A wsadźcie se ten SUKCES w dupę

Ludzie się nie zmieniają. Owszem, jako gatunek ewoluujemy, ale nasze pierwotne potrzeby, żądze, lęki, fobie i odczucia od setek tysięcy lat pozostają takie same. Chcemy być silni, nieustraszeni, niezależni od innych. Chcemy realizować swoje cele, odnosić sukcesy, iść do przodu. Chcemy, by uznawano nas za inteligentnych, życiowo mądrych, by liczono się z naszym zdaniem. Chcemy odczuwać szczęście, radość, miłość i spełnienie. Chcemy mieć poczucie sprawczości i kontroli nad własnym życiem oraz moc [czyt. silną wolę] niezbędną do wprowadzania zmian.

Nie chcemy, żeby inni widzieli nas słabymi i bezbronnymi. Nie podoba nam się, gdy inni wiedzą o naszych porażkach, niezrealizowanaych planach i niespełnionych obietnicach. Wstydzimy się własnej niewiedzy i własnych lęków. Gdy cierpimy lub chorujemy, najczęściej robimy to po cichu, bo przecież nikt nie lubi zapłakanych oczu i smarków na rękawie. A kiedy życie wymyka nam się spod kontroli, a my rozpaczliwie próbujemy je złapać, żeby się nie rozjechało jak ta kurtyna w Teatrze Wielkim, mało kto o tym wie, bo uparcie powtarzamy, że „dam radę” i „w porządku” oraz że „wszystko pod kontrolą”.

A taki chuj.

 

No więc ludzie się nie zmieniają. Zmieniają się czasy. Warunki bytowe. Otoczenie. I technologie. A tak się akurat składa, że my tutaj, Anno Domini 2015, żyjemy w czasach niemal nieograniczonych możliwości oraz ograniczającej propagandy.

Sukcesu.
Silnej woli.
Bycia fit.
Bycia zdrowym.
Bycia szczęśliwym i zadowolonym z życia.
Bycia twardym.
Oraz bycia bezbłędnym.

A nie wiem czy wiecie, ale [jak to mawiała babcia Pająkowa] tylko świnia się nie myli. Ale o tym później.

 

Przepuść to przez filtr

 

Możemy zaprzeczać, możemy się obruszać i twierdzić, że media społecznościowe i generalnie internet nie mają nic wspólnego z dzisiejszą potrzebą bycia najlepszym, najpiękniejszym, najmądrzejszym i najbardziej zajebistym. Bo przecież wszyscy mamy do tego dystans. Bo przecież wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to tylko filtr w Instagramie i tylko jeden z miliardów postów na Facebooku. Bo przecież w sumie wcale nie musisz mieć konta i wcale nie musisz wrzucać samojebek do sieci. A nawet, jeśli to robisz, to przecież i tak zawsze zachowujesz trzeźwy osąd i w ogóle nie ruszają Cię zdjęcia znajomych z jachtu na Seszelach.

Chuja tam.

Człowiek od zawsze porównuje siebie do innych, bo musi mieć jakiś punkt odniesienia, musi wiedzieć, gdzie na tej całej społecznej drabinie jest jego miejsce oraz jak wypada na tle pozostałych ludzi. I nawet, jeśli ma do siebie dystans jak stąd do Meksyku oraz ceni sobie spokój ducha i wyjebamiejstwo, to prędzej czy później, choćby podświadomie, coś go ruszy.

Życiówka przyjaciela z Endomondo.
Zdjęcie kumpla z nową dziewczyną 90/60/90.
Tarka na brzuchu  kolesia, który w podstawówce cisnął z niego bekę.
IQ Dody.
Awans ciotecznego stryja szwagra matki ojca…

I tak dalej.

Dzisiejszy człowiek chce równać w górę, a ułatwia mu to internet z milionami fotek „przed i po”, tysiącami grafik z motywacyjnymi hasłami oraz setkami artykułów o tym, jak być lepszym. Wciąż i wciąż, każdego dnia.

Samodoskonalenie.
Samorozwój.
Samojebstwo.
Samobójstwo.

„Nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawaj”
„Jedyną rzeczą, której powinniśmy się bać, jest strach”.
„Co należy zrobić po upadku? To, co robią dzieci: podnieść się”.

A pierdol to. Poleż sobie trochę. Bój się. I poddaj, kiedy już nie możesz. Jesteś tylko człowiekiem, choć pewnie wolałbyś myśleć o sobie jak o młodym bogu.

