Mówi się, że bieganie to sport dla introwertyków: jesteś tylko Ty, Twoje myśli i droga przed. W uszach muzyka, szum drzew lub trąbienie samochodów – jak kto woli. Masz co najmniej kilkadziesiąt minut, żeby obmyślić plan podboju świata, skupić się na tempie i tętnie, poukładać sobie w głowie różne sprawy albo zwyczajnie się odmóżdżyć. Niektórzy nazywają ten stan samotnością biegacza, ja – czasem na spotkanie ze sobą. Bardzo długo podchodziłam sceptycznie do biegania grupowego i konsekwentnie odmawiałam znajomym, którzy mnie na takowe namawiali. No a potem, jak zawsze, przyszedł ten pierwszy raz. Dziś, po kilku latach biegania w różnych konfiguracjach, mogę stwierdzić, że z bieganiem jest jak z seksem – można we dwoje, we troje, w pięcioro, a nawet samemu, o ile masz mocne ręce nogi, tudzież mózg.
Bieganie w samotności
Kiedy przygotowujesz się do maratonu, półmaratonu czy do innych zawodów według ściśle określonego planu treningowego, bieganie w grupie, a nawet w parze, może być męczące. Ciężko spotkać człowieka, który realizuje dokładnie taki sam plan i ma dokładnie takie same predyspozycje jak Ty. Często okazuje się, że po piątym kilometrze zostawiasz kumpla kilkaset metrów za sobą, bo ten, mimo szczerych chęci, zwyczajnie nie nadąża. Jasne, można spróbować wspólnego trenowania, bo to motywuje i wprowadza nutę rywalizacji, która nakręca do lepszych osiągów, ale z drugiej strony bieganie w towarzystwie zawsze rozprasza. Ciężko tak razem biec i nie gadać, a jak biegniesz i gadasz, to gubisz rytm, rozregulowuje Ci się oddech, szybciej się męczysz i ogólnie zwykle wychodzi z tego jedna wielka kupa. Więc jeśli zależy Ci przede wszystkim na wynikach i dobrym przygotowaniu do startu [choćby to był uliczny bieg na dychę], biegaj sam.
Tuptanie w pojedynkę jest też, jak już wspomniałam, idealnym momentem na spotkanie z samym sobą, przemyślenie pewnych spraw, podjęcie ważnych dla nas decyzji. Ja osobiście często w trakcie biegania wpadam na naprawdę dobre pomysły: od tematów na bloga, przez sposoby na urządzenie sypialni i fajne stylizacje na imprezę, na rozwiązywaniu tzw. „trudnych spraw” kończąc. Jeśli nie muszę skupiać się na liczeniu [pętli, podbiegów, rund] i na sprawdzaniu tempa, zwykle oddaję się właśnie rozmyślaniu. Często pozwalam też fruwać myślom swobodnie, odcinam się od wszystkiego, co obecnie mnie męczy lub nurtuje i dzięki temu najzwyczajniej w świecie odpoczywam. A to w czasach nieustannego chaosu i zalewu milionem mniej lub bardziej zbęnych informacji jest bezcenne.
Bieganie w pojedynkę ma oczywiście swoje minusy. Jeśli trwa dłużej niż godzinę, półtorej, może być psychicznie wyczerpujące. No bo umówmy się: ileż można gadać z samym sobą? Wtedy często nawet zajebista playlista nie pomaga, bo człowiek by chętnie do kogoś gębę otworzył albo chociaż posłuchał. Jeśli nie masz wystarczająco silnej woli, jest też szansa, że biegając samemu, szybciej odpuścisz i zamiast np. zrobić pięć pętli wokół osiedla, zakończysz na czterech.
I co, głupio Ci teraz?
Bieganie w parze
Jest zdecydowanie łatwiejsze do zrealizowania niż bieganie w grupie, bo wiadomo, że z jedną osobą się szybciej dogadasz na dogodny termin i porę niż z całą watahą ludzi. Łatwiej też dopasować się pod względem chęci i możliwości.
Bieganie w parze jest dobre, jeśli parujesz się z człowiekiem na Twoim poziomie, ewentualnie jeśli to Ty równasz w górę, tj. znajdujesz lepszego od siebie zawodnika, który jest na tyle miły [lub nienormalny], żeby biegać ze słabszym od siebie. Dlaczego? Taki człowiek daje Ci motywację, ale też pokazuje, że możesz bardziej, lepiej, mocniej, tj. że stać Cię na więcej. Jeśli dodatkowo jest starym wygą, który biega od lat, prawdopodobnie wprowadzi Cię też w tajniki biegania: wyjaśni, jak cisnąć interwały i dlaczego warto je robić, opowie o sile biegowej i palnie Cię w łeb, kiedy powiesz, że podbiegi są głupie; wyjaśni, co to OBW1 i OBW2, pokaże fajne trasy i wytłumaczy, dlaczego jedzenie schabowego na pół godziny przed bieganiem to zły pomysł ;) Ja też swego czasu miałam swojego „mentora”. Miał na imię Maciek, był moim współlokatorem i gdyby nie on, być może do dziś nie pobiegłabym w żadnych zawodach biegowych. Maciek, jeśli to czytasz, to wiedz, że Cię pozdrawiam i wielbię, Mordeczko!
Bieganie w parze jest chujowe, gdy:
– Twoj partner gada jak najęty.
– Twój partner milczy jak zaklęty.
– Twoj partner Cię spowalnia lub wiecznie narzeka, że biegniecie za szybko/za energicznie/za długo, etc.
– Twój partner Cię nie motywuje, a wręcz przeciwnie – namawia do przerwania biegu lub powrotu do domu.
– Twój partner myli wspólne bieganie z tanią popisówą, a jego chore ego przerasta zdrowy duch rywalizacji.
– Twój partner nie rozumie, że każdy może mieć czasem słabszy dzień i wtedy trzeba to zaakceptować i uszanować. Ofc, w drugą stronę też to działa.
– Twój partner to Usain Bolt. Aż takie równanie w górę może doprowadzić do ciężkiej depresji. Twojej, nie jego, rzecz jasna.
Bieganie w grupie
To jest naprawdę świetna sprawa, którą odkryłam dzięki moim ziomkom z Golden Team Biegajmy Razem. Takie spotkania mają sens, o ile ludzie, którzy tuptają razem, są naprawdę zajawieni na bieganie. Nie muszą się nawet jakoś super znać, bo łączy ich wspólna pasja. Oczywiście, z czasem te więzi się zacieśniają, wybiegania stają się czymś więcej niż tylko wspólnym odbębnieniem treningu, a i wypady na piwo czy imprezy się zdarzają – taki urok budowania społeczności.
Minusów w zasadzie nie ma, pod warunkiem, że robisz z grupą wyłącznie długie wybiegania, gdzie tempo utrzymuje się w okolicach 6-6:30 min/km i żadna z osób nie jest totalnie początkująca [bo dla takich podane wyżej tempo może być jednak męczące]. To daje możliwość swobodnej rozmowy i biegania przez kilka godzin bez ryzyka, że zanudzisz się sam ze sobą na śmierć.
Choć podobno inteligentni ludzie się nie nudzą, ale dla Waszego lepszego samopoczucia załóżmy, że to gunwo prawda.
Dobranoc.