Ludzie się nie zmieniają. Owszem, jako gatunek ewoluujemy, ale nasze pierwotne potrzeby, żądze, lęki, fobie i odczucia od setek tysięcy lat pozostają takie same. Chcemy być silni, nieustraszeni, niezależni od innych. Chcemy realizować swoje cele, odnosić sukcesy, iść do przodu. Chcemy, by uznawano nas za inteligentnych, życiowo mądrych, by liczono się z naszym zdaniem. Chcemy odczuwać szczęście, radość, miłość i spełnienie. Chcemy mieć poczucie sprawczości i kontroli nad własnym życiem oraz moc [czyt. silną wolę] niezbędną do wprowadzania zmian.
Nie chcemy, żeby inni widzieli nas słabymi i bezbronnymi. Nie podoba nam się, gdy inni wiedzą o naszych porażkach, niezrealizowanaych planach i niespełnionych obietnicach. Wstydzimy się własnej niewiedzy i własnych lęków. Gdy cierpimy lub chorujemy, najczęściej robimy to po cichu, bo przecież nikt nie lubi zapłakanych oczu i smarków na rękawie. A kiedy życie wymyka nam się spod kontroli, a my rozpaczliwie próbujemy je złapać, żeby się nie rozjechało jak ta kurtyna w Teatrze Wielkim, mało kto o tym wie, bo uparcie powtarzamy, że „dam radę” i „w porządku” oraz że „wszystko pod kontrolą”.
A taki chuj.
No więc ludzie się nie zmieniają. Zmieniają się czasy. Warunki bytowe. Otoczenie. I technologie. A tak się akurat składa, że my tutaj, Anno Domini 2015, żyjemy w czasach niemal nieograniczonych możliwości oraz ograniczającej propagandy.
Sukcesu.
Silnej woli.
Bycia fit.
Bycia zdrowym.
Bycia szczęśliwym i zadowolonym z życia.
Bycia twardym.
Oraz bycia bezbłędnym.
A nie wiem czy wiecie, ale [jak to mawiała babcia Pająkowa] tylko świnia się nie myli. Ale o tym później.
Przepuść to przez filtr
Możemy zaprzeczać, możemy się obruszać i twierdzić, że media społecznościowe i generalnie internet nie mają nic wspólnego z dzisiejszą potrzebą bycia najlepszym, najpiękniejszym, najmądrzejszym i najbardziej zajebistym. Bo przecież wszyscy mamy do tego dystans. Bo przecież wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to tylko filtr w Instagramie i tylko jeden z miliardów postów na Facebooku. Bo przecież w sumie wcale nie musisz mieć konta i wcale nie musisz wrzucać samojebek do sieci. A nawet, jeśli to robisz, to przecież i tak zawsze zachowujesz trzeźwy osąd i w ogóle nie ruszają Cię zdjęcia znajomych z jachtu na Seszelach.
Chuja tam.
Człowiek od zawsze porównuje siebie do innych, bo musi mieć jakiś punkt odniesienia, musi wiedzieć, gdzie na tej całej społecznej drabinie jest jego miejsce oraz jak wypada na tle pozostałych ludzi. I nawet, jeśli ma do siebie dystans jak stąd do Meksyku oraz ceni sobie spokój ducha i wyjebamiejstwo, to prędzej czy później, choćby podświadomie, coś go ruszy.
Życiówka przyjaciela z Endomondo.
Zdjęcie kumpla z nową dziewczyną 90/60/90.
Tarka na brzuchu kolesia, który w podstawówce cisnął z niego bekę.
IQ Dody.
Awans ciotecznego stryja szwagra matki ojca…
I tak dalej.
Dzisiejszy człowiek chce równać w górę, a ułatwia mu to internet z milionami fotek „przed i po”, tysiącami grafik z motywacyjnymi hasłami oraz setkami artykułów o tym, jak być lepszym. Wciąż i wciąż, każdego dnia.
Samodoskonalenie.
Samorozwój.
Samojebstwo.
Samobójstwo.
„Nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawaj”
„Jedyną rzeczą, której powinniśmy się bać, jest strach”.
„Co należy zrobić po upadku? To, co robią dzieci: podnieść się”.
A pierdol to. Poleż sobie trochę. Bój się. I poddaj, kiedy już nie możesz. Jesteś tylko człowiekiem, choć pewnie wolałbyś myśleć o sobie jak o młodym bogu.
