Pieprzona miłość romantyczna

Zwykle po prostu się spotykamy, ale tym razem zadzwoniła. Z zagranicy. Słyszałam, jak wydmuchuje dym papierosowy. Głos jej się łamał. Jak zawsze, kiedy mówiła o NIM. Obok NIEGO. O NIM, naokoło. – Nie chcę żeby tu był – szepnęła, wściekle. – Przyjechał dwa dni temu i już mam dość. – To po co go zapraszałaś? – zapytałam, choć doskonale znałam odpowiedź. Za dużo takich historii już się osłuchałam. Po prostu, kurwa, za dużo.  

Zaprosiła go na wspólny wyjazd, bo myślała, że się uda. Że tym razem będzie inaczej. Że skoro facet jest intrygujący, inteligentny i zadbany, to w końcu przecież coś do niego poczuje, prawda? PRAWDA? Bardzo chciała się zakochać. Naprawdę, bardzo. Ale jakoś znowu nie wyszło. Bo w głowie od ponad roku siedzi jej ON. TEN, co głos jej się łamie, jak o NIM mówi.

 

Porozumienie przysadek

 

Bo Jagoda wierzy w miłość romantyczną. Taką, która odbiera apetyt, powietrze, spędza sen z powiek. Taką, w której kolana miękną i serce staje raz po raz. Jagoda wierzy w miłość gwałtowną, namiętną, burzliwą. Wierzy w nieprzespane noce, napady zazdrości, dziki seks i dzikie awantury. W rozmowy do rana, mętny wzrok, włosy zlepione od potu. Wierzy w talerze rozbijane o ścianę i w szczęście tak dogłębne, że aż boli. W porozumienie dusz, ciał i komórek macierzystych. W miłość absolutną wierzy.

Taką, która zdarza się raz, może trzy razy w życiu – dorosłym życiu, bo nastoletnim miłostkom rzadko udaje się przetrwać próbę czasu. I kiedy już spadnie na Ciebie ta miłość jedyna, wierzysz, bo chcesz wierzyć, że to na zawsze. Że po prostu innej opcji nie ma i nawet umrzecie razem, trzymając się za ręce, jak ci staruszkowie z „Teleexpressu” podpięci do cewników, z rurkami w tchawicach.

Jagoda na jego przyjście noc wcześniej nie spała – nie mogła. Okna myła, świeczki zapachowe kupowała, kieckę przez dwie godziny wybierała i płakała, że jej się fryzura nie chce układać. A przecież Jagoda jest opanowana. Rozważna. Twarda. Nie pozwala, żeby emocje brały nad nią górę. ON potrafił doprowadzić ją na skraj. Euforii, histerii, załamania nerwowego – wybierz dowolne, zdarzały się z podobną częstotliwością.

Odszedł. Jagoda płacze już długo. Co się podniesie, to znów upada. I tak od roku, może dwóch? Kto by to liczył. JEGO już nie ma i nigdy nie będzie. Wykreślić, wymazać, amputować. Żyć dalej. Dla niej i dla milionów innych kobiet, które uwierzyły w białą kieckę, księcia i miłość po grób to zbyt abstrakcyjne. Rozdrapują rany w oczekiwaniu na coś co może nigdy nie przyjść. Na miłość jedyną, absolutną. Tak zwaną miłość romantyczną.

Niemiłość

 

W przeciętnym związku opisana powyżej faza namiętności mija po roku, dwóch. Czasami wcześniej, czasami później. Przychodzi moment, kiedy dominującą rolę zaczyna odgrywać intymność, czyli zaufanie, poczucie bliskości, przyjaźń pomiędzy partnerami. Coś, na co trzeba ciężko pracować praktycznie od samego początku. Wielu z nas uświadamia to sobie dopiero, kiedy ta ich miłość jedyna i absolutna pierdolnie z kretesem. Gdy rozlewa się, ucieka spod palców, dopóki nie wyschnie całkiem.

Z obserwacji własnych zauważam jedną prawidłowość, choć oczywiście mogę się mylić. Związki wieloletnie, w których partnerzy popadają ze skrajności w skrajność, tj. kłócą się i godzą, przeżywają wielkie rozstania i jeszcze większe powroty, związki którymi targa namiętność, rządzą emocje i skrajności oraz pewien rodzaj wzajemnego uzależnienia, to związki toksyczne. Niedojrzałe i nierozwijające się. Związki, które prędzej czy później będą musiały się rozpaść. Związki teoretycznie oparte na wielkiej miłości, a praktycznie – na wielkim wyobcowaniu.

I jeszcze jedno – takie związki są domeną kobiet. To one najbardziej po nich rozpaczają. To one nie są w stanie długo po ich zakończeniu pójść do przodu. To one cierpią po nich o wiele za długo. Nie wiem, skąd w nas ten masochizm i chyba nie chcę wiedzieć.

