Zwykle po prostu się spotykamy, ale tym razem zadzwoniła. Z zagranicy. Słyszałam, jak wydmuchuje dym papierosowy. Głos jej się łamał. Jak zawsze, kiedy mówiła o NIM. Obok NIEGO. O NIM, naokoło. – Nie chcę żeby tu był – szepnęła, wściekle. – Przyjechał dwa dni temu i już mam dość. – To po co go zapraszałaś? – zapytałam, choć doskonale znałam odpowiedź. Za dużo takich historii już się osłuchałam. Po prostu, kurwa, za dużo.
Zaprosiła go na wspólny wyjazd, bo myślała, że się uda. Że tym razem będzie inaczej. Że skoro facet jest intrygujący, inteligentny i zadbany, to w końcu przecież coś do niego poczuje, prawda? PRAWDA? Bardzo chciała się zakochać. Naprawdę, bardzo. Ale jakoś znowu nie wyszło. Bo w głowie od ponad roku siedzi jej ON. TEN, co głos jej się łamie, jak o NIM mówi.
Porozumienie przysadek
Bo Jagoda wierzy w miłość romantyczną. Taką, która odbiera apetyt, powietrze, spędza sen z powiek. Taką, w której kolana miękną i serce staje raz po raz. Jagoda wierzy w miłość gwałtowną, namiętną, burzliwą. Wierzy w nieprzespane noce, napady zazdrości, dziki seks i dzikie awantury. W rozmowy do rana, mętny wzrok, włosy zlepione od potu. Wierzy w talerze rozbijane o ścianę i w szczęście tak dogłębne, że aż boli. W porozumienie dusz, ciał i komórek macierzystych. W miłość absolutną wierzy.
Taką, która zdarza się raz, może trzy razy w życiu – dorosłym życiu, bo nastoletnim miłostkom rzadko udaje się przetrwać próbę czasu. I kiedy już spadnie na Ciebie ta miłość jedyna, wierzysz, bo chcesz wierzyć, że to na zawsze. Że po prostu innej opcji nie ma i nawet umrzecie razem, trzymając się za ręce, jak ci staruszkowie z „Teleexpressu” podpięci do cewników, z rurkami w tchawicach.
Jagoda na jego przyjście noc wcześniej nie spała – nie mogła. Okna myła, świeczki zapachowe kupowała, kieckę przez dwie godziny wybierała i płakała, że jej się fryzura nie chce układać. A przecież Jagoda jest opanowana. Rozważna. Twarda. Nie pozwala, żeby emocje brały nad nią górę. ON potrafił doprowadzić ją na skraj. Euforii, histerii, załamania nerwowego – wybierz dowolne, zdarzały się z podobną częstotliwością.
Odszedł. Jagoda płacze już długo. Co się podniesie, to znów upada. I tak od roku, może dwóch? Kto by to liczył. JEGO już nie ma i nigdy nie będzie. Wykreślić, wymazać, amputować. Żyć dalej. Dla niej i dla milionów innych kobiet, które uwierzyły w białą kieckę, księcia i miłość po grób to zbyt abstrakcyjne. Rozdrapują rany w oczekiwaniu na coś co może nigdy nie przyjść. Na miłość jedyną, absolutną. Tak zwaną miłość romantyczną.
Niemiłość
W przeciętnym związku opisana powyżej faza namiętności mija po roku, dwóch. Czasami wcześniej, czasami później. Przychodzi moment, kiedy dominującą rolę zaczyna odgrywać intymność, czyli zaufanie, poczucie bliskości, przyjaźń pomiędzy partnerami. Coś, na co trzeba ciężko pracować praktycznie od samego początku. Wielu z nas uświadamia to sobie dopiero, kiedy ta ich miłość jedyna i absolutna pierdolnie z kretesem. Gdy rozlewa się, ucieka spod palców, dopóki nie wyschnie całkiem.
Z obserwacji własnych zauważam jedną prawidłowość, choć oczywiście mogę się mylić. Związki wieloletnie, w których partnerzy popadają ze skrajności w skrajność, tj. kłócą się i godzą, przeżywają wielkie rozstania i jeszcze większe powroty, związki którymi targa namiętność, rządzą emocje i skrajności oraz pewien rodzaj wzajemnego uzależnienia, to związki toksyczne. Niedojrzałe i nierozwijające się. Związki, które prędzej czy później będą musiały się rozpaść. Związki teoretycznie oparte na wielkiej miłości, a praktycznie – na wielkim wyobcowaniu.
I jeszcze jedno – takie związki są domeną kobiet. To one najbardziej po nich rozpaczają. To one nie są w stanie długo po ich zakończeniu pójść do przodu. To one cierpią po nich o wiele za długo. Nie wiem, skąd w nas ten masochizm i chyba nie chcę wiedzieć.
Miłość slow-motion
– Co mam poradzić na to, że każdy facet, którego lepiej poznaję, z czasem mnie rozczarowuje? Żaden nie jest tak inteligentny, tak zabawny, tak… fascynujący, jak ON.
– Mhm, żaden też nie jest tak samolubny, nieodpowiedzialny i nastawiony na siebie. Związał się z Tobą, choć wiedział, że za jakiś czas odejdzie. Zrobił to świadomie i z premedytacją. Mentalny gówniarz.
– Mam brać pierwszego lepszego tylko po to, żeby nie być samej? Tylko po to, żeby zapomnieć? – pyta Jagoda, a ja odpowiadam pytaniem: – Dać sobie czas na poznanie drugiego człowieka? Rozmawiać, obserwować, nauczyć się go? Sprawdzić, czy może jednak się nie mylisz?
Bo czy miłość zawsze musi się zacząć od wielkiego bum? Od motyli w brzuchu, nieprzespanych nocy i całego wariactwa, które sprawia, że nasz mózg produkuje substancje podobne do tych produkowanych przez mózg psychotyka? A co, jeśli miłość przychodzi z czasem? Co jeśli jest spokojna, przepracowana, bez wielkich wzlotów, ale i bez spektakularnych upadków? Czy taka miłość jest gorsza? A może dojrzalsza? I czy to w ogóle miłość?
***
– Wczoraj wyjechał. Zostałam sama.
– I jak? – pytam.
– Dobrze. Wkurwiał mnie. Ale… napisałam dziś do NIEGO.
– …
– Wiem, że nie odpisze. Tylko wiesz… Musiałam to zrobić.
Fot. Nathan Walker, Unsplash.com