Jako dzieciak nienawidziłam czytać, całe szczęście ten stan minął bardzo szybko i już w wieku dziewięciu lat byłam stałym bywalcem osiedlowej i szkolnej biblioteki. Przez ponad 20 lat swojego życia przeczytałam setki, jeśli nie tysiące książek. Większości z nich już nie pamiętam, jest jednak kilka tytułów, które wryły mi się w mózg tak mocno, że jestem w stanie cytować ich fragmenty z pamięci. To książki, które w jakiś sposób mną wstrząsnęły i wpłynęły znacząco na mój sposób odbioru świata, ludzi, relacji międzyludzkich. I o tych właśnie książkach chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć. Zaparzcie sobie herbaty i usiądźcie wygodnie. Będziemy czytać.
„Świat według Garpa”, John Irving
Tę książkę przeczytałam trzy razy i coś czuję, że w ciągu najbliższego roku zrobię to po raz czwarty. Kiedy jakiś czas temu Justyna z Bookeriady poprosiła mnie o podanie trzech tytułów, które „mówią, jak żyć”, wymieniłam „Świat według Garpa” od razu, bez chwili zastanowienia. Napisałam wtedy:
Uwielbiam ją, bo odziera człowieka z tych wszystkich woali i masek, w jakie lubi czasami ubrać nas literatura. Irving nie usprawiedliwia zachowań swoich bohaterów wzniosłymi ideami. Przedstawia ludzi w sposób tragikomiczny, z całą ich naiwnością, tchórzostwem, idiotyzmem, ale też z siłą, determinacją, heroizmem i… bylejakością. Nikt, tak jak on, nie potrafi pokazać, że życie bywa absolutnie nieprzewidywalne, a jednocześnie w tym naszym życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Najlepsza opowieść o życiu, jaką znam.
Wciąż się pod tym podpisuję i wciąż twierdzę, że jest to moja najukochańsza książka ever. Myślę, że w jakiś sposób przyczyniła się do tego, jak podchodzę do innych ludzi – z dużą dozą empatii, wyrozumiałości i fascynacji. Obowiązkowa pozycja dla humanistów.
A poniżej kilka ulubionych cytatów:
Świat jest komiczny dla tych, którzy myślą, a tragiczny dla tych, co czują.
Córka Thalhammera przypominała Garpowi Helen, ale zupełnie nie wyobrażał sobie, jakby mógł się z nią umówić. Fakt, że jej ojciec dopiero co leczył go na trypra, wydał mu się przeszkodą nie do pokonania – pomimo optymistycznego poglądu Thalhammera, że ludzie są zdolni przystosować się do wszystkiego. Garp wątpił, czy Thalhammer byłby zdolny przystosować się do tego.
– Słuchaj, ta książka jest cholernie dobrze napisana – powiedział Wolf – ale mimo wszystko to jest jednak serial. Aż zanadto „jednak”.
Garp westchnął.
– Życie – powiedział – też jest często zanadto jednak.
„Mechaniczna Pomarańcza”, Anthony Burgess
Po raz pierwszy sięgnęłam po nią w wieku piętnastu lat. Może trochę za wcześnie, bo z tego, co pamiętam, dość długo dochodziłam do siebie po opisach brutalnych scen przemocy. Jednak już wtedy doceniłam dzieło Burgessa za trzy rzeczy:
– fenomenalną narrację,
– stworzenie kultowego bohatera, z którym żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie chciałby się utożsamiać (a jednak mimowolnie to robił),
– doskonale przeprowadzony eksperyment lingwistyczny, który uświadomił mi, jak bardzo język potrafi być plastyczny i jak bardzo powinnam olać to, co o pisaniu uczą nas w szkole.
Tak, pomarańcza była dla mnie oświeceniem, plaskiem w ryj i kolejną siłą napędową, by pisać, pisać, pisać… Jeszcze więcej, jeszcze lepiej, jeszcze BARDZIEJ.
Mnie, o braciszkowie moi, muzyka zawsze tak naostrzała, że poczułem się jak sam God Gospod, że tylko łomot tym piorunem i grzmotem, i żeby mi te mużyki i psiochy tylko wyły w mojej ha ha ha władzy.