Miłość slow-motion

 

– Co mam poradzić na to, że każdy facet, którego lepiej poznaję, z czasem mnie rozczarowuje? Żaden nie jest tak inteligentny, tak zabawny, tak… fascynujący, jak ON.
– Mhm, żaden też nie jest tak samolubny, nieodpowiedzialny i nastawiony na siebie. Związał się z Tobą, choć wiedział, że za jakiś czas odejdzie. Zrobił to świadomie i z premedytacją. Mentalny gówniarz. 
– Mam brać pierwszego lepszego tylko po to, żeby nie być samej? Tylko po to, żeby zapomnieć? – pyta Jagoda, a ja odpowiadam pytaniem: – Dać sobie czas na poznanie drugiego człowieka? Rozmawiać, obserwować, nauczyć się go? Sprawdzić, czy może jednak się nie mylisz?

Bo czy miłość zawsze musi się zacząć od wielkiego bum? Od motyli w brzuchu, nieprzespanych nocy i całego wariactwa, które sprawia, że nasz mózg produkuje substancje podobne do tych produkowanych przez mózg psychotyka? A co, jeśli miłość przychodzi z czasem? Co jeśli jest spokojna, przepracowana, bez wielkich wzlotów, ale i bez spektakularnych upadków? Czy taka miłość jest gorsza? A może dojrzalsza? I czy to w ogóle miłość?

***

– Wczoraj wyjechał. Zostałam sama.
– I jak? – pytam.
– Dobrze. Wkurwiał mnie. Ale… napisałam dziś do NIEGO.
– …
– Wiem, że nie odpisze. Tylko wiesz… Musiałam to zrobić.

 

Fot. Nathan Walker, Unsplash.com

0 Like

Share This Story

Relacje
  • Klaudia

    Chyba jestem taką Jagodą ..
    Dałaś mi bardzo dużo do myślenia! Dziękuję :)

  • Kiedy moje szesnastoletnie środowisko wchodzi w okres, kiedy wszystko rzyga miłością, wszystko gada o facetach, o tym, że on jest w sumie debilem, ale dam mu szansę, może zrozumie błąd i kiedy każdy kto może łączy się w parę zaklejając świat zwykły i wirtualny lukrem, ja zastanawiam się czy przypadkiem nie jestem facetem, albo nie dojrzewam w jakimś drastycznie spowolnionym tempie, bo chyba naprawdę musiałabym oberwać w głowę meteorytem, żeby mnie te klimaty choć trochę zaczęły kręcić. Jak stanę się kiedyś taką masochistyczną pierdołą to sama siebie wyślę na przymusowy rok w pustelni. Pozdrawiam. I oczywiście gratuluję finału :D.

    • Karolina

      masochistyczna pierdoła <3

    • joana

      Powiem Ci, że to niekoniecznie minie, ale i tak może być fajnie! Przecież nie trzeba się wiązać, żeby zgarniać to co w związkach (moim zdaniem) najlepsze :) Baw się dziewczyno, pókiś młoda!

  • masochistka

    Mnie również spotkał taki jagodowy zwiazek, wręcz „jagodowa miłość”.
    I też wszystko runęło zostawiając mnie na pastwę długich lat podlewanych alkoholem i odrealnianych nieodpowiedzialnymi zachowaniami.
    Na szczęście nawet takie szaleństwo mija, a prawdziwa miłość faktycznie jest spokojna i oparta na czymś więcej niż brak oddechu i prąd przeszywający kręgosłup.
    Wszystkim mi i Jagodzie podobnym masochistkom życzę aby w całym tym nieszczęściu spotkały kogoś takiego na kogo mi udało się wreszcie trafić.
    A Ciebie pozdrawiam, bo strasznie lubię Cię czytać;)

    • eM

      Czy prawdziwa miłość jest spokojna? Nie wiem. Ale wiem ze nasze życie jest piękniejsze i barwniejsze z jagodowymi milosciami. Od tego jest życie-żeby cierpieć potem płakać a potem skakać ze szczęścia. Inaczej byłoby proste dobre i… nudne ;)

      • masochistka

        Jasne, że jest fajnie kiedy topimy się w morzu endorfin i nie możemy spać przez motyle w brzuchu ale to na dłuższą metę nie jest zdrowe. Bezsenność ma fatalny wpływ na normalne funcjonowanie;) A tak serio, to każda miłość na początku jest trochę szalona i nieokiełznana ale później siłą rzeczy będąc z kimś wystarczająco długo i widząc go w każdej możliwej sytuacji nie idealizujemy już i nie rzygamy tęczą, za to dostajemy możliwość porozmawiania na każdy temat i bezwarunkowe wsparcie. I ja chyba wolę taki model, nie miałabym ochoty przeżywać jeszcze jednego takiego dramatu, to za bardzo zniszczyło mnie fizycznie i psychicznie i tak naprawdę to do dzisiaj odczuwam tego skutki ale teraz mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że przetrwałam to;)

  • Jak wiele by się zmieniło, gdyby słowo związki zastąpić słowem relacje…
    Poza tym, co jest przyczyną takie a nie innego podejścia Jagody, wielu innych Jagód…? hę, co?

    • Nemesis Nave

      Wychowanie, kształtowanie przez media, pewnie też środowisko w którym dana „Jagoda” się obraca. W sumie to trochę smutne…

  • Marta

    Jakkolwiek by miłość płomienną nie była, na dłuższą metę, jak każda zapałka wypali się, a zgliszcz nikt sprzątać nie chce. Nie ma miłości bez przyjaźni, w każdym razie nie takiej na okres dłuższy niż pół roku. Żeby mieć z kim pogadać przy lampce wina nie wystarczy dobrze zarysowana szczęka i trochę mięśni (analogicznie cycki i dobra szminka). A posiadanie przyjaciela w ukochanej osobie to najlepszy z możliwych wariantów jeśli piszesz się na związek długodystansowy.

