Kiedy po kilku latach związku człowiek nagle zostaje sam, czuje się trochę jak dziecko w hipermarkecie na dziale ze słodyczami. Z jednej strony zagubiony, z drugiej – większości tych cukierków i czekoladek chętnie by spróbował… Zamiast jednak coś wybrać, drepcze w miejscu niezdecydowany, aż w końcu podchodzi matka i mówi „zapomnij, słodycze są niezdrowe, próchnica, cukrzyca, otyłość, be”.
Tinder to taki sklep dla dorosłych, tylko że zamiast cukierków są tam ludzie, zamiast próchnicy – choroby weneryczne, a w rolę matki wchodzisz Ty sam, kiedy po kilku(dziesięciu) randkach stwierdzasz, że Tinder to jednak nie jest miejsce dla Ciebie, bo poruchać możesz i bez niego, zaś szukanie miłości przez aplikację mobilną jest równie sensowne co szukanie złota w bezodpływowym szambie.
Jako świeżo upieczona singielka, sama po raz pierwszy od ponad pięciu lat, postanowiłam to sprawdzić. Na własnej skórze, na własną odpowiedzialność.
*
– Cześć – rachityczny chłopiec w wieku lat 32 podaje mi wiotką dłoń. Jest przeraźliwie blady, ma cienie pod oczami i wygląda na chorego, ale chory z pewnością nie jest. Świadczy o tym jego perfekcyjnie ułożona czupryna oraz stylówa na biednego irlandzkiego chłopca, której główną osią są, rzecz jasna, oryginalne brogsy za jedyne 699,99, gołe kostki oraz oversize’owy płaszcz z czegoś, co kiedyś było podomką. Łapię się na tym, że przekrzywiam lekko głowę, jak zawsze, kiedy trafię na osobliwe zjawisko, któremu koniecznie muszę się przyjrzeć.
– Cześć – chwytam zdecydowanie jego dłoń, ale zamiast męskiego uścisku otrzymuję chłodne miźnięcie. Zaczynam się niepokoić. Czy to na pewno typ, z którym chciałam się spotkać? Tamten miał mocne rysy twarzy, pewne siebie spojrzenie i… no tak, kadrowanie, filtry, photoshopa. – Krystian? – pytam dla pewności.
– Witaj, Malwino – odpowiada pan K. śpiewnym, delikatnym głosem, zbliża swoją twarz do mojej i całuje powietrze w okolicach policzka. Siadamy gdzieś przy jakimś stoliku, Krystian zamawia yerba mate, a jakże. Odpala papierosa, krzywię się mimowolnie. Pyta czy palę, mówię, że rzuciłam, pyta kiedy, odpowiadam, że pięć lat temu, jak zaczęłam biegać. K. się krzywi, mówi, że sport nie jest zