Kawa jest mocna, gorzka i czarna jak bieszczadzka noc – taka, jaką najbardziej lubię. Patrzymy na siebie bez słowa, bez gestu, trochę bezradni, sparaliżowani i uwięzieni jak mucha w bursztynie, tyle że naszym bursztynem jest lep ze wspomnień, tęsknot, oczekiwań, pretensji, żalu i wreszcie kapitulacji.
– Nic się nie zmieniłaś – powiedział, kiedy kelnerka odeszła.
Uśmiechnęłam się kącikiem ust, „ty też nie” – odpowiedziałam, choć po chwili zauważyłam, że jednak trochę wyłysiał. I bicka nabrał.
To było jakieś pięć minut temu, choć mam wrażenie, że minęła wieczność, że wpadliśmy w czarną dziurę i będziemy tu tak siedzieć, nad tą kawą przy tym stoliku, oniemiali, przez kolejny milion lat. Tak właśnie musi wyglądać piekło.
Chciałabym mu powiedzieć, jak bardzo cieszę się, że go widzę, jak bardzo mi go brakowało i jak cholernie mi przykro, że tak długo i niepotrzebnie raniliśmy siebie nawzajem. Jednocześnie mam ochotę mu jebnąć, potrząsnąć nim, wykrzyczeć, że zniszczył mnie jak nikt do tej pory, a ja mimo wszystko go kocham i kochać będę prawdopodobnie do końca życia, bo taka miłość, szalona, namiętna i dogłębna, na poziomie połączeń nerwowo-mózgowych, zdarza się raz w życiu, kurwa jego mać. Ale milczę. Gdzieś w głębi duszy czuję, że powinnam uciekać jak najdalej, a jednak siedzę tu, obracam w dłoniach filiżankę z kawą, patrzę na niego i uśmiecham się jak cielę, choć wcale nie chcę i to mnie frustruje, a im większy poziom frustracji tym szerszy uśmiech, muszę wyglądać jak idiotka.
*
Ślicznie wygląda, zawsze była śliczna, a nie piękna. Kiedyś jej nawet o tym powiedziałem, chyba sama za bardzo nie wiedziała, jak zareagować, bo uśmiechnęła się, ale tak jakby gorzko. Nie ciągnęła tematu, więc ja też nie brnąłem, ale odniosłem wrażenie, że uraziłem ją wówczas. Dziś wcale mnie to nie dziwi, ale wtedy… Pokłóciliśmy się, choć powód był (pozornie) zgoła inny, poszło o jakąś niedokręconą półkę, wyszło na to, że ona się czepia, a ja mam w dupie to, o co mnie prosi. A wystarczyło po prostu powiedzieć „Jesteś śliczna. Kropka”.
Zmieniła się, choć początkowo odniosłem wrażenie, że wygląda tak samo. Albo schudła, albo ćwiczy, sam nie wiem, niby zawsze była szczupła, ale teraz jest jakaś taka… jędrna, fit. Podoba mi się to, odruchowo patrzę na jej cycki, szkoda, że nie założyła bluzki z dekoltem. Cycki zawsze miała dobre, choć niewielkie, mieściły się w dłoni. Anka ma inne, większe, bardziej rozchodzą się na boki. Początkowo ich nie lubiłem, teraz po prostu… Po prostu są.
Milczymy. Ta cisza krępuje mnie, poprawiam się na krześle, biorę łyk kawy, patrzę na nią i czuję ciepło, które zalewa mnie od środka. Kochałem cię mała, bardzo, za bardzo. Żaden facet nie powinien nigdy tak kochać kobiety. Dobrze, że to koniec – myślę i ta myśl rozluźnia mnie. Uśmiecham się do niej.
*
– Dobrze, że to koniec – mówi ni stąd ni zowąd, a ja nieruchomieję jeszcze bardziej. Że co? Zaprosił mnie tutaj, żeby mi zakomunikować coś takiego? „Wiesz, zajebiście się cieszę, że zostawiłem cię ponad rok temu”? Wspaniale!
Chyba widać, że jestem wściekła, bo nagle kamienieje, krew odpływa mu z twarzy, porusza wargami, ale żadne słowa nie wypływają z jego ust.
*
O kurwa. Brawo, stary. Wygląda na to, że jesteś mistrzem w mówieniu właściwych rzeczy we właściwym czasie. Próbuję to jakoś odkręcić, ale mam wrażenie, że wszystko, co powiem, zostanie użyte przeciwko mnie. Gdyby jej wzrok potrafił zabijać, właśnie wiłbym się w konwulsjach na krześle.
– Czy mogę Państwu coś jeszcze zaproponować? – piszczy śmieszny głosik nad moim lewym uchem. Nim zdążam się zorientować, o co chodzi, słyszę:
– Owszem…
*
– Owszem… Herbatę z cyjankiem dla tego pana – odpowiadam kelnerce z promiennym uśmiechem, kiedy pyta, czy coś podać.
Początkowo chcę wyjść, ale po chwili dociera do mnie, że przecież on ma rację. W zasadzie od samego początku nasz związek przypominał nawracające tornado, które przychodzi, zanim zdążymy odbudować szkody po poprzednim… Rozstanie było najlepszą rzeczą, jaką mógł dla mnie zrobić.
Kelnerka odchodzi spłoszona, a ten siedzi jak rażony prądem i tym razem to on patrzy na mnie cielęcym wzrokiem. Wygląda rozbrajająco. Jak mały zagubiony szczeniak. Wybucham śmiechem. Łzy ciekną mi po policzku, mięśnie brzucha zaczynają boleć, a ja nie jestem w stanie się powstrzymać. Płaczę i śmieję się jednocześnie. W końcu.
*
Odbiło jej. Chichra się jak szalona, aż jej łzy ciekną po brodzie. Nie mam pojęcia, o co chodzi.
Kobiety. I weź je, kurwa, zrozum.
Tekst po raz pierwszy ukazał się w magazynie „Logo” [nr 10, październik 2015] oraz na logo24.pl
Fot. Ed Gregory, pexels.com