  • Problem w tym, że bycie Jagodą jest w ciul wygodne. Wzięcie za siebie odpowiedzialności zostaje odłożone na bliżej nieokreślony czas, człowiek się tak zupełnie filmowo miota, że przecież nie może się wziąć za pysk, boby żuchwę wybił… Znałam jedną osobiście, jej ON esemesował od czasu do czasu – każda wiadomość (dwa zdawkowe słowa) dawała jej alibi od życia na długie miesiące. Najpierw było mi jej autentycznie żal. Potem było mi żal tylko jej potencjalnych facetów na chwilę. Zorientowałam się, że to sposób na przetrwanie, na darmowe przejście przez wszystkie bramki na kartę „jak on mnie skrzywdził i złamał”. Co kto lubi, ale to zdecydowanie nie mój typ programu lojalnościowego.

    • Kasia

      Po wszystkim. Runęłam jak domek z kart, z hukiem i rozpaczą. Mija drugi miesiąc, wreszcie biorę się za pysk: idę do pracy, na uczelnię, na siłownię, na spotkanie ze znajomymi, na spacer z psem. To mój wybór. Poznaję nowego faceta, fajny, gada się miło, kino, mecz, pizza, mija pół roku, on zakochany, chce trzymać mnie za rękę na spacerze a ja patrzę na niego i myślę: nie. To jest wybór. Bo wiem, że skłamię, kiedy go za tę rękę złapię. Bo w głowie ON i nikt inny. Bo dzięki NIEMU mogłam latać, bo wtedy serducho bardzo mocno biło. Czy ON był moim wyborem? Jeśli tak to wcale nie jest wygodny, gdyż boli, szarpie. I nieważne, ile próbujesz i starasz się by było inaczej, zawsze wracasz do NIEGO. Uczuciowe, wrażliwe i odrobinę naiwne te Jagody. Ale to taka natura i to wcale złe nie jest. Teraz wiem, że gdybym postępowała inaczej, nie byłabym sobą. A chyba chodzi o to by nikogo nie udawać? Pozdrawiam.

      • Jagoda Jagodzie nierówna.

        W komentarzu niżej gdzieś napisałam, że „nic tak nie pomaga w ogarnięciu siebie, jak dojście do ściany, podrapanie się o limity, spojrzenie za kreskę”. Bo widzisz, moim zdaniem ONI są błogosławieństwem w życiu, dobrze jest się o nich przewrócić, bo jak nikt i nic pokazują prawdziwą pojemność płuc. Problem w tym, że kiedy sobie pójdą, przez jakiś czas w ogóle nie można oddychać.

        I tu jest pies pogrzebany: póki bolą, póki rzeczywiście oplatają wnętrzności, nie ma najmniejszego sensu oszukiwać siebie lub kogoś drugiego – i z boku to wygląda mało ładnie, ale przecież kiedyś spróbować trzeba, czy to już, inaczej się nie da. Nie już – nie łapiesz za rękę.
        Ale często – zdecydowanie za często jak na romantyczną legendę, psują produkt – gorejący płomień przeradza się w żar na końcu papierosa, rozdmuchiwany od czasu do czasu w palący problem. W prostą, kanoniczną wymówkę, z cyklu miałem-trudne-dzieciństwo/despotycznego-ojca/rówieśnicy-mnie-nie-rozumieją, tylko bardziej lejm. Takim Jagodom mówię stanowcze nie.

        Pozdrawiam również, życząc odzyskania radości z oddechu bez hiperwentylacji.

  • Ela

    W dzieciństwie nasłuchałam się bajek o takim czy innym księciu, że on od razu się zakocha i na białym koniu odjadą razem ku szczęściu.Gdy zakochasz się romantycznie i coś się potem spieprzy to psioczysz na wszystkie bajki i wszystkich księciuniów…że to bajki, że to niemożliwe tak od razu na zabój! Przestajesz wierzyć w miłość ; w cokolwiek.Przestajesz szukać pieprzonego księcia..i nagle pojawia się ON.Tak znikąd.Tak po prostu.Tak bajkowo zwala cię z nóg.
    Jak byłam nastolatką, w zasadzie podlotkiem tato rzekł mi ” kiedyś będziesz szła ulicą, będą mijać Cię ludzie, zupełnie obcy ludzie i nagle minie Cię ON.I będziesz wiedziała że to Ten właściwy, że ten dla ciebie,że już nie będzie Ci obcy”..Czekałam na to pierdolnięcie.Po drodze bywało różnie…Bywały inne związki.Grom z jasnego nieba trafił na mnie.Tak jak mówił o tym tatuś.Pierdolneło mnie!Pierdolnęło mną….Może miałam to szczęście.Wiem tylko że kochać i być z kimś można na wiele sposobów.Miłość przez duże M trafia się raz.Ja w to wierzę.Ważne by TEGO jedynego nie przeoczyć gdzieś w tłumie.Moja baśń trwa już 16 lat.Jestem szczęśliwa.Tego wam życzę.Szczęścia.

  • takasobieja

    Heh jestem Jagodą w takim wypadku. Też mam takiego „NIEGO”. I choć bardzo próbuje się z tego wymiksować, to nie da rady, nie ma opcji, siedzi w głowie jak biały szum, w sercu tkwi jak stary i zapomniany harpun. Tyle, że on co jakiś czas pojawia się,tak fizycznie i namacalnie, w moim życiu a ja mu pozwalam wejść i rozejrzeć się, jak po mieszkaniu, do którego wraca się po długiej nieobecności. Jest moim nawrotem. Mimo, żem silna to jemu zawsze pozwolę wrócić. Wkurwia mnie to ale i cieszy. Mój paradoks, który ustawił innym facetom poprzeczkę tak wysoko, że aż mnie to samą fascynuje i straszy.

  • Jak patrzę na siebie z przeszłości to widzę Jagodę, cholera… Po NIM był klin i równoczesne dialogi typu tego ostatniego. Smutne, ale w końcu poszłam po rozum do głowy. Trochę mi to zajęło – fakt. Klin już nie jest klinem, od dwóch lat jest moim mężczyzną, dałam mu szansę (a raczej kilka, bo zniechęcałam się wiele razy). Nie zaczęło się od „wielkiego bum, motyli w brzuchu, nieprzespanych nocy i całego wariactwa”, ale tak, to jest miłość, a przynajmniej w to wierzę. A ON? Zakopałam go w ogródku, w swojej głowie.

    • Anna

      ” A ON? Zakopałam go w ogródku,” – szkoda,że dodałaś – „…W swojej głowie ” :D

  • Andrrrus

    Jestem Jagodą. Dziękuję za ten tekst…

  • Anna

    Mówcie co chcecie, ale ja takim Jagodom trochę zazdroszczę… Też bym chciała wierzyć w tę miłość, co zwala z nóg, serce porywa i przewartościowuje całe pojęcia szczęścia, wysyłając do Disneyowskiego raju. Myślę, że nie jestem też w tej zazdrości odosobniona, o czym może świadczyć popularność Harlequinów i szeroko pojętej filmografii na temat tej ‚wielkiej, jedynej miłości’, a także bezbrzeżne zdroje rzewnych piosenek w temacie.
    Nie zmienia to faktu, że bajki są właśnie tym – bajkami.

    • Oj tam oj tam. Jak się wykreśli „jedyna”, to bywają takie (choć może i bywa jedyna czasem, tylko takich case’ów nie znam). A jak się jednak kończą, niektórych łamią, innym dają solidnego kopa w życie, oczywiście jak już się pozbierasz. Bo nic tak nie pomaga w ogarnięciu siebie, jak dojście do ściany, podrapanie się o limity, spojrzenie za kreskę. Nic. Ale trzeba chcieć wstać.

  • Czasami czekanie na miłość romantyczną, taką, że niebo się otwiera, jest wynikiem strachu przed trwałym związkiem, czasem inną nieuświadomioną potrzebą lub brakiem. Być może świadomość – przed czym ucieka lub co sobie rekompensuje by jej pomogła, być może… Pozostaje terapia lub coaching, ale trzeba chcieć zmiany. Sama z siebie nie przejdzie na slow-motion, zbyt silna jest w niej potrzeba emocji, adrenaliny i życia na krawędzi…

  • Zainfekowana

    Zatoczyłam ów to samo błędne koło. Coś w ten deseń. . -(wycięte z moich przemyśleń nocą)
    Kilka liter jego imienia, zburzyło schemat który nie pozwolił zacząć myśleć rozsądnie. Do momentu kiedy , bezpodstawnie , bezszelestnie z premedytacją zniknąłeś. Tak , Ty , do którego momentu? Aż nie zacznę układać sobie życia? Wrócisz pełen nowych pomysłów z manipulacją w kieszeni wiedząc że kolejny rok z rzędu się poddam. Taplałam się w tym gównie 4 lata.

  • Aleksa Ka

    tez byłam taka cipcią emocjonalna… było minelo przeszło i dzis jest dojrzalej milej i rozwazniej. a za jagode trzymam kciuki tylko niech sie dziołszka ogarnie bo traci zycie… czas i siebie.

  • Kornelia

    Malv, to czemu tak jest? dlaczego to nie może być prostsze? nie możemy dostać od życia instrukcji obsługi już na początku? zawsze w takich sytuacjach przypomina mi się piosenka TSA „Dorosłe dzieci”. Nie dostaliśmy przepisu na ten świat i życie i stąd dostajemy po dupie. a wystarczyłoby czasem się nagiąć, ale i otrzymać coś extra z drugiej strony. I byłoby super znaleźć złoty środek z tą miłością na zabój i rozsądkiem budowania trwałego związku. czy nam się nie chce? czy idziemy na łatwiznę?
    i najgorsze jest to, że z każdym kolejnym związkiem nie jest wcale łatwiej. jest trudniej, bo ostrożniej, bo podświadomie człowiek znowu nastawia się na porażkę. A przecież wszystko jest możliwe i każda miłość nowa i inna…

    • Wiatr1000

      Kornelio a po co ty szukasz miłości?? Najpierw sobie odpowiedz czym ta miłość jest. Owszem „dorosłe dzieci”, które myślą o swoim szczęściu i swoich pragnieniach i tego wymagają od innych. By ktoś nas uszczęśliwił. Prosta instrukcja: „Każdy ma swoje życie i dajmy mu żyć po swojemu”. A w związkach się o tym zapomina i są wymogi i żądania.