W karmanach mieliśmy spore dziengi, więc jeśli chodzi o zachwat szmalcu, to nie było potrzeby flekować żadnego dziada w ciemnej uliczce i patrzeć, jak on się maże we krwi, kiedy my liczymy urobek i dzielimy na czterech, ani też robić ultra kuku jakiejś starej, siwej babuli w sklepie, a potem się udalać z rechotem i z bebechami jej kasy. Ale, jak to mówią, sama forsa nie daje szczęścia.
Dobroć to kwestia wyboru. Kiedy człowiek nie może wybierać, to nie jest już ludzkie.
„Rok 1984”, George Orwell
Pozycja absolutnie obowiązkowa. Mam nadzieję, że została w końcu umieszczona na liście lektur. Oh, wait… Zapomniałam, że żyjemy w kraju, w którym ludzi uczy się niesamodzielnego myślenia.
Orwellowską dystopię przeczytałam późno, za późno, bo dopiero jakieś dwa lata temu. I przeraziło mnie to, jak prędko wykreowana przez autora prawie 70 lat temu fikcja stała się rzeczywistością. Przecież wszystko to, o czym pisał Orwell w 1948 roku wydarzyło się raptem kilkadziesiąt lat później w Polsce i wybranych krajach Byłego Bloku Wschodniego. Odebranie człowiekowi możliwości wyboru, dehumanizacja, inwigilacja, pranie mózgu… Nigdy nie dowiesz się, jaki jesteś naprawdę, dopóki nie staniesz pod przysłowiową ścianą z przysłowiową lufą przystawioną do skroni i przysłowiowym wyborem, którego będziesz musiał dokonać. Albo ja albo życie. Albo śmierć albo… śmierć.
Tak, „Rok 1984” to książka, która uczy pokory i która również każe się zastanowić, na ile my, ludzie wolni, żyjący w dobie fejsbuków, snapczatów i instagramów, tę swoją wolność dobrowolnie ograniczamy. Bardzo chcemy wierzyć, że „nic co ludzkie nam obce nie jest”, ale w rzeczywistości nie jest nam obce jedynie to, co wykreowane, wygładzone i dobrze sprzedane.
Rządzimy materią, bo rządzimy umysłami. Rzeczywistość mieści się w mózgu.
Władza polega na poniżaniu i na zadawaniu bólu. Władza oznacza rozrywanie umysłów na strzępy i składanie ich ponownie według obranego przez siebie modelu.
Ból sam w sobie często nie wystarczy. Są sytuacje, w których człowiek zdoła wytrzymać największy ból, a nawet może z bólu umrzeć. Ale każdego coś napawa taką grozą, że boi się choćby o tym myśleć. Nie ma to nic wspólnego z odwagą i strachem. Kiedy człowiek spada z wysokości, nie jest tchórzostwem łapanie się liny. Jeśli wynurza się spod wody, nie jest tchórzostwem wciąganie powietrza w płuca. To odruch, którego nie sposób się wyzbyć. Tak samo jest z tobą i szczurami. Dla ciebie są najkoszmarniejszą rzeczą na świecie. Choćbyś nie wiem jak pragnął, tej formy nacisku nie potrafisz znieść. Zrobisz, czego tylko od ciebie zażądam.
Są rzeczy, własne czyny, po których nie można już wrócić do siebie.
„Eden Express”, Mark Vonnegut
Syn słynnego Kurta, doktor medycyny, który – zanim poskładał siebie na nowo, żył w komunie, ćpał jak szalony i – nomen omen – zachorował na schizofrenię. „Eden Express” to tragikomiczna rozprawka z tamtym okresem życia Marka, jedna z najlepszych książek o ćpaniu jakie kiedykolwiek miałam przyjemność czytać, a uwierzcie mi, było tego od cholery i jeszcze trochę, od „Pamiętnika Narkomanki” poczynając, przez „Stokrotkę”, „Gady”, „Heroinę”, „Kokainę”, „Ćpuna”, „My Dzieci z Dworca ZOO”, na „Trainspotting” oraz „Lęku i odrazie w Las Vegas” kończąc.
