Każdy z was ma pewnie takie miejsce (a jeśli nie, to polecam znaleźć), do którego ucieka przed problemami, pracą i wszelkimi innymi sprawami, jakie w życiu czasami nas przerastają. To może być dom rodzinny, ulubiona biblioteka, mieszkanie przyjaciela, czy ławka w parku. Chodzi o konkretne miejsce, które pozwala się wyciszyć, oderwać od „ważnych spraw”, wsłuchać w siebie.
Żyjemy chaotycznie. Rzadko starcza czasu na sen, a co dopiero na jakieś głębsze refleksje. No bo nad czym tu dywagować? Budzik, prysznic, kawa, praca, lunch, praca, dom, praca. Sprzątanie albo zakupy, dziecko albo pies, facet albo kobieta, randka albo seks, obowiązki albo obowiązki. Wieczorem, zamiast przysłowiowego podsumowania dnia, przycinasz komara przed telewizorem, ewentualnie ostatkiem sił doczołgujesz się do wyra, by paść twarzą w poduszkę i rano obudzić się z obślinionym podbródkiem. Życie.
A kiedy już wyrwiesz wolny weekend, zrywasz się niczym pies z łańcucha i albo odprawiasz dziki melanż w city, albo seksisz się jak królik przez 16 godzin, albo spędzasz dzień na bezrefleksyjnym gapieniu się w telewizor i dopiero koło 22 dociera do ciebie, że przez ostatnie 12 godzin oglądałeś cycki, których nawet nie mogłeś realnie pomacać. Życie. W ten właśnie sposób przecieka ci przez palce.
Zalewając rano kawę wrzątkiem, zastanawiasz się, czy ona ci w ogóle smakuje? Delektujesz się jej smakiem i aromatem, czy raczej parzysz sobie język i rzucasz kurwy pod nosem, jedną ręką zakładając gacie, a drugą wiążąc krawat? Chuj z tym, za 5 minut musisz być w pracy. Ale czy ty ją w ogóle lubisz? I co przez ostatnie pół roku uniemożliwiało ci przykręcenie tej cholernej półki, o którą co rano potykasz się w przedpokoju?
Rozmawiałam wczoraj z przyjaciółką. To jedna z tych kobiet, które matkują wszystkim swoim znajomym i niczym Dalajlama odkrywają oczywiste, choć niedostępne dla zabieganych lemingów, życiowe prawdy. Zadała mi jedno bardzo ważne pytanie: „czy ty w ogóle masz czas, żeby zastanowić się, czego od życia chcesz?”.
Czego chcesz od związku? Czego od pracy? A od przyjaciół? Jakie masz potrzeby i czy je realizujesz? Jakim chcesz być człowiekiem i czy zmierzasz w dobrym kierunku?
Nie, żebym w ogóle się nad tym nie zastanawiała. Ale ostatnio rzeczywiście żyję szybko, dużo się wokół mnie dzieje i podczas gdy pewne sprawy po prostu się toczą, inne zaczynają żyć własnym życiem…
Doszłam do wniosku, że przyszedł czas na małe tête-à-tête z samą sobą. Postanowiłam znaleźć miejsce, aby takie spotkanie, w ciszy i w spokoju odbyć. W swoim rodzinnym mieście miałam parę ulubionych miejsc, gdzie zawsze mogłam się zaszyć i porozmyślać. No ale przecież nie będę jechać 200 kilometrów, żeby przycupnąć na kamiennych schodkach za kanciapą proboszcza. Podobnie było w Najfajniejszym Mieście w Polsce – tam też zawsze wiedziałam, gdzie się udać, by przeorganizować sobie w głowie parę rzeczy. A tutaj, w Warszawie? Po długim namyśle dotarło do mnie, że jest tylko jedno takie miejsce.
Siłownia.
Śmiejcie się, ale tam, wśród szczęku żelastwa, oparów potu i hitów radia Eska, zawsze przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły. Tam, robiąc czterdzieste powtórzenie z trzeciej serii, bardzo często dostaję obuchem w łeb – nagle dociera do mnie to, czego nie jestem w stanie dostrzec na co dzień. Być może to kwestia wysiłku fizycznego, który uaktywnia inne obszary mózgu, a może chodzi o monotonne powtarzanie czynności, które pozwala na chwilowe odejście od problemu i powrót do niego z nowej, lepszej perspektywy? A może czasami po prostu musisz się spocić jak świnia, żeby zacząć myśleć jak człowiek?
Nie wiem, ale z chęcią poczytam o waszych idealnych miejscach na azyl. Może nawet coś przebije moją wylęgarnię karków. Tymczasem żegnam, idę przypakować. I porozmyślać.