      Po co traktuje partnera jako „własność” o którą jesteśmy zazdrośni?? Po co staramy się tej osoby trzymać jak dziecko kiecki mamusi?? Kiedyś dorastamy i puszczamy tą kieckę. To czemu w związkach tego nie robić? Ktoś chce odejść niech odejdzie jeśli będzie szczęśliwsi. Czyż nie o to chodzi by ktoś był szczęśliwy? Jeśli staramy się zatrzymać osobę to myślimy tylko o sobie.

      Smutne jest to że dorośli szczycą się tą swoją dorosłością jakby to był tytuł i lek, recepta na wszystkie trudności w życiu. Jakby wszystko i o wszystkim wiedzieli. Takie zadufanie w sobie, wyższość, gardzenie innymi itd. Starsi są smutni.

  • finder

    tylko pamiętajcie – bez permanentnej inwigilacji nie można nikomu tak do końca zaufać
    i nigdy nie dajcie sobie wmówić że ktokolwiek potrafi/wie lepiej od Was
    i po trzecie – Wasze problemy są tak indywidualne że nikt ale to NIKT nie jest w stanie Wam pomóc, ani zrozumieć, ani….
    eh szkoda słów

  • Mariflooo

    Długo czekałam na miłość i jak tak czekałam to myślałam,ze jak w końcu przyjdzie to będzie wielkie BUM! i fajerwerki na 102. I w końcu przyszła, ale bardzo nieśmiało i na pewno bez fajerwerków. Przyszła tak,że prawie ją przegapiłam i odrzuciłam. Przez to,że cały czas w głowie był ten obraz wielkiego zauroczenia, pełnego namiętności, emocji, krzyków i zazdrości, że tak powinno być. Jak okazało się,że było zupełnie odwrotnie, to morze łez wylanych,że to nie tak, pojawiło się dużo obojętności i robienia Mu na złość,żeby tylko zostawił,bo nie tak powinno się Kochać. I potem BUM! zrozumienie,że mnie spotkała Miłość dojrzała, cierpliwa, pełna empatii i zrozumienia. Taka, która rozumie, która pomaga i szanuje. Takiej każdemu życzę. I chociaż zrozumienie mojego szczęścia zajęło mi trochę czasu i wymagało od P. dużo cierpliwości, było warto. Uczymy się siebie, uczymy się rozmawiać i jak być dla siebie wsparciem. Szanujemy się.
    Także jest fajnie i oby nigdy nie spotkała mnie tak „romantyczna” miłość.

  • VQ

    akurat wczoraj czytałam sobie o romantycznej miłości tutaj, polecam – to jest podsumowanie Twego tekstu, Malv, chyba dawno nic mną tak nie pierdolnęło

    http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/56,109835,16960582,Drugie_miejsce___ZONA_NA_DETOKSIE,,3.html

  • Lena

    Przechodzę własnie przez to, przez co przechodzi Jagoda. I wierz mi, Malvina, staram się podchodzić do tego racjonalnie, próbuję poznawać innych facetów, nie porównywać, nie oceniać, ale i tak w głowie siedzi „Tamten był mądrzejszy/ambitniejszy/przystojniejszy/lepiej mnie rozumiał”. Zawsze coś się znajdzie. Zaczynam się bać, że już nigdy nie wpadnę na kogoś, kto faktycznie będzie mi pasował… Przygnębiające.

    • Ale z jakiś przyczyn NIE jesteście razem, więc po co idealizować coś nieosiągalnego, coś co było i minęło? Może ja jestem specyficzny jeśli chodzi o podejście do tego typu spraw, ale mój poprzedni związek to było wlasnie takie „BUM, TO MUSI BYĆ TO, MIŁOŚĆ MILION JUŻ DO KOŃCA ŚWIATA”. I co? I nic, nie jesteśmy razem, związek okazał się toksyczny i nie miał prawa przetrwać. Ale nigdy nie pozwalam sobie na to, żeby ktokolwiek/cokolwiek (ludzie, wspomnienia, zdarzenia z przeszłości) przejmowało nade mną kontrolę. Życie mamy jedno i trzeba czerpać z niego garściami, a nie rozpaczać, wiecznie wspominać i gdybać „co by było gdyby…”. To i tak w niczym nie pomaga, stanowi przeszłość, której już się nie zmieni, więc po co zaprzątać sobie tym głowę? Serio, tak trudno jest wymazać jakieś bezsensowne uczucia z głowy? Nie rozumiem jak można żyć – na własne życzenie – z jakąś iluzją TEGO JEDNEGO JEDYNEGO, który był tak wspaniały, że ostatecznie jest z inną?
      Ludzie lubią sobie utrudniać życie. Ale ja nie jestem sentymentalny i zawsze staram się doceniać to co mam, bez porównywania kto był lepszy (gdyby faktycznie był, to by nie był w czasie przeszłym, a teraźniejszym).