Autor, z charakterystycznym dla Vonnegutów wdziękiem i autoironią, prowadzi nas przez swoją kompletnie odjechaną, narkotyczno-psychopatyczną drogę od wzlotu, przez upadek, po odrodzenie. „Eden Express” czytałam na tyle dawno, że dziś już bardzo niewiele z tej książki pamiętam. Wiem tylko, że – podobnie jak inne wymienione w tym tekście dzieła – rozbudziła moją fascynację człowiekiem i prawdopodobnie popchnęła mnie w kierunku psychologii.
A, i jeszcze jedna ważna rzecz – książki o narkotykach nie zniechęcają do ich brania. Wręcz przeciwnie. Sprawiają, że tym bardziej chcesz spróbować. Mimo (a może właśnie dlatego), że jeszcze bardziej się ich boisz.
Świadomość, że jesteś szalony, wcale nie sprawia, że przestajesz robić szalone rzeczy.
Bolesne wspomnienia masz wtedy, kiedy czegoś żałujesz. Gdy byłem szalony, robiłem wszystko dokładnie tak, jak należy.
Z niewiadomego powodu seks, który znałem do tej pory, nie był już możliwy. Zacząłem więc odbywać stosunki astralne. Oddychanie dawało mi nieustanny orgazm. Nawet nie jestem w stanie opisać, jak cudowny był taniec z aniołami. Wiedziałem, że któregoś dnia będę musiał za to wszystko zapłacić, ale przyjemność była tak ogromna, że pozostawało niewiele miejsca na myślenie.
„Słońce też wschodzi”, Ernest Hemingway
Wciąż nie mogę uwierzyć, że umieszczam tę książkę w zestawieniu, pomijając przy tym takie pozycje, jak “Rzeźnia nr 5” Vonneguta czy „Co gryzie Gilberta Grape’a” Hedgesa. A jednak, książka Hemingwaya, choć miejscami nużąca, coś we mnie zmieniła… Może pomogła mi oswoić samotność? Zaakceptować fakt, że wszyscy na swój sposób musimy nauczyć się być sam na sam ze sobą – ze swoimi myślami, obawami, lękami, marzeniami i pragnieniami? Nie wiem.
Trafiłam na opinię, że „The Sun Also Rises” to książka o niczym, beznamiętna, zmanierowana i… kurczę, coś w tym jest. Bo tacy są jej bohaterowie – przedstawiciele zblazowanego, trochę pogubionego i mocno hedonistycznego pokolenia, które nie za bardzo potrafi odnaleźć się w powojennej rzeczywistości.
Nie będę tu pisała, o czym dokładnie jest dzieło Hemingwaya, bo od tego macie google. Napiszę tylko, że Brett Ashley jest jedną z najbardziej fascynujących kobiecych postaci, jakie kiedykolwiek stworzyła literatura. I jeszcze, że gdyby nie „Słońce…”, nie powstałby taki film jak „Marzyciele”, Houllebecq nie napisałby „Cząstek elementarnych”, a Taco Hemingway nie nagrałby kawałka „Sześć zer”. A przede wszystkim nie miałby swojej ksywy.
Przeprowadzka do innego kraju nic nie zmieni. Nie możesz uciec od samego siebie, nieustannie przenosząc się z miejsca na miejsce.
Kobiety potrafią być takimi fajnymi przyjaciółmi. Strasznie fajnymi. Przede wszystkim trzeba być zakochanym w kobiecie, żeby mieć podstawy przyjaźni.
To wino jest za dobre, by wznosić nim toast, kochana. Nie chcesz wymieszać go z emocjami. Straciłoby cały smak.
„Kobiety”, Charles Bukowski
Tak, jak wspomniałam w materiale dla Justyny: Bukowski nie był mistrzem pióra na miarę Hemingwaya czy Orwella, ale na swój sposób znał kobiety lepiej niż one znały siebie. Był alkoholikiem, gburem i kawałem cholernego dupka, ale czuł je, potrafił o nich pisać i dostrzegał w nich to, czego żaden normalny facet nie potrafiłby albo niechciałby dojrzeć – ludzką twarz. Styraną, zmęczoną, szarą, złą, rozwiązłą, zniesmaczoną, brzydką, okrutną, ale też piękną, naiwną, ufną, pełną nadziei. Prawdziwą. To, co potem Charles z tą wiedzą robił i jak ją wykorzystywał, to już zupełnie inna historia. Z drugiej strony, to właśnie Bukowski uświadomił mi, w jaki sposób myślą mężczyźni. Oni przede wszystkim chcą mieć święty spokój. Proste, nie?
Pierwszy raz przeczytałam „Kobiety” w wieku 18 lat. Myślałam, że się porzygam – tyle tam było chlania, cipek i pieprzenia. Wróciłam do niej 10 lat później i dotarło do mnie, że to nie jest książka o zdeprawowanych alkoholikach. To książka o tym, jak ludzie się poddają. Komu? Czemu? Sprawdźcie sami.
KOBIETY. Podobają mi się jaskrawe barwy ich ubrań, podoba mi się ich chód. I to okrucieństwo dostrzeżone naraz na twarzy którejś z nich. I niemal czyste piękno na innej twarzy, tak bardzo, tak zniewalająco kobiecej. Mają nad nami przewagę: potrafią dokładniej wszystko sobie obmyślić, są lepiej zorganizowane. Kiedy faceci oglądają mecze futbolowe, popijają piwo lub grają w kręgle, to one, kobiety, myślą o nas w skupieniu, uczą się mężczyzn i podejmują decyzje – czy nas zaakceptować, porzucić, wymienić, zabić czy po prostu opuścić. W ostatecznym rozrachunku nie ma to większego znaczenia: cokolwiek zrobią, i tak czeka nas jedynie samotność i szaleństwo.
– Dlaczego nie możesz być miły dla ludzi? – spytała.
– Ze strachu.
Dobroć można niekiedy znaleźć w środku piekła.
„Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow
To kolejna lektura, którą przeczytałam, zanim do niej dojrzałam. Pierwszy raz sięgnęłam po „Mistrza i Małgorzatę” w liceum. Poziom abstrakcji i absurdu mnie przerósł, to był czas buntu, zadumy i śmiertelnej powagi. Nie było tam miejsca na ironię, prędzej na „Heroinę” Piątka i reportaże Elżbiety Jaworowicz.
Po raz drugi po książkę Bułhakowa sięgnęłam kilka miesięcy temu i… przepadłam. Trzeba być prawdziwym Mistrzem, żeby przeprowadzić społeczno-systemową diagnozę bazując na takim poziomie absurdu. Spójnego, logicznego, doskonale przemyślanego, ale jednak – absurdu.
Wszystkim, którzy czytali już „Mistrza i Małgorzatę” polecam sztukę o tym samym tytule w reżyserii Magdaleny Miklasz (Koprodukcja Teatru Malabar Hotel i Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy). A tym, którzy nie mieli jeszcze okazji obcować z dziełem Bułhakowa, polecam jak najszybciej zaopatrzyć się w książkę, ale koniecznie w przekładzie Lewandowskiej i Dąbrowskiego – ten drugi ssie.
Kryje się coś niedobrego w mężczyznach, którzy unikają wina, gier, towarzystwa pięknych kobiet i ucztowania. Tacy ludzie albo są ciężko chorzy, albo w głębi duszy nienawidzą otoczenia.
– Przysłano nam jesiotra drugiej świeżości – oznajmił bufetowy.
– Kochaneczku, to nonsens!
– Co nonsens?
– Druga świeżość to nonsens! Świeżość bywa tylko jedna – pierwsza i tym samym ostatnia.
To mądry człowiek – pomyślał Iwan – Trzeba przyznać, że wśród inteligentów także trafiają się wyjątkowo mądrzy ludzie, nie da się temu zaprzeczyć.
– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata. (…)
– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus.
Wszystko będzie, jak być powinno, tak już jest urządzony świat.
No, to teraz Wasza kolej.
Fot. Caio, pexels.com