Wielu z Was w tym właśnie momencie zadaje sobie pytanie „Ale o co jej, kurwa, w ogóle chodzi?”. No bo jak to tak, że w związku jest za dobrze? Trzeba coś z tym robić? To chyba dobrze, jak jest dobrze? Czy może jednak źle? No ale w zasadzie: co w tym złego, jak jest dobrze?
Nic. Dopóki nie zadajesz wszystkich durnych pytań wymienionych powyżej.
Bogdan Wojciszke, dyżurny polski psycholog od związków, podzielił kiedyś miłość na trzy składniki (namiętność, intymność i zaangażowanie) oraz sześć faz (zakochanie, romantyczne początki, związek kompletny, związek przyjacielski, związek pusty, rozpad związku). Nie będę ich tu teraz opisywać, bo możecie sobie trzema kliknięciami sprawdzić, co i jak.
Wiadomo, że na początku są motylki, rzyganie tęczą i lewitacja trzy metry nad ziemią. Z czasem coraz lepiej poznajemy drugą osobę i jak dobrze pójdzie, początkowa fascynacja powierzchowną znajomością człowieka zamienia się w dogłębną fascynację jego osobą. Mija kolejnych kilka/naście miesięcy i to, co kiedyś wywoływało ucisk w żołądku, staje się codziennością. Jej rozsypane na poduszce włosy. Jego poranna erekcja. Jej uśmiech na widok słoneczników. Jego spojrzenie, kiedy Ci te słoneczniki daje. Kawa, praca, obiad, serial, spać. Wspólne sprzątanie, gary, śmieci. Wspólne padanie ryjem w poduszkę z przepracowania. Weekendy spędzane trochę razem, a trochę osobno, bo każde z Was ma „coś”.
To jest ten moment, kiedy związek powszednieje, choć wciąż jest dobrze. Ba, zajebiście wręcz. Bo przecież macie wspólne weekendy, pasje, gary, seks, przyjaciół, kolacje, wycieczki i wieczory z „House of Cards”.
W hołdzie motylom
A jednak czujecie [czujesz?], że do związku wkradła się jakaś stagnacja. Ten, tak zwany, brak pierdolnięcia, który dość często stanowi problem. Nie ma już efektu „wow” i kisielu w gaciach. I choć jest fajnie, Ty wciąż pamiętasz, jak stawał Ci na samą myśl o niej, a Ty jak szykowałaś się na randkę przez dwie godziny, a nie pół, jak teraz. Zrobiło się NORMALNIE i myślisz sobie, że albo jest coś nie tak, albo jest, KURWA, za dobrze. Więc trzeba namieszać. Żeby „znów było jak dawniej”.
Życie to niejebajka
Muszę się zgodzić z Riedlem, choć nigdy za nim nie przepadałam. W życiu piękne są tylko chwile. Reszta to codzienność, która może być mniej lub bardziej ekscytująca, ale raczej nigdy nie przypomina „Przeminęło z wiatrem”.
Tymczasem wiele z nas, wchodząc w etap tzw. „stabilizacji”, próbuje go za wszelką cenę urozmaicić. Scenami zazdrości. Zarzucaniem focha. Dramatycznym rozdzieraniem koszuli a la Rejtan tudzież prowokowaniem kłótni, które mają zostać rozstrzygnięte przez seks. Bo przecież to dodaje pikanterii, sprawa, że związek znów nabiera barw, ludzie odczuwają niepokój, więc wszystko „znów będzie jak dawniej”.
Sęk w tym, że nie będzie. Zamknęliście etap, w którym namiętność i zakochanie grały pierwsze skrzypce. Zaczęliście budować związek, który opiera się na zaufaniu, intymności (nie tej łóżkowej, tej psychicznej), zrozumieniu, uczeniu się siebie i szacunku do drugiej osoby. To jest ten wyższy poziom dojrzałości, na którym tak wiele par polega. Bo oczekują porywów serca i uniesień rodem z „Dirty Dancing”. A tu już nie będzie tańców na schodach i miss mokrego podkoszulka. Będą rozmowy z teściową, wspólny kredyt na mieszkanie i dyskusje na temat aspartamu. Bo Twoja rodzina jest przeciwko, a jego za.
Po prostu bądź
Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla Ciebie, Mariolka. W przeciwnym razie nie dziw się, że kończysz jako 40-letnia singelka z mieszkaniem na kredyt i dwuosobowym łóżkiem, w którym śpisz sama. A Ty, Ty Kajetan, zauważ, że choć zakola sięgają Ci do połowy głowy, Ty wciąż nie wiesz, czego chcesz i dlaczego do tej pory nie poznałeś kobiety, która weźmie Cię po prostu za to, że jesteś.
Mniej myślenia, więcej działania. Mniej „jak powinno być”, więcej „jak jest”. Za chwilę nas nie będzie. Więc w sumie fajnie, jak jest dobrze. Co nie, dzieciaki?