      Ale to tylko moja opinia, zdaję sobie sprawę, że każdy ma prawo inaczej postrzegać świat, miłość i swoje wizje partnera idealnego.

      • Tony Halik

        „Ludzie lubią sobie utrudniać życie. Ale ja nie jestem sentymentalny i 
        zawsze staram się doceniać to co mam, bez porównywania kto był lepszy
        (gdyby faktycznie był, to by nie był w czasie przeszłym, a 
        teraźniejszym)”.
        To jest kwestia tego, że ma się za dobrą pamięć i nie potrafi (lub nie chce) pewnych rzeczy zapomnieć. Ja po prostu z natury jestem pamiętliwy. Jak ktoś mi zaszedł za skórę (pozytywnie lub negatywnie) – i to nie tylko w sensie „związkowym” – to to gdzieś w głowie zostaje. Tu nie chodzi o jakieś umartwianie się, czy wręcz masochizm. Na poziomie świadomości, pewne zmiany zachodzą – ale przecież oprócz świadomości mamy jeszcze mózg „limbiczny” i „gadzi” – i tam pewne informacje niekoniecznie docierają, a w każdym razie nie takiej formie i nie z taka prędkością jakiej byśmy chcieli.
        Oczywiście trzeba sobie samemu – na poziomie świadomości, a czasem i podświadomości – dać zgodę na zapomnienie pewnych spraw i ludzi. Tylko że to wszystko trwa i nie wyłącza się tego – ot tak – guzikiem. Ja w każdym razie nie potrafię.

        • Owszem, zgadzam się, ale u mnie to nie działa na zasadzie zapominania – po prostu nie zaprzątam sobie głowy zbędnymi sprawami i nie pozwalam aby jakiekolwiek wspomnienia przejmowały kontrolę nad moim życiem i zdrowym osądem. To co było, minęło. W związku z tym nie widzę sensu rozpamiętywania uczuć i emocji. Oczywiście, że pewne sytuacje i pewni ludzie ciągle są w mojej pamięci i tego nie wykreślam, ale nie traktuję tych wspomnień w sposób, który miałby mi jakkolwiek utrudniać funkcjonowanie.

          Ale to zostało już „zdiagnozowane” przez moich bliskich znajomych – brak empatii pozwala mi funkcjonować w ten sposób. Ot cała filozofia.

          • Aga

            A czemu w ogóle chcecie zapominać ludzi, którzy w pewnym momencie życia dali Wam tak wiele? Sztuką jest powiedzieć o byłym facecie był zarąbistym gościem, nauczył mnie czegoś, był też przy okazji chamem i dobrze wyszło, że nie jesteśmy razem. Ale był on potrzebny w danym momencie naszego życia. Nie fajniej przeanalizować tych byłych pod kątem czego mnie nauczył? co zrobiłam źle? i dlaczego nie wyszło?
            Mi jeden facet pokazał, że chcę mieć dzieci, rodzinę i wyjść za mąż i będę mu za to wdzięczna do końca życia. Bez jego obecności w moim życiu mogłabym to odkryć dopiero za parę lat, gdy byłoby już za późno na dzieci.

          • Nie chodzi o skreślanie tego co ci ludzie dali wcześniej i jak wpłynęli na to jaki jestem dzisiaj. Chodzi o wykreślenie jakichkolwiek uczuć wobec ludzi, którzy już NIE STANOWIĄ ważnego elementu w życiu. To o czym napisałem nie dotyczy krytykowania czy obrażania byłych. Chodzi tylko i wyłącznie o to, że nie widzę sensu w zamartwianiu się i rozpamiętywaniu kogoś, kto już obrał inną drogę (niezależnie z czyjej winy).

  • Istnieje jeszcze opcja motyli, którym po jakimś czasie rosną dupy i przestają fruwać.
    Jesteście razem, jest dobrze, spokojnie. Tak samo. Ciągle tak samo.
    A ta kolorowa plama z opasłych motyli, którą tak dobrze przecież jeszcze pamiętasz ciąży Ci na żołądku.
    I choć przepracowane, dojrzałe, wspólne… to wcale nie jest dobrze.
    Jestem idiotką :)
    Wszystkie jesteśmy.

  • Czytelniczka

    „A przecież Jagoda jest opanowana. Rozważna. Twarda. Nie pozwala, żeby emocje brały nad nią górę. ON potrafił doprowadzić ją na skraj. Euforii, histerii, załamania nerwowego – wybierz dowolne, zdarzały się z podobną częstotliwością.” – Jagoda tak naprawdę nie panuje nad swoimi emocjami. Na co dzień zakłada maskę, udaje, że nic nie czuje, „nic ją nie rusza” mówiąc kolokwialnie, ale w bliskim kontakcie z drugim człowiekiem, wtedy gdy maskę trzeba zdjąć, ona panikuje, nie potrafi być miła i empatyczna a tylko zdenerwowana i roszczeniowa. Wówczas emocje, które wcześniej ukrywała, aż kipią, ale już w bardziej ekstremalnej formie.

