Dziennikarze się kończą, nadchodzi era blogerów i media workerów, a społeczeństwo ma prawo być głupie, czyli czego dowiedziałam się na Social Media Day Poland.
„Nie zgadzam się z tym, że dziennikarze nie będą potrzebni” – powiedział Szymon Sikorski na zakończenie konferencji SMDP. I chwała mu za to, bo ja też się nie zgadzam.
Pytanie tylko, kogo nazywamy dziś dziennikarzem? Czy jest to, jak podkreślali przedstawiciele „mediów tradycyjnych” – Jacek Żakowski i Kamil Dąbrowa, człowiek z misją, oddany temu, co robi, dysponujący wiedzą większą od przeciętnego Kowalskiego? Człowiek, który w swoim tekście nigdy nie poleciłby usługi czy produktu danej marki, gdyż jest to postępowanie niezgodne z zasadami etyki dziennikarskiej? Ktoś, kto posiada bazę wypracowanych kontaktów, zaufanych informatorów, dostęp do osób, do których Kowalski sam nigdy nie dotrze?
„My jesteśmy wytrenowani. Mamy obowiązek wiedzieć, mamy zdolność formułowania przekazu, której nie ma normalny człowiek”. Jacek Żakowski
Sęk w tym, że w dobie mediów społecznościowych granica między „normalnymi ludźmi” a dziennikarzami się zaciera. Zanika tradycyjny podział na nadawców i odbiorców – dziś każdy może tworzyć treści i dzielić się nimi w sieci. W tym kontekście dziennikarzami są też media workerzy i blogerzy. Ci pierwsi to ludzie, którzy internet wyssali z mlekiem matki, są doskonale obeznani z tematyką social media i nowych technologii, szybko i sprawnie piszą kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tekstów dziennie. Określa się ich (krzywdząco, jak podkreślił Marcin Gadziński) mianem „napierdalaczy”. Ich teksty nie mają szansy na prestiżowe nagrody, bo są pisane na już, skierowane do masowego odbiorcy i zwyczajnie giną w natłoku podobnych im treści serwowanych codziennie przez wszelkiego rodzaju portale.
„Media workerom zarzuca się, że są niewykształceni, sadzą literówki i ortografy, są stażystami albo studentami, nie mają swoich kontaktów ani źródeł informacji. Tyle, że od nich nie wymaga się, by mieli notes pełen numerów telefonów do ważnych ludzi. Wiedzą, co jest atrakcyjne w internecie, piszą samodzielnie, sami sprawdzają błędy i literówki, piszą pod SEO, czyli pod wyszukiwarki internetowe i mają umiejętności techniczne, np. potrafią opatrzyć materiał ilustracją”. Marcin Gadziński
A co z blogerami? W końcu to oni dziś kreują opinie. Czy stają się przez to kimś na kształt współczesnych dziennikarzy? Czy raczej stopniowo tych dziennikarzy wypierają? Gdzie jest miejsce blogera? „Gdzieś pomiędzy dziennikarzem a PR-owcem” – twierdzi Żakowski. „Pomiędzy dziennikarzem a celebrytą” – odpowiada Kominek.
Dziś przeciętny dziennikarz musi mieć w sobie coś z reportera i coś z „napierdalacza”; coś z marketingowca i z social media ninja; z blogera i z celebryty. Być może dlatego w społecznej świadomości spada autorytet tego zawodu? „Prawdziwych” dziennikarzy widzimy jeszcze w ludziach pokroju Żakowskiego, Niedźwiedzkiego, Winnickiej… – ludziach z innej epoki. Ale dziennikarstwo, które oni uprawiają, przemija. Z drugiej strony, jak pokazują badania European Communication Monitor 2012, wzrasta zaufanie wobec autorytetów w mediach (profesorów, naukowców, ekspertów z wielkich korporacji), a spada wobec ludzi takich, jak my (w domyśle również blogerów, vlogerów, forumowiczów). Ostatnim razem z taką tendencją mieliśmy do czynienia w 2007 roku – przed kryzysem. Symptomatyczne?
„Dziennikarstwo zdycha, ale wokół łoża śmierci pojawia się całkiem ciekawe młode pokolenie, z którego coś będzie” – stwierdził Jacek Żakowski. Co w takim razie zastąpi „tradycyjne dziennikarstwo”? Social media? Blogosfera? Kryptoreklama? Ja tego nie widzę. 90% populacji w internecie to bierni odbiorcy. 9% stanowią komentatorzy. Rachunek jest prosty – dla twórców pozostaje 1%. To za mało, by przejąć władzę.
Powinno pozostać miejsce dla dziennikarzy specjalistycznych, śledczych, publicystów, reporterów, fotoreporterów, którzy dostarczą nam treści rzetelnej, sprawdzonej, popartej wiedzą i dokładnym researchem. Skoro czwarta władza zdycha, kto za kilka lat będzie opracowywał profesjonalnie raporty i analizy ekonomiczne, społeczne, biznesowe? Kto będzie robił reportaże, pisał eseje? Bo chyba nie agencje PR i marketingowe?
W tej sytuacji konieczna jest edukacja medialna odbiorców. Nie tabloidyzacja.
Pojawienie się internetu nie sprawiło, że ludzie nagle zaczęli oczekiwać prostych, mało ambitnych treści. Zapotrzebowanie na sensację, przemoc i tragedie istniało od zawsze: wtedy, kiedy organizowano walki gladiatorów. I wówczas, gdy w cyrku za pieniądze pokazywano syjamskie bliźnięta i kobiety z brodami. Wiecie, że „Fakt” wyprzedził „Gazetę Wyborczą” w rankingu najpoczytniejszych dzienników polskich niespełna rok od momentu ukazania się na rynku? To nie stało się przez przypadek – ludzie potrzebowali żenujących okładek, gołych dup i łopatologicznego wyjaśnienia konstrukcji świata. Ale dopóki nie dostali do łapy „Faktu”, czytali Wyborczą.
Ja wiem, że człowiek powinien mieć wybór. Żakowski twierdzi, że „odbiorca ma prawo być głupi”. Ale dlaczego ja mam mu tę drogę do zidiocenia ułatwiać? Czy to, że zmienia się charakter pracy dziennikarza, który zaczyna bardziej przypominać interaktywne medium niż specjalistę, daje mu przyzwolenie na szerzenie głupkowatych, bezwartościowych treści? Od tego pytania, moim zdaniem, powinniśmy zacząć dyskusję o tym, kim jest, czy też powinien być dzisiaj dziennikarz.