 

Nie bądź wszechmocny

 

Małgorzata Halber w swojej głośnej książce „Najgorszy człowiek na świecie”, w której opisuje własną walkę z alkoholizmem i narkomanią, pisze:

„[Ważne jest to], żeby widzieć, co czujesz. I godzić się z tym, że możesz czuć nie tylko wesołość, radość i sukces, ale też – a może nawet przede wszystkim – bezsilność, lęk, zmęczenie i smutek. [..] Złość to w gruncie rzeczy lęk, który pojawia się, kiedy ktoś narusza twoje granice, smutek bierze się z samotności, a zmęczenie to zmęczenie. I tyle.

A ja chcę być wszechmocna. Zawsze”.

U niej od tego zaczął się nałóg. U innych od tego zaczyna się depresja. Nerwica. Piotrusiopaństwo i wieczna ucieczka od odpowiedzialności.

Dlatego nie bądź wszechmocny.

 

Bądź człowiekiem

 

Zasadniczo nie ma nic złego w równaniu w górę. To jest dobre i niech tak będzie. Ale, do cholery, róbmy to ze świadomością, że mamy prawo do błędów, niedoskonałości i porażek. Mamy prawo zrobić wielki fakap i powiedzieć „spierdoliłem”. Mamy prawo być słabi, bezbronni, zawiedzeni, smutni, rozmemłani, bezsilni, chujowi, płaczący, chorzy, zdesperowani, na dnie albo nawet pod tym kamieniem, co się na nas kolejny raz spierdolił, jak go toczyliśmy pod górę.

I o tym też mamy prawo mówić na głos. Na fejsbukach, instagramach, twitterach. Podpisani własnym imieniem i nazwiskiem. Mamy prawo mówić o tym na głos w realu. Matce, ojcu, pracodawcy, koledze z pracy oraz przyjaciółce. Pokazując własną twarz oraz patrząc w oczy. Możemy.

Ale nie robimy tego. Więcej, nie akceptujemy ludzi, którzy tak robią, z miejsca uznając ich za słabych, dziwnych, niestabilnych, niesmacznych [vide afera sprzed kilku dni, jaką wywołało instagramowe zdjęcie śpiącej dziewczyny w dresach poplamionych krwią miesięczną].

Nie robimy tego, bo chcemy być fajni. Bo chcemy, żeby nas lubili. Szanowali. Traktowali poważnie.

Tylko wiecie, sęk w tym, że nawet najlepiej zaprogramowanego robota nie da się traktować poważnie.

Bo to, kurwa, robot.

Przytul się

 

Żebyśmy jeszcze fiksowali się w ten sposób na jednej dziedzinie życia, może by to wszystko inaczej wyglądało. Ale wielu, zbyt wielu ludzi, dostaje dziś pierdolca kompleksowego. Full pakiet na wszystkie obszary życia.

W pracy ukrywamy niedostatki wiedzy i doświadczenia, bo boimy się utraty autorytetu.

Przed rodziną i znajomymi chwalimy się sukcesami, kamuflując niepowodzenia, bo wiemy, że mówiąc o swoich porażkach, automatycznie wystawiamy się na ocenę i krytykę.

Dzieci chwalimy za ich sukcesy, ale w przypadku niepowodzeń wściekamy się, porównujemy je do rówieśników albo – co gorsza – karzemy, zamiast powiedzieć „ok, masz prawo popełniać błędy, zastanówmy się, co zrobić, żebyś następnym razem wiedział, jak poradzić sobie w takiej sytuacji”.

Mamy problem z przegrywaniem, a porażki z miejsca traktujemy jako coś negatywnego. Tymczasem jesteśmy w stanie podnieść się, zmienić coś i naprawdę naprawić, jeśli do własnych błędów podchodzimy świadomie, bez wściekłości, z jakąś taką akceptacją i zrozumieniem. Bo, jakby to powiedział typowy psycholog w sraczkowatym swetrze, za dużych okularach i z długopisem marki Zenit w zębach, tylko wtedy żyjemy naprawdę, kiedy umiemy przytulić samych siebie.

Kiedyś się z tego śmiałam. Dziś już wiem, że to zdanie jest esencją. Receptą na bycie spełnionym człowiekiem. Z całą świadomością świetności oraz chujowatości tego człowieczeństwa.

Homo sum; humani nihil a me alienum puto.

Spokojnej niedzieli.