    Jagoda jest niedojrzała. I nie wie co to miłość bezwarunkowa. Nie potrafi kochać samej siebie, nie pokocha i drugiego człowieka.

    Niech Jagoda pójdzie na terapię i nadrobi braki z wczesnego dzieciństwa.

    pozdrawiam walentynkowo,

    Czytelniczka

  • jaro

    Malvina to bardzo mądra i emocjonalnie inteligentna osoba :)

  • Aga

    Bo im trudniej tym ciekawiej, ale nie każdy ma w sobie tyle cierpliwości, determinacji i odwagi żeby przez to przebrnąć albo chociaż spróbować – nie mówię tu o niszczeniu sobie nagle związku, małżeństwa lub relacji. Mówię o wolnych osobach szukających tej drugiej osoby.

    Osobiście spokojnego faceta bym po pewnym czasie zastrzeliła z dubeltówki ojca, albo wyszła ze śmieciami i nigdy już nie wróciła.
    Każdy wiek ma swoje prawa i każdy człowiek jest inny. Jednej kobiecie wystarczy Mirek na kanapie – wierny, kochany i pomocny. Inna potrzebuje już Krzysztofa, który ma pasje, podróże, przyjaciół i „zabiegany” świat.

    Przy odrobinie samodyscypliny „ON” jest w stanie pojawiać się wielokrotnie w naszym życiu. Sama w swoim naliczyłam już pięciu, a mam tylko 26 lat.

    P – pierwsza miłość, po zerwaniu spotykałam się jeszcze 2 lata. Pewnego pięknego dnia odpisałam, że nie przyjdę na herbatę i ślad po nim zaginął.

    P nr 2 – z tym bujałam się 3 lata, pojawiał się i znikał. Po 3 zasranych latach siedząc w wielkanocną niedziele o 5 nad ranem na stacji LOTOS przyznał, że to prowadzi donikąd. A tak w ogóle to ma dziewczynę i idzie w to, bo ona się nie wahała.

    D – facet zza oceanu, poznałam na 2 miesięcznym szkoleniu w USA. Przeleciałam raz 7700 km tylko po to żeby dowiedzieć się, że mnie zdradził, oszukał i że w zasadzie to nasza relacja nie ma sensu. Po czasie znów się pojawił i tak się pojawiał przez kolejne pół roku. Poleciałam kolejny raz do znajomych, myśląc, że może się spotkamy. Nie spotkaliśmy, wymiękł.

    R – kolejny mistrz „nie wiem czego chce od życia, ale na pewno coś”. Skłócił z bliską koleżanką gdzieś po drodze gubiąc swoje jaja i nie potrafiąc unieść konsekwencji swoich decyzji. Zawód – syn. Od dobrych dwóch lat pojawia się i znika jak mu wygodnie. W tym przypadku już świadoma „JEGO” jestem w stanie powiedzieć mu twarde i zdecydowane „weź spierdalaj”.

    M – pojawił się znikąd, nagle, kompletnie mi się nie podobając i siedzi w głowie od dobrego pól roku, odzywa się z taką samą zależnością jak wpływ nieumytego kubka na Twoje życie seksualne. Jeszcze nie przegiął. Ale wiem, że albo to zrobi, albo coś się z tego urodzi. Czas pokaże.

    W każdym przypadku na smsa albo telefon od „NIEGO” sikałam jak 5 letnia dziewczynka na widok waty cukrowej. W każdym przypadku też był moment, w którym „ON” przegiął. I wtedy w ten piękny dzień został zakopany głęboko i dodatkowo o tym poinformowany, co by nie wracał po kilku latach pieprząc moje życie na nowo.

    Szczerze? Czytając to ktoś może sobie pomyśleć, że jestem kompletną idiotką. Ale będąc tak młodą osobą doświadczyłam już tylu barw miłości, namiętności, że mam materiał na dobrą książkę. Kto raz zasmakuje zajebistej marchewki już nigdy nie zadowoli się tą rozgotowaną.

    Jestem świadoma czego szukam, bo wiem że ta wielka miłość gdzieś jest, ale trzeba dalej szukać i wyciągać wnioski z każdego „JEGO”.

    Nie żałuje żadnego kroku, żadnego słowa, żadnego czynu w swoim życiu pomimo histerycznego płaczu, rzucania wszystkim czym popadnie. Lubię tą adrenalinę nie tylko w związku, ale też w życiu. To, że w ciągu minuty Twoje życie jest w stanie się zmienić o 180 stopni. I tylko od Twojej głowy zależy jak tą „zmianę” przyjmiesz i wykorzystasz.

    Piękne jest to, że spotykając tyle dupków w swoim życiu, można wszystko pozamykać i iść dalej szukając wielkiej miłości albo jakiegoś romansu i następnego „JEGO” jakby to był pierwszy raz.

    Najciekawsze jest to, że z relacji wspólnych znajomych i od nich samych wiem, że każdy z nich żałuje, że czegoś w danym momencie nie zrobił, żeby spróbować.
    A wiecie co? Pomimo, że kochałam ich niesamowicie to mam to w dupie, bo ja ze swojej strony zrobiłam wszystko co mogłam, a oni nie wykazali się ani troszeczkę! :)

    Można doznawać kolejnej wielkiej miłości, ale trzeba zamknąć wszystkie poprzednie. Bez tego jest to nierealne, bo pozostawiamy furtkę, którą „ON” może wrócić.

