Wiecie, jak to jest z bieganiem – można mieć zajebiste termoaktywne, wiatroodporne, cellulitoszczelne oraz oczojebitne wdzianka za 500+; można mieć obuw dodający ognia z dupy; można nawet po prostu być całkiem niezłym biegaczem, ale zaprawdę powiadam Wam, zimowe bieganie bez opanowania pięciu poniższych umiejętności to nie bieganie. To A M A T O R K A.
Czy jesteście gotowi na poznanie prawdy oświeconej, tajemnicy sukcesu przedzierania się przez lody, zaspy, knieje oraz ukryte pod grubą warstwą śniegu… A zresztą, nieważne. I tak będzie wystarczająco hardkorowo.
Ale po kolei.
#1. Rób to „na furmana”
Generalnie trzeba zasłonić jedną dziurkę i energicznie wystrzelić z drugiej.
Nie, Wy mali zboczeńcy, nie chodzi o nową pozycję seksualną, a o metodę smarkania, która nie wymaga posiadania przy sobie chusteczek higienicznych. Wiadomo, że jak jest zima, to ma być zimno, a jak jest zimno, to człowiek smarka i charcze, zwłaszcza kiedy biega na mrozie. Nie wyobrażam sobie robienia treningu tempowego [to taki, w którym się zapierdala] przy jednoczesnym kurtuazyjnym ocieraniu noska w chusteczkę. Raz, że nie ma czasu na wyciąganie tego tatałajstwa, dwa że się przy takim smarkaniu gubi technikę, a trzy, że jakby tak człowiek chciał te zużyte chusteczki gdzieś gromadzić, musiałby z 60-litrowym plecakiem poginać. Nie, nie i jeszcze raz nie.
Pamiętajcie. Nos – dziurka – palec – druga dziurka – smark w bok. To naprawdę nie jest trudne. Po około dziesiątym osmarkaniu samej siebie albo kolegi, z którym biegałam, udało mi się w końcu wycelować w chodnik. Ostatnio nawet jakiś starszy pan mnie pochwalił, że mam dobrą technikę. Zakładam, że nie chodziło mu o bieganie.
#2. Szybkie siku, żadnych dwójek
Zapytam wprost: robiliście kiedyś dwójkę na mrozie? Ja też nie i szczerze mówiąc nawet sobie tego nie wyobrażam. Tak więc na czas zimy radzę zaopatrzyć się w zapas węgla i wzmocnić właściwe mięśnie (Kegla też możecie przy okazji).
Kwestia numer dwa to siku. Z tym jest nieco trudniej, bo jak jest zimno, to się bardziej lać chce. Pić Wam nie zabronię, wiadomo, sikać też nie, ale nauczcie się to robić szybko, na boga. Nie wiem, wyobraźcie sobie wodospady łez albo falujące na wietrze włosy Zbigniewa Wodeckiego. Każda metoda, która ochroni Was przed odmrożeniem wiadomych części ciała, jest na wagę złota. I mówię całkiem poważnie – trzy lata temu w grudniu podczas dwuminutowej kontemplacji drzew w pobliskim lesie w pozycji narciarza tak mnie wypizgało, że aż trafiłam do szpitala z zapaleniem pęcherza.
#3. Naucz się biegać w ciemnościach!
W tym kraju, o ile nie jesteś freelancerem, bezrobotnym albo słynnym blogerem (he he) to za bardzo w zimie za dnia nie pobiegasz. Wstajesz o 5:30 czy tam 6 rano, żeby zrobić trening przed pracą – jest ciemno i pizga złem. Wychodzisz na trening po pracy wieczorem – jest jeszcze ciemniej i z reguły jeszcze bardziej pizga złem. Co robić?
Możesz wyznaczać sobie dobrze oświetlone trasy, ale umówmy się – to zabawa dla leszczy. Lepiej po prostu zaopatrzyć się w porządną czołówkę i odblaski oraz – CO BARDZO WAŻNE – nauczyć się odpowiednio stąpać w ciemnościach. Oczywiście biegnąc. Sama nie wiedziałam, że to pomaga, dopóki ostatnio nie robiłam o godzinie 21 tempówek na Kępie Potockiej. Jest tam taki nieoświetlony odcinek, na którym pewnie bym się zabiła trzy razy (a miałam czołówkę!), gdyby nie wysokie unoszenie kolan i stawianie krótkich, szybkich kroków. O dziwo, udało mi się utrzymać tempo, ba! nawet przyspieszyłam z 4:40 do 4:15 min./km. No chyba, że mi w tych ciemnościach garmin totalnie ocipiał, ale wolę sobie wmawiać, że jestem taką wytrawną biegaczką, więc bardzo proszę o trzymanie się mojej wersji :P
#4. Tańcz na lodzie
I naucz się wywracać! Wiadomo, że jak jest zima, to musi być zimno, musi być śnieg, musi być lód i musi być ślisko. Więc zamiast narzekać, że buty nie takie, że tamto i sramto, kup se dobre ciżemki, dla pewności załóż na nie łańcuchy, jak się boisz i biegaj! Oblodzone odcinki możesz próbować omijać, ale ja osobiście polecam od czasu do czasu się po takim przebiec, bo to bardzo dobre ćwiczenie na wzmocnienie core’u. I nosa. He he.
#5. Po prostu biegaj
I teraz najważniejsze. Creme de la creme. Esencja czynności zwanej bieganiem. Po prostu to, kurwa, rób. Bez względu na pogodę, ciśnienie, Twoje yin i yang czy aktualny kurs dolara. Ja wiem, że każda wymówka jest dobra, żeby zamiast wyjść na pizgawicę zostać sobie domu pod ciepłym kocykiem, ale pamiętaj o tym, że dobrze przepracowana biegowo zima procentuje wiosną i latem prawdziwym ogniem z dupy. Takim nieugaszalnym. Plus radością. Taką rozsadzającą płuca i serce :)
Plus za każdym razem, kiedy opuszczasz trening zimą, co najmniej jeden niedźwiadek polarny popada w depresję. Naprawdę tego chcesz, Ty nieczuły skurwysynu?
Peace. Love. Run. Have fun ;)
Fot. Anna Hajdarowicz <3