Nie bądź wszechmocny
Małgorzata Halber w swojej głośnej książce „Najgorszy człowiek na świecie”, w której opisuje własną walkę z alkoholizmem i narkomanią, pisze:
„[Ważne jest to], żeby widzieć, co czujesz. I godzić się z tym, że możesz czuć nie tylko wesołość, radość i sukces, ale też – a może nawet przede wszystkim – bezsilność, lęk, zmęczenie i smutek. [..] Złość to w gruncie rzeczy lęk, który pojawia się, kiedy ktoś narusza twoje granice, smutek bierze się z samotności, a zmęczenie to zmęczenie. I tyle.
A ja chcę być wszechmocna. Zawsze”.
U niej od tego zaczął się nałóg. U innych od tego zaczyna się depresja. Nerwica. Piotrusiopaństwo i wieczna ucieczka od odpowiedzialności.
Dlatego nie bądź wszechmocny.
Bądź człowiekiem
Zasadniczo nie ma nic złego w równaniu w górę. To jest dobre i niech tak będzie. Ale, do cholery, róbmy to ze świadomością, że mamy prawo do błędów, niedoskonałości i porażek. Mamy prawo zrobić wielki fakap i powiedzieć „spierdoliłem”. Mamy prawo być słabi, bezbronni, zawiedzeni, smutni, rozmemłani, bezsilni, chujowi, płaczący, chorzy, zdesperowani, na dnie albo nawet pod tym kamieniem, co się na nas kolejny raz spierdolił, jak go toczyliśmy pod górę.
I o tym też mamy prawo mówić na głos. Na fejsbukach, instagramach, twitterach. Podpisani własnym imieniem i nazwiskiem. Mamy prawo mówić o tym na głos w realu. Matce, ojcu, pracodawcy, koledze z pracy oraz przyjaciółce. Pokazując własną twarz oraz patrząc w oczy. Możemy.
Ale nie robimy tego. Więcej, nie akceptujemy ludzi, którzy tak robią, z miejsca uznając ich za słabych, dziwnych, niestabilnych, niesmacznych [vide afera sprzed kilku dni, jaką wywołało instagramowe zdjęcie śpiącej dziewczyny w dresach poplamionych krwią miesięczną].
Nie robimy tego, bo chcemy być fajni. Bo chcemy, żeby nas lubili. Szanowali. Traktowali poważnie.
Tylko wiecie, sęk w tym, że nawet najlepiej zaprogramowanego robota nie da się traktować poważnie.
Bo to, kurwa, robot.
Przytul się
Żebyśmy jeszcze fiksowali się w ten sposób na jednej dziedzinie życia, może by to wszystko inaczej wyglądało. Ale wielu, zbyt wielu ludzi, dostaje dziś pierdolca kompleksowego. Full pakiet na wszystkie obszary życia.
W pracy ukrywamy niedostatki wiedzy i doświadczenia, bo boimy się utraty autorytetu.
Przed rodziną i znajomymi chwalimy się sukcesami, kamuflując niepowodzenia, bo wiemy, że mówiąc o swoich porażkach, automatycznie wystawiamy się na ocenę i krytykę.
Dzieci chwalimy za ich sukcesy, ale w przypadku niepowodzeń wściekamy się, porównujemy je do rówieśników albo – co gorsza – karzemy, zamiast powiedzieć „ok, masz prawo popełniać błędy, zastanówmy się, co zrobić, żebyś następnym razem wiedział, jak poradzić sobie w takiej sytuacji”.
Mamy problem z przegrywaniem, a porażki z miejsca traktujemy jako coś negatywnego. Tymczasem jesteśmy w stanie podnieść się, zmienić coś i naprawdę naprawić, jeśli do własnych błędów podchodzimy świadomie, bez wściekłości, z jakąś taką akceptacją i zrozumieniem. Bo, jakby to powiedział typowy psycholog w sraczkowatym swetrze, za dużych okularach i z długopisem marki Zenit w zębach, tylko wtedy żyjemy naprawdę, kiedy umiemy przytulić samych siebie.
Kiedyś się z tego śmiałam. Dziś już wiem, że to zdanie jest esencją. Receptą na bycie spełnionym człowiekiem. Z całą świadomością świetności oraz chujowatości tego człowieczeństwa.
Homo sum; humani nihil a me alienum puto.
Spokojnej niedzieli.
Fot. JJ Ying, Unsplash.com