 

Fot. JJ Ying, Unsplash.com

0 Like

Share This Story

Ludzie
  • Karolina

    Kocham Cię! Naprawdę dobrze napisane, taki tekst koi serce, po tych wszystkich zadrapaniach ,,bądź idealny!, zapisz się na jogę!, nie umiesz grać na skrzypcach?pfff, ja wolę kobiety z pasją!, niech świat cię uwielbia i pada na kolana, osiągniesz sukces w 3 dni!, możesz mieć wszystko!”
    Dobrze poczuć, że nie jest się idealnym i nigdy nie będziesz musiał być, aby stać się wartościowym człowiekiem.

    Przeczytałam w pewnej książce, że miarą inteligentnych, szczęśliwych ludzi nie jest to, że nie popełniają błędów, tylko to, że wiedzą o ich permanentnym udziale w życiu każdego człowieka i nie dają się tym porażkom zniewolić. Wierzą, że ich życie jest szczęśliwe, pomimo przewijających się w nim problemach.

    • m0gart

      Akurat joga to fajna rzecz, polecam ;)
      Ale wiem, o czym mówisz. Nikt nie jest idealny. Jednakże to nie oznacza, że należy spocząć na laurach i olać całkowicie pracę nad sobą. Ja jestem wartościowym człowiekiem – a w każdym razie za takiego się uważam – lecz jednocześnie mam świadomość swoich wad i pola do poprawy. Według mnie miarą inteligentnych ludzi jest właśnie to: że dalecy są od stwierdzenia „jestem jaki jestem i nie mam zamiaru nic zmieniać”, ale są niczym płynne srebro, zmieniają się, rozwijają, nie zastygają w jednej formie.
      I tego się trzymam.

      • Karolina

        Ja też uważam, że dobrze jest się rozwijać, bo zawsze znajdziemy jakieś pole do poprawy . Jednak to co w tekście wydaje się mocnym wydźwiękiem to przesada- czyli popadanie w stan muszę to tu i teraz. Nie wszyscy muszą grać na wiolonczeli i porozumiewać się po francusku. Nie wszyscy muszą odkrywać wspaniałe lekarstwa i zdobywać Koronę Ziemi. Nie wszyscy muszą uprawiać wspinaczkę skałkową i mieć psa rasy golden retriver, biegającego po własnym ogródku.
        Nie uważam, że dążenie do niektórych rzeczy jest złe, ale gdy zaczynamy próbować być mistrzami w każdej dziedzinie i udawać native speakerów jęz. katalońskiego to zaczynam się bać, czy tacy ludzie potrafią czasem odpuścić, usiąść z nierasowym kotem i obejrzeć ,,miodowe lata” ;)
        Wiem, co mówię, przez większość życia starałam się mieć to wszystko wyżej opisane w trybie ,,nał”. :)

        • m0gart

          Umiar jest jak najbardziej wskazany. Lepiej jeść codziennie małą łyżeczką, niż próbować ugryźć wielki kęs i się nim udławić. Na wszystko przychodzi odpowiedni czas ;)

  • Arkadiusz

    Ostatnio chyba Piasek śpiewał (na nowej ładnie zaaranżowanej płycie), że wszystko trzeba przeżyć. I tu jest chyba pies pogrzebany. Ludzie za bardzo idą w jedną stronę i albo idą w narracje samych sukcesów albo w rozpamiętywanie porażek. A potrzeba jest nam trochę chmur i trochę słońca. Dobra, idę bo zaczynam cytować piosenki. Świetny tekst ;)

  • Lokretka

    Amen.

  • moim zdaniem problem tkwi w tym, ze od dziecka jestesmy uczeni blednego ciagu przyczynowo-skutkowego. sukces jest centrum naszego wszechswiata – dopiero niedawno to odkrylam. gdyby bylo nim szczescie nasze zycie wygladaloby zupelnie inaczej. z sukcesem w centrum kazda porazka na drodze do osiagniecia naszych celow jest kolejna przeszkoda, ktora musimy pokonac w drodze do szczescia. w ten sposob jestesmy wiecznie niespelnieni i niezadowoleni. nie pozawalamy sobie na to, zeby byc ludzmi, a na szczescie nie dajemy sobie nawet szansy.

    szczescie najpierw, sukces pozniej. the happiness advantage.

    ps. lubie jak piszesz.

