Kiedy kilka dni temu zobaczyłam plakat filmu „Polskie Gówno” pomyślałam, że to będzie kolejny przedwczesny wytrysk polskiego kina – zaczyna się i kończy szybko, bo na tytule. Coś jak „Baby są jakieś inne” czy „Wojna żeńsko-męska” – dużo szumu o nic. Umówmy się: współczesne kino znad Wisły jest dychotomiczne. Z jednej strony mamy głupawe komedie o niczym [ostatnia dobra, jaką pamiętam, to „Chłopaki nie płaczą”] po drugiej ciężkie, mocne, świetne, ale i depresyjne kino Smarzowskiego, Pawlikowskiego, a do niedawna Krauzego. Aż tu nagle, jak filip z konopii, wyskakują Tymański z Jankowskim i podają na tacy gówno. Dobre, bo polskie. W obsadzie Jakubik, Halama, Możdżer, Mozil, Dziędziel, Peszek, Brylewski – legenda polskiego punka. No nie było innej opcji – kiedy już dowiedziałam się, kto i jak maczał palce w tym projekcie, musiałam pójść do kina.
Jest w filmie taka scena, kiedy gwiazda muzyki pop, B.Sex (w tej roli jak zwykle świetny Arkadiusz Jakubik), leży w hotelowym łóżku z dwiema roznegliżowanymi dziewczynami. Obok, z kolejną groupie, mizia się filmowe aletr ego Tymańskiego – Jerzy Bydgoszcz. B.Sex prosi jedną z dziewczyn, żeby usiadła na kawałku kiełbasy. Grubej, włoskiej salami, na którą gwiazdor przed chwilą naciągnął kondoma. Dziewczyna, zaskoczona i wściekła, odmawia i wybiega z pokoju. Bydgoszcz pyta B.Sexa, po co w ogóle zakładał gumę na kiełbasę? Na co ten odpowiada: Kurwa, stary, ja rodzinę mam. Święta idą, coś musimy jeść.
„Polskie Gówno” jest dokładnie takie, jak ta scena. Absurdalne. Sarkastyczne. Komiczne. Wulgarne. I smutne.
Skóra, fura i fellatio, czyli cały ten szołbiz
Fabuła jest prosta. Jerzego Bydgoszcza, spłukanego muzyka przed czterdziestką, odwiedza pewnego dnia wąsaty komornik Czesław Skandal (w tej roli fenomenalny Grzegorz Halama). Zamiast ściągać z dłużnika pieniądze pożyczone na wydanie nigdy nie wydanej płyty, Skandal oferuje sfinalizowanie projektu i przeznaczenie dochodów ze sprzedaży płyt i z koncertów na spłatę komorniczą. Przy okazji ogłasza się menadżerem zespołu. „Ja zarabiam i pan zarabia. Tylko że ja zarabiam, a pan spłaca dług”. Dalej już leci.
Bydgoszcz odzywa się do starych kumpli od garażowego grania i suma sumarum punkowy skład z Pruszcza Gdańksiego o wdzięcznej nazwie Tranzystory rusza w swoją pierwszą w życiu trasę koncertową. Marzenie czterdziestoparoletnich, rozczarowanych życiem mężczyzn, w końcu się spełnia, tyle, że zamiast sex, drugs, rock&roll mają dymanie na kasę, morze wódy i granie do kotleta. Trasa okazuje się próbą sił, przyjaźni i ostrym zderzeniem ze ścianą mniejszych i większych układów, które rządzą szołbiznesem.
Tymański z Jankowskim nie oszczędzają nikogo. Film jest swoistą parodią polskiej sceny muzycznej, poczynając od znanych osobowości, jak Muniek Staszczyk, Grzegorz Skawiński czy Dorota Masłowska, poprzez telewizję Polwsad i wszelkie talent show z ich zblazowanymi jurorami, na perwersyjnym „mecenasie” kultury czczącym bożka Szołbiza w kształcie wielkiego fallusa kończąc. Mamy tu sporo kąśliwych odwołań do popkultury, ale film nie jest jedynie cyniczno-ironiczną satyrą na świat estrady – jest przede wszystkim inteligentną i przemyślaną prowokacją odbiorcy, która skłania do podjęcia dyskusji.
„Wolę polskie gówno w polu niż fijołki w Neapolu”
Gówno nie wykropkowane? Szacunek. Tak trzeba robić w tym kraju – powiedział reżyser Andrzej Żuławski, u którego Tymański i Jankowski zasięgali niejednokrotnie rady podczas produkcji. Opiekę artstyczną nad filmem objął Wojciech Smarzowski, swoje trzy grosze wtrącili też Krzysztof i Joanna Krauze.
Na pomysł zrobienia filmu Tymański wpadł w 2007 roku na planie telewizyjnego progamu „Łossskot”, którego reżyserem był Grzegorz Jankowski. Realizacja projektu ruszyła wkrótce potem, ale szybko urwała się ze względu na brak funduszy. Tym sposobem „Polskie Gówno” powstawało przez siedem lat z przerwami, co niestety odbija się na fabule filmu, która momentami pozostaje niespójna. Zakończenie, choć kompletnie zaskakujące, nie wbija w fotel. Owszem, jest mocne, metaforyczne, z tzw. drugim dnem, a jednocześnie nie spaja się z resztą filmu i można odnieść wrażenie, że powstało w ostatniej chwili, trochę na siłę.
Dyskusji jednak nie podlega fakt, że film trzeba zobaczyć. Po pierwsze, ponieważ satyrycznego musicalu jeszcze u nas nie było. Po drugie, ze względu na obsadę i fakt, że obok ikon polskiego kina takich jak Peszek, Jakubik czy Dziędziel stają ikony polskiej alternatywy: genialni Robert Brylewski i Filip Gałązka, ale też Krzysztof Skiba, Leszek Możdżer i – rzecz jasna – sam Tymański. Po trzecie, bo ścieżka dźwiękowa to majstersztyk i powrót do starego, dobrego punk-rocka. I wreszcie po czwarte, ponieważ jeszcze wczoraj dałabym sobie rękę uciąć za to, że w polskim kinie nie ma miejsca na cięty, bezkompromisowy humor, opanowany do perfekcji absurd i odwoływanie się do historii naszego kraju bez zbędnego patosu. Myliłam się.
„Polskie gówno” to film, który ma szansę przejść do gatunku kultowych. O ile, rzecz jasna, trafi na inteligentnego odbiorcę.
Tytuł: „Polskie Gówno”
Gatunek: wściekły musical/parodia
Reżyseria: Grzegorz Jankowski
Scenariusz: Tymon Tymański
Dystrybutor: Next Film
Rok produkcji: 2014
Data premiery: 06.02.2015