Od kilku dni środowisko dziennikarzy, blogerów i dziennikarzy – blogerów dyskutuje o polemice, jaka wywiązała się między Wojciechem Staszewskim z „Gazety Wyborczej”, a Michałem Olszewskim – dziennikarzem „Tygodnika Powszechnego”. Pierwszy narzeka, że nie stać go na maraton we Frankfurcie, drugi się cieszy, że może zapłacić za prąd. Czyli generalnie obaj mają się dobrze i postanowili o tym poinformować świat.
„Nie jestem dziennikarzem. Jestem Wojtek Staszewski” – napisał na swoim blogu w poniedziałek dziennikarz GW. Przykre, że twierdzi tak trzykrotny zdobywca Grand Press w dziennikarstwie specjalistycznym, facet, który w Wyborczej pracuje od ponad 20 lat i stanowi filar reportażu Gazety. Z tego, co wiem, jeśli długoletni pracownik nie utożsamia się z firmą, w której pracuje, to znak, że ta firma na niego leje i płaci jak zwykłemu robolowi, a nie zaangażowanemu w swoją pracę profesjonaliście. Tak więc wkurzył się Wojtek, że jego – superdziennikarza Realu Madryt polskiej prasy – nie stać na wyjazd z żoną do Frankfurtu celem przebiegnięcia maratonu. Też bym się wkurwiła. Dziś dobra firma to taka, która inwestuje w pracownika – jego pasje i rozwój. Jeśli więc jednego z czołowych dziennikarzy w Polsce, autora dwóch książek i zdobywcy prestiżowej nagrody nie stać na realizację swoich, nie ukrywajmy, dość przyziemnych marzeń (w końcu nie wymyślił sobie 3-tygodniowego urlopu w 5-gwiazdkowym hotelu na Seszelach), to coś tu jest nie halo.
Innego zdania jest Michał Olszewski, który podkreśla, że dziś dziennikarz z misją to taki doktor Judym, który – przypomnę – zapierdala w interesie społecznym za pół darmo. Staszewski – zdaniem Olszewskiego – nie powinien się skarżyć, bo jeszcze 10 lat temu dzięki swojej pracy zwiedził pół świata, rozmawiał z wybitnymi osobistościami i całkiem nieźle zarabiał. A skoro swoje już od losu dostał, to teraz najwyższa pora grzecznie stulić pysk i cieszyć się, że w ogóle robota jest, bo kryzys, bo recesja, bo młodzi pracy nie mają, to co on tu będzie narzekał? „Dla czystej ludzkiej przyzwoitości, dziennikarze, którzy pozostali w zawodzie, nie powinni się nad sobą litować” – twierdzi Olszewski. No tak, ciesz się z tego, co ci dają, frajerze i nie dopominaj się o swoje. Jakie to polskie.
Olszewskiemu przez gardło nie przechodzi narzekanie, bo „prawdziwy dramat zaczyna się nie wtedy, kiedy musimy zrezygnować z wyjazdu do Frankfurtu, tylko w momencie, gdy po miesiącu ciężkiej roboty nie mamy czym zapłacić za prąd”. Tylko czy Staszewski rzeczywiście dramatyzuje?
Trochę tak, bo nie tylko z dziennikarstwa żyje. Ma swój własny biznes – Kancelarię Sportową, dzięki której może łączyć pracę z biegową pasją. Hajs się zgadza: jest na prąd, jest na weekend za miastem i na inne małe przyjemności (poza Frankfurtem). Jego żona raczej nie chodzi głodna i zapuszczona, dzieci dorosły, więc alimentów im już płacić nie trzeba… W sumie, koleś pisze, jak mu fajnie w życiu, a przy tym narzeka. No gdzie logika?
Ano tu, że Staszewski ma ten swój biznes, pisze te swoje książki i robi tę swoją akcję „Polska Biega” z własnej inicjatywy. Bo ma łeb na karku, bo jest przedsiębiorczy, bo poświęca na to swój wolny czas. A jeśli pracodawca o tym wie, to tym bardziej powinien takiego pracownika docenić i… odpowiednio wynagrodzić. Ale nie, chuj, nie ma piniondzów, nie płacimy. Kto jest winny? System, matriks, internet – takie jest zdanie Staszewskiego. Kiepsko, bo oskarżać system to tak jak oskarżać boga o to, że pada.
Wpis Staszewskiego przekonanego o własnej zajebistości w ogóle mi się nie spodobał. Maratończyk pisze z manierą („Moja Sportowa Żona” – wtf?), stylistycznie gorzej niż Olszewski i zdecydowanie nie na miarę dziennikarza, który zdobył Grand Press. Ale to jego post polubiłam, a nie Olszewskiego. Dlaczego? Bo mnie też to wkurwia, że mimo ciężkiej pracy, koczowania w redakcji do 3 nad ranem i współpracy z czołowymi tytułami na polskim rynku, jestem tu, gdzie jestem – w głębokiej dupie. A za swoje pisanie mogę sobie co najwyżej kupić dobre waciki i butelkę taniego wina.
Oryginalne wpisy Staszewskiego i Olszewskiego przeczytacie tu i tu.