    Także życzę, aby Jagoda doświadczała dalej. Z czasem sama to dojrzy skoro jest inteligentną kobietą i pójdzie dalej, ale już bez „NIEGO”.

    Malvina – kocham Twój mózg!

    • „Najciekawsze jest to, że z relacji wspólnych znajomych i od nich samych wiem, że każdy z nich żałuje, że czegoś w danym momencie nie zrobił, żeby spróbować.

      A wiecie co? Pomimo, że kochałam ich niesamowicie to mam to w dupie, bo ja ze swojej strony zrobiłam wszystko co mogłam, a oni nie wykazali się ani troszeczkę! :)

      Można doznawać kolejnej wielkiej miłości, ale trzeba zamknąć wszystkie poprzednie. Bez tego jest to nierealne, bo pozostawiamy furtkę, którą „ON” może wrócić.”

      Idealne podsumowanie. Amen,

  • Vodka

    4 lata. Tyle zajęło leczenie się z Niego. Żal mam wyłącznie do siebie. O stracony czas. Ale to już minęło. Czas bycia głupią c^pą minął. Tego wszystkim nam życzę.

  • ONA

    Jak wiele kobiet też w pewnym okresie mojego życia byłam taką Jagodą. Namiętność tej relacji, kolejne przeszkody w tym by gdzieś w tej przestrzeni „być razem” zamiast dać mi do myślenia tylko dodawały temu iskry, pikanterii i przekonania że to ON. Po kolejnej spędzonej wspólnie nocy w końcu do mnie dotarło, że primo -bajka, którą sobie uroiłam z NAMI w roli głównej to MOJE marzenie a ON, a on,no cóż może mieć inne plany. Secundo – ON się nie zmieni! i w sumie ja tego nie mogę i nie chcę wymagać od niego. To był punkt zwrotny- od tego czasu przestał siedzieć w mojej głowie i z JEGO stał się nim… Btw jesteśmy w całkiem dobrych, kumpelskich relacjach, czasami zastanawiam się co ja w nim widziałam..

    Jakieś pół roku później, poznałam człowieka, który za chwilę zostanie moim mężem. Człowieka, z którym połączyła mnie więź spokojna, bez tej wielkiej namiętności, kłótni, tych dramatów podnoszących adrenalinę, ale za to pewna, mocna i taka, która pokazała mi-wielbicielce mocnych doznań, dreszczu pożądania i intensywnych emocji na sam widok TEGO faceta- że miłość może być też taka. Bez zwalania na kolana, bez prądu przeszywającego ciało, gdy Cię dotknie, bez poczucia, że chwile, które mamy dla siebie to kredyt z puli TYCH CHWIL na całe życie.

  • Z własnego doświadczenia wiem, że miłość nie zaczynająca się od wielkiego bum jest możliwa. I jest piękna, trwała, intymna. Tyle, że od maleńkości przyzwyczaja się nas do wizji miłości namiętnej od samego początku. Wzrok dwojga ludzi się krzyżuje i od razu serce rozpalone. Jakby nie było innej drogi. A jest. I jest to bardzo, bardzo fajna droga.

  • witek

    Nie ma czegoś takiego jak miłość romantyczna. Każda z nich oparta jest m.in na lęku, czyli jest toksyczna. Wahania nastrojów itd to kwestia problemów psychicznych, a to kobiety są częściej narazone na choroby tej sfery i stąd łapanie sie na romantyzm. Poszukiwanie szczęścia w innym człowieku, co jest niemożliwe, co jest w głównej wierze manipulacjami, idealizacją, graniem na emocjach. I najczęściej to kobieta sama siebie nakręca dopowiadając różne rzeczy, szczegolnie jak alvaro atrakcyjny i ma okazje zdradzac. Kobieta dzielic sie nie lubi, chce byc adorowana, więc walczy o to. Jak wywalczy to sie znudzi. Tak, jesteście idiotkami, a my ci spokojni, dobrzy na tym cierpimy bo nas sie nie kocha. Z nami sie „przyjazniuje” i seks jest z waszej strony całkiem słaby, a więź letnia, bo wciaz marzycie o motylach do grobowej. Do bajek. Dziecinady.

    • Wiatr1000

      Zgadzam się ;) Najgorsze jest to, że te zakochane kobiety, które chcą być adorowane same też chcą być słuchane… A my? Nas się nie słucha i nie stara zrozumieć. Później rosną pretensje do nas o coś co my mamy się „domyślać”.

      Jest to smutne i dziecinne, pokazujące hipokryzję kobiet. Mówią o empatii i zrozumieniu, są stwierdzenia o czułości i delikatności kobiet ale jak dochodzi do realnej praktyki to kobiety egoistki, manipulatorki, uważające, że wokół nich facet ma tańczyć.

      I jestem sam, bo nie Adoruje was, nie wychwalam was w niebo głosy i jestem za spokojny, miły i uprzejmy. Ale sam również nie chcę wchodzi w toksyczne związki uzależnień się, słodkiego patosu ochów i achów i tego kiczu romantycznego.