  • m0gart

    Będzie o facetach.
    Bo właśnie siebie – i o sobie – się ostatnio dużo uczę doświadczeniem.
    Akurat na nas w obecnych czasach nacisk jest mocno położony. Mężczyzna musi być twardy, czuły, niedostępny, wrażliwy, zdystansowany, emocjonalny. Zarabiać, ale być dla rodziny. Ostro walczyć z przeciwnościami losu, ale umieć pokazać łzy. Być troskliwym i romantycznym, ale tylko we wskazanych momentach. Wciąż wygrywać.
    Ale tak się nie da.
    Gdy kobieta okazuje słabość, płacze, nie daje rady – wywołuje współczucie, chęć pomocy, wsparcia. Ale gdy mężczyzna ma problem i nie może czemuś podołać, to mu się mówi „Stary, jak się lepiej przyłożysz, to sobie poradzisz! Jesteś debeściak, co to dla ciebie! Rządzisz, nie wymiękaj!”
    Ale my nie chcemy być stale twardzielami, też chcemy mieć chwile słabości, w których ktoś nas przytuli i powie, że jest przy nas i że wszystko będzie dobrze. Niestety, stereotypy i klisze kulturowe nam tego odmawiają. Od dziecka wręcz, bo dziewczynka może płakać i z czymś sobie nie radzić, ale chłopak musi być twardy, a nie mazgaj.
    Więc panowie: pozwólmy sobie na bycie także słabymi, emocjonalnymi i potrzebującymi wsparcia. Panie: bądźcie wtedy dla nas. Bo inaczej będziemy jak te roboty, o których pisze Malv.
    Sztuczne, nierealne.
    Wciąż działające, ale nie będące do końca sobą.

    • Saint

      Wszystko ok, ale pod z jednym zastrzeżeniem. Chcesz mieć chwile słabości, nie ma sprawy ale przed przyjacielem lub bardzo dobrym kumplem. Możesz się przed nimi wygadać, poskarżyć, ochlać a nawet popłakać. Ale nigdy przenigdy nie rób tego z życiową partnerką. I choć Ona będzie się zarzekać że zrozumie, okaże empatie i nawet to zrobi, jej podświadomość zrobi coś, czego długofalowe skutki możesz nazwać: strzeleniem sobie w kolano. Dlaczego?
      Otóż ewolucyjnie kobiety wybierają mężczyzn dla genów i ochrony własnego potomstwa. One muszą czuć się bezpiecznie. Jak okażesz słabości, burzysz ten świat, a konsekwencje możesz sobie wyobrazić. I to nie wynika z ich złej woli. Ot, miliony lat ewolucji mają nas w swojej władzy, beż względu na postęp cywilizacyjny :) Temat bardzo obszerny i to jego wyrywki. Doświadczyłem.

      • M

        W ogóle się z tym nie zgadzam, myślę, że nie doceniasz kobiet. Dojrzała kobieta nie szuka opiekuna, tylko partnera, w stosunku do którego będzie równorzędna. Chce więc nie tylko otrzymywać wsparcie, ale i je dawać, być potrzebna. Nigdy natomiast nie będzie czuła się bezpiecznie przy kimś, kto przed nią udaje i ukrywa swoje problemy. Kobiety to czują.
        Mężczyźni często myślą, że muszą radzić sobie sami i tłumią emocje, które w końcu zaczynają ich przerastać. Jeszcze nie widziałam, żeby kiedykolwiek wynikło z czegoś takiego coś dobrego. Myślicie, że kobiety nie są w stanie Was zrozumieć, a prawda jest taka, że często po prostu nie dajecie im na to szansy. Większość nieporozumień bierze się z takiej gry właśnie i udawania, że wszystko jest super.

        • m0gart

          Dobrze mówisz. Z ukrywania emocji nigdy nie wychodzi nic dobrego. Choćby dlatego, że druga strona nie ma wtedy pojęcia, jakie jej zachowania są akceptowane i pożądane, a jakich powinna unikać. Nie ma wtedy możliwości dotarcia się, dopasowania. Skąd kobieta będzie wiedziała, kiedy ma mi okazać wsparcie i troskę, skoro cały czas będę niczym manekin, który nie pokazuje prawdziwego siebie? Bardzo łatwo można w ten sposób wpaść w błędne koło wzajemnych pretensji i poczucia krzywdy.

          • Saint

            m0gart, żyjesz w matrixie. Życie kobiety i mężczyzny razem to nie jest grupa wsparcie uzależnień. Wsparcie, troska, pretensje, krzywdy i to jeszcze oczekiwania: „żeby kobieta wiedziała kiedy mi okazać wsparcie i troskę” , że tak zapytam: kolejnej matki szukasz w życiu?

