny, duszący, ciężki. Co roku ten sam. Impuls do wymuszonego rachunku sumienia. Pieprzony listopad. Zawsze robi mi z serca jesień średniowiecza.
No więc gapię się w sufit. I choć bardzo nie chcę, myślę. Gdzie jestem i czemu właśnie tu. Czy dobrze jestem, czy jestem źle? I jak powinnam być? Ojca nie ma jeszcze, dziadka nie ma już, boga nie ma wcale. To o co ja mam się, kurwa jego mać, oprzeć?
*
Gdybym miała papierosy, to bym się o parapet oparła. I zastygła w listopadowej mgle.
Ale nie palę.
Oczekiwania
Za kilka miesięcy skończę 30 lat.
Zgodnie z tym, co mówią babcia i pani z reklamy, powinnam:
– mieć męża, narzeczonego albo przynajmniej stałego partnera
– kredyt na mieszkanie
– mieszkanie na kredyt
– oszczędności
– karierę
– dziecko
– wakacje w Tajlandii
– kostki rosołowe
– kota
– la Boutiny
– porządny krem na zmarszczki
To się chyba nazywa stabilizacja.
Rzeczywistość
Budzi mnie niewyspanie, usypia zmęczenie. Albo ramię. Męskie, damskie, damsko-męskie – to nie ma większego znaczenia, dopóki do ramienia przytwierdzony jest mózg. I jest kawa, zawsze czarna i bez cukru, parzona, z fusami, co stają w gardle. I są dziesiątki nieprzeczytanych maili, setki nieodebranych połączeń, tysiące niedokończonych rozmów o życiu nad niedopitymi butelkami wina i nadtłuczonymi popielniczkami z niedopalonymi skrętami. Saszetka z alcazeltzerem i milion zawieszonych w próżni znaków zapytania.
Ciekawe, że pytają głównie kobiety.
*
Biegniemy tak szybko, że nie zauważamy, jak kartki z kalendarza spadają. A potem budzimy się, o piątej nad ranem, zlane potem. Przerażone, że nam wyreżyserowane przez producentów kaszek życie przez palce przecieka.
Wzorce
Ludzie, a zwłaszcza kobiety, mają skłonność do porównywania. Siebie z innymi, innych do siebie. Takie już jesteśmy pojebane, że lubimy sobie same zasadzić plaskacza w twarz, więc porównujemy się do tych dwóch typów współczesnych kobiet, które zdominowały popkulturę.
Pierwszy to niezamężna, niedzieciata korpobitch pnąca się po szczeblach kariery. Z własnym mieszkaniem, miejscem parkingowym i żelowymi paznokciami w kolorze „oczojebny róż”. Drugi to nowoczesna, zadbana matka biegająca na pilates w przerwie między kupą a przecierem z marchwi. Może nawet realizować się zawodowo, ale ważne jest, żeby była w tym wszystkim eko, trendy, yolo i swag. Żeby było ją stać na oldschoolową bluzę adidasa dla swojego trzyletniego dzieciaka, który też ma być yolo swag i złoty łańcuch. Jak przy okazji rapuje po angielsku i potrafi sam się wysadzić na nocniku, to już w ogóle zajebiście, chapeau bas, czeka Cię wywiad dla „Cosmopolitan” i świetlana przyszłość.
Jeśli wypadasz gdzieś po środku, to w zasadzie tak, jakby Cię nie było. Przezroczystaś. Przegranaś. Ani męża, ani dziecka, ani kariery. Zrób coś dla społeczeństwa i zgnij w kawalerce z kotem. Jak ci kota nie żal.
Kryzys męskości, kryzys kobiecości
Ostatnio sporo mówi się o kryzysie męskości. Że metro, że lumber, że facet to dziś biedny jest, bo z jednej strony ma mieć inteligencję, hajsy, wygląd i status społeczny, a do tego wyrozumiałość, czułość, miłość w oczach i cały ten bullshit. I owszem, zgadzam się, nie macie dziś, panowie, lekko.
Tyle że kobiecość też przechodzi kryzys. Bo już pokazałyśmy, że potrafimy być silne i samowystarczalne. Przyzwyczaiłyśmy siebie i Was do tego, że niewiele musicie robić, bo my lepiej, bardziej, bo my same. No więc nadstawiamy te swoje twarde dupy, co to niby nimi orzechy potrafimy gnieść, a potem płaczemy w domu, w poduszkę, że za mocno, za bardzo, że boli. 5 minut później tapeta pod oczy, uśmiech na twarz i jazda. Wrażliwość i emocje chowamy po kieszeniach święcie przekonane, że jak zjawi się odpowiedni człowiek, to je po prostu wyjmiemy, wciągniemy nosem jak kokę i znów będzie ciepło, miło i różowo. Cóż.
A mężczyźni nie lubią kobiet niewrażliwych. Nieciepłych. Nieprzystosowanych do matkowania – im, czy dziecku, to już mniejsza różnica. Nie lubią kobiet niezadbanych, nieinteligentnych, niewyedukowanych. Niewyględnych. Nijakich. Z drugiej strony, tych wyględnych, ostrych, tych jakichś, trochę się boją.
I tak się mijają na ulicach, drwale i skorupy. I choć drwal siekierę ma, to na skorupie mu się ta siekiera rozpada w drobny mak.
*
No więc gapię się w sufit i o tym właśnie myślę. Że jestem kobietą i za chuja pana nie wiem, co to właściwie dzisiaj znaczy.
Fot. Jacob Nizierski, Unsplash.com