          • m0gart

            Moja osobista matka mieszka daleko, więc jeszcze jedna w pobliżu by się przydała, miałby kto mi prasować, gotować i kanapki szykować do fabryki ;)
            A na poważnie: życie to nie grupa wsparcia, ale nikt nie jest tak twardy, żeby walczyć 24/7 i nie mieć potrzeby wytchnienia. Więc dobrze jest mieć w domu kogoś, przed kim nie musisz być wciąż macho i od czasu do czasu przyznać się, że też Ci bywa źle.
            Ale może to ja odbiegam od normy ;)

          • Saint

            m0gart, wierz mi bracie, od tego co piszesz wystarczy serdeczny wieloletni przyjaciel. A w domu, gotuję lepiej, umiem sobie wyprasować, i robię pyszne kanapki, co mnie czyni niezależnym od kaprysów :D Fajnie jak zrobi kanapkę czy wyprasuje, ale jak tego nie zrobi to nic się nie dzieje. Nie, tu nie chodzi żeby być macho cały czas, każdy ma złe dni i się z tym nie ukrywam. Ale wyszedłem od tematu, że w strategicznych słabości, nie omawia się z partnerką życiową, i dalej się tego trzymam :)

        • Saint

          M. Nie zaczyna się zdania od „w ogóle”, a kobiety doceniam w ich dziedzinach. Zresztą, to nie jest kwestia niedocenienia, bo kobiety wspierały, wspierają i wspierać będą mężczyzn, bo mają w tym żywotni interes. Zaspokojenia ambicji, władzy, pieniędzy, oczekiwania rodziny i środowiska czy presji biologicznej na rozmnażanie. A kto powiedział że faceci zawsze tłumią emocje? Zawsze mogę porzucać żelastwem, wygadać się przed przyjacielem a na koniec wyżyć się w seksie :D I gadanie o równorzędności, srutu tutu, idź do kopalni na przodek, to pogadamy o równorzędności. Facet nic nie musi ukrywać i udawać. Jak jest wqrwiony to jest. Jak ma problem to myśli jak go rozwiązać. A gadanie o tym z kobitą, jak życie pokazało długofalowo jest stratą czasu i podkopywaniem fundamentów. Ale oczywiście to moje zdanie i nikogo przekonywać nie mam zamiaru :)

          • m0gart

            To ja mam pytanie, na poważnie. Co wg Ciebie jest fundamentem związku, skoro jego podkopywaniem jest szczerość, zaufanie i pokazywanie emocji wobec siebie?

          • Saint

            Fundamentem związku jest zapewnienie korzystnego środowiska kobiecie do realizacji jej biologicznych potrzeb (zasoby, pozycja, rodzina, potomstwo) przy zachowaniu własnych potrzeb mężczyzny (hobby, przyjaciele, twórcze zajęcia). Zdrowe zasady. A co do twoich fundamentów, to są także i moimi, też na zdrowych zasadach :)
            Szczerość:
            – Kochanie, urósł mi tyłek prawda/wychodzi cellulit/wystaje brzuch etc.?
            – Tak, zrób coś z tym, wyglądasz paskudnie.
            Zaufanie:
            – Prawda, że mnie nigdy nie zdradzisz?
            – Jak zaczniesz kupczyć dupą, od razu Cię zdradzę…
            Pokazywanie emocji wobec siebie:
            – [PMS lub hooy wie co] – ****** ***** **** – tu wstawić dowolny zarzut :D
            – Ok. Idę na rower, do znajomego, porzucać żelastwem, nara !

            A teraz drogi m0garcie, znajdź wyjątkowo szczerą kobietę, i o ile taką znajdziesz, przytocz to co napisałem i niech Ci napisze od serca, co o tym myśli po przeczytaniu i drugi raz po PRZEMYŚLENIU :)

          • Zu

            Dojrzała emocjonalnie kobieta, pomimo urośniętego tyłka (if any), nigdy nie zada pytania o celulit ;)
            I nie będzie żebrać o nigdymnieniezdradziszyzm.
            A przy PMSie powie: „dzisiaj mam wkurw, więc profilaktycznie złaź mi z oczu. Pójdź porzucać żelastwem, czy coś.”
            Wystarczy taką wybrać ;)

          • Saint

            Zu, z tymi „dojrzałymi kobietami” jest jak z „prawdziwymi mężczyznami” :D
            Oba określenia wymyśliły kobiety. Pierwsze, by dyskredytować kobiecą konkurencję i siebie dowartościować, a drugie jest straszakiem na facetów, i zazwyczaj służy obniżaniu ich wartości…. ;) Ot, takie „sztuczki” kobiecego marketingu.

          • H.

            Idea, że „hobby, przyjaciele, twórcze zajęcia” to potrzeby wyłącznie „biologicznie męskie” podczas gdy „zasoby, pozycja, rodzina, potomstwo” – wyłącznie „biologicznie żeńskie” jest fałszywa i krzywdząca, dla obu stron. To nie działało w ten sposób nawet w epoce kamienia łupanego, a co dopiero w XXI wieku.

      • A.

        Ja się z Twoją opinią nie zgodzę. Jestem ze swoim narzeczonym już wiele lat, przeżyliśmy mnóstwo lepszych i gorszych chwil – zarówno jego jak i moich. Uważam, że to właśnie partnerka musi być oparciem dla swojego mężczyzny , a jeśli tak nie jest to co to za związek? Jesteśmy tylko ludźmi. Nie muszę mieć zarabiającego kokosów macho co to świat zbawi, chcę mężczyzny , który kocha i ufa mi na tyle by rozmawiać ze mną w razie swoich niepowodzeń , a jeśli kobieta w takiej sytuacji stwierdza ,że podłamany facet to mięczak to sory, ale uciekała bym od takiej jak najdalej bo to prędzej jakiś bezuczuciowy pień niż kochająca partnerka.

        • majlena

          Nieprawda. My kobiety, mądre, niezależne, silne możemy walczyć z tym poczuciem, ale to normalne, że szukamy i chcemy mieć silnego faceta, niezłomnego, na którym zawsze możemy polegać, bo to natura, ewolucja.
          powinnyśmy być wyrozumiałe i wspierające. Tak. Związek polega na obopólnej pomocy. Ale nie wypierajmy się myśli, które mogą przychodzić do głowy, bo to naturalne. I walczmy z przeciwnościami. Razem.

      • pokolenie?

        Miales pecha kolego dojrzala partnerka doceni to ze w kluczowym mega slabym momencie facet sie przed nia otworzy i co jak co ale bedzie go wspierac i czesto gesto podpowie mu jak konstruktywbie rozwiazac dana sytuacje. To wsztstko pod warunkiem oczywiscie ze taka oznaka slabosci nie bedzie miala miejsce nagminnie i bedzie ciaglym uzalaniem sie nad soba rozzalonego rozpieszczonego przez mamusie narcyza ktory nie umie sobie w ogole radzic -ale to juz niezaleznie od plci – moze byc powodem do zmiany partnera.

      • majlena

        Z jedenj strony, to prawda…

      • m0gart

        Miałeś więc do czynienia z neurotycznymi dziewczynkami, a nie dojrzałymi kobietami, które doceniają to, że jesteś szczery i otwarty, a na dodatek znasz siebie i masz na tyle wysoką samoocenę, że nie boisz się okazać słabości.

      • zlakobieta

        Saint, Twoje rozumowanie jest bardzo dobre i pasuje do większości związków. Dodam tylko, że do tych funkcjonujących na dosyć średnim poziomie uczuciowo-emocjonalnym. Są to związki wystepujące w zdecydowanej większości na świecie i dlatego Twoja rada jest jak najbardziej przydatna i praktyczna. W takiej relacji partnerzy ustalają sobie na prywatny użytek racjonalną równowagę sił, która od czasu do czasu jest od nowa „negocjowana” i stopniowo jeden lub drugi partner stara się uzyskac przewagę wykorzystując słabości drugiego ujawnione niechcący w tak zwanym międzyczasie. Jeżeli ktoś zgadza się (najczęściej z braku laku lub nadziei) na taki własnie związek, to zdecydowanie powinien podziękowac Ci za ten komentarz i starannie sie do niego stosować, chociaż jednocześnie musi zdawać sobie też sprawę z tego, że doprowadzając do dużej dysproporcji w tym zakresie ryzykuje koniec uczucia, a również często rozstanie. Tak już jest.
        Są jednak szczęściarze, którzy trafiają na partnera stworzonego dla siebie i budują znim prawdziwą dojrzałą i długotrwałą milość opartą przede wszystkim na szacunku i zaufaniu. To rzadkość i mało komu się udaje, ale żeby sprawdzić czy się udało wystarczy przeanalizować czy mój partner w trudnych chwilach wykorzystuje moje słabości jako argument, lub broń. Jeśli tego nie robi, to znaczy, że bingo, bo właśnie to jest ten graal. Tacy partnerzy dbają o siebie wzajemnie i żaden placz w rękaw czy inne takie nie są w stanie niczego zaklócić. Osobiście mam swojego macho, który (rzadko, bo rzadko) ale swoje slabości pokazuje. Kocham go wtedy jeszcze bardziej. Znamy się 21 lat, więc raczej wiem co mowię. Dzisiaj kocham go jeszcze bardziej niż na początku. On mowi to samo i ja mu wierzę, bo nigdy mnie nie zawiódł.
        Warto czekać i szukać :)

    • Anna

      Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak potężnym spoiwem dla związku i jak atrakcyjny może być dla kobiety fakt, że mężczyzna ufa jej na tyle, by przy niej zapłakać… Pewnie, dojrzała emocjonalnie osoba nie płacze z byle powodu, ale to już inna kwestia :)

      • m0gart

        Zdaję sobie sprawę. Jeśli jednocześnie ona ufa jemu na tyle, że również nie boi się okazywania najgłębszych emocji i jeśli zna siebie na tyle by wiedzieć, co sama czuje oraz umie o tym mówić, to jest to już obiecujący początek.

  • Paula

    Też to czuję od jakiegoś czasu. Poza tym nie da się cały czas zasuwac jeśli się czasem nie odpocznie i nie da czasu samemu sobie. Czasem nie dam rady pobiegać na bieżni bo musze odespac. Byłam trochę na siebie zła dopóki sobie tego nie uświadomiłam :) Ave!

  • Brzeska

    „Poerdolca kompleksowego” kradne okreslenie, zajebiste

  • Ale to jest prawdziwe. Niektórzy, zdecydowana większość, czują głęboką potrzebę porównywania się z innymi i albo chcą być lepsi, albo stają się zawistni i wypierają sukcesy innych ze swojej głowy. Sama też trochę taka jestem, nie ma co ukrywać. Ściska mnie, jak widzę, że koleżanka dostała New Balance’y w nagrodę za to, że zdała z matmy. Heloł, ja mam czwórkę, ale 90% dyskusji kończy się na dialogu typu: „- A co dostał X (tutaj pada imię klasowego kujona?” – No 5. -A ty dlaczego 4? Nie mogłaś się nauczyć?!”. Ech, ale takie życie. Grunt to umieć odpowiednio się od tego zdystansować i robić to, co uważa się za słuszne :)

    • Karolina

      Dostawanie New Balance’ów w nagrodę to nie jest dobry pomysł. Trzeba się od dziecka nauczyć, że każdy wysiłek wkładany w naukę i inne takie jest dobry dla nas i ma zapunktować w przyszłości. Na dodatek, można mieć większą wiedzę. 5 z jakiejśtam kartkówki świadczy o wąskim zakresie wiedzy, a nie o godnej pochwały mądrości.
      Ja nie chciałabym dostawać w nagrodę New Balance’ów. ;) Motywujmy się w inny sposób.

  • Jkc

    Thx

  • Zgadzam się z tym bardzo. Wykurwiście nawet bardzo :)

  • olek

    Lubię robić złe 1, 2 czy nawet 3 wrażenie. To odsiew ludzi, którzy nadmiernie oceniają, porównują i szufladkują.

    Za dużo mamy domorosłych speców i krytyków, każdy WIE LEPIEJ.

    Kiedy mówię o złych nawykach czy porażkach, widzę w oczach innych… strach? Tak jakbym łamała tabu.

  • Regular

    Myślę, że tutaj pasuje jako komentarz jeszcze jedno rzymskie przysłowie: „Errare humanum est”.

  • bebe

    Przeczytałam… Cholera jasna obracam się wśród samych robotów.. A moja praca to ich wylęgarnia albo obóz szkoleniowy.
    Jedna z ostatnich przedstawicielek rasy ludzkiej w swojej okolicy

  • Justyna

    przybijam piątkę za wpis i bardzo dziękuję za takie NORMALNE słowa. Gdzieś w tym pędzie człowiek się czasem gubi. Pozdrawiam ciepło :)

  • im pozornie prostsza rada tym wydaje się trudniejsza dla większości. im bardziej mówisz prawdę i odkrywasz siebie, tym bardziej agresywnie to brzmi, a przecież nie powinno. jak ciężko żyć by nie być mistrzem komplikacji, nie?

  • Lilith

    Myślę, że każdy sukces ma swoją cenę. Zastanawiam się, co nią jest w przypadku osób z pozoru idealnych – kilkoro takich mam w swoim otoczeniu: spektakularna kariera, ogromna wiedza, oczytanie i elokwencja, kwitnące życie rodzinne, przyjemna aparycja; kont na portalach nie posiadają, więc nie chodzi o udaną autokreację. A może niektórzy po prostu tak potrafią, a mnie zżera zazdrość, bo za swoje sukcesy płacę nadwątlonym zdrowiem i kulejącym życiem osobistym? Wolałabym jednak, aby mieli jakiś feler, bo ja akurat mam problem z akceptacją chodzących doskonałości.

  • MissMat85

    Masz racje, swietnie opisane nasze zmagania i ogolnie zycie na tym zakreconym swiecie, pozdrowienia :)

  • Nie chcę słodzić, że genialny wpis, blablabla, ale serio daje kopa :D
    Od jakiegoś czasu w życiu kieruję się postanowieniem, że niczego nie będę żałować. Nieważne jak głupie, czy ciężkie w konsekwencjach byłyby moje czyny – dzięki temu, każde doświadczenie traktuję jako lekcję i nie mam oporu lęku przed klęską, porażką. Każdemu może się przytrafić, a ja wcale nie muszę (i zazwyczaj nawet nie chcę) wstawać od razu po upadku.Dobrze jest poleżeć sobie na ziemi i walić wszystko dookoła; zakopać się pod kołdrą i zniknąć na dłuuugi czas ;)

  • wisznu

    „Co należy zrobić po upadku? To, co robią dzieci: podnieść się”
    no właśnie to tak nie działa. Akurat mam rozeznanie.

    zgodnie z prawdą powinno być tak:
    „Co należy zrobić po upadku? To, co robią dzieci: drzeć sie jakby Cię ze skóry obdzierali”
    ;)

  • Jagoda

    mam ochote wstawic ten artykul na fejsa ale juz widze te komentarze: ale jak to? jak ona tak moze? nie chce odniesc sukcesu? ale dziwak…burn her! ale po dluzszym zastanowieniu osoby do ktorych bym ten post chetnie wyslala dla otrzezwienia…coz…nie mam ich w znajomych i bardzo sie z tego powodu ciesze. Sama nie wiem dlaczego slowo ‚sukces’ zle mi sie kojarzy. Nie nazwalabym sie czlowiekiem sukcesu mimo, ze skonczylam studia wyzsze w Anglii (w tym magisterka za stypendium za swietne wyniki w nauce) i prowadze wlasny maly biznes, sama jestem sobie szefem, na wszystko zapracowalam sama (nie, rodzice nie wspierali mnie finansowo na studiach, kiedy wszyscy w LO robili prawko, moi: chcesz, to sobie zarob).
    W kazdym razie obecnie nazwe sie czlowiekiem szczesliwym, wyciszonym, dobrze czujacym sie ze swoimi niedoskonalosciami. Ale nigdy czlowiekiem sukcesu. Wkurzaja mnie ludzie karzacy mi wylazic z mojej comfort zone…kiedy ja czuje, ze jestem najbardziej efektywna i uzyteczna wlasnie w tej strefie swojego komfortu. Co nie znaczy, ze nie lubie sie uczyc i rozwijac. Robie to dla siebie, na swoj sposob, i nie musze nikomu nic udowadniac.

  • Powiem Ci, że Cię serio lubię!

  • Aleksandra

    Niesamowity tekst, który momentalnie wyrwał mnie z plątaniny durnych myśli. Właśnie uświadomiłam sobie, że ja się po prostu wstydzę tego, że jestem w złym humorze. Bo skoro szczęście jest stanem docelowym to po co ludziom głowę zawracać jak jeszcze mnie w tym stanie nie ma? tylko, że kończy się to zazwyczaj tak, że mam ochotę zostać w domu sama bo mogę wtedy się krzywić i ryczeć do woli a nie właśnie udawać robota przed innymi…Po przeczytaniu tekstu dotarła do mnie parodia całej sytuacji. Dlatego chciałam podziękować bo tekst uświadomił mi dobitnie ile tracę funkcjonując w takim mentalnym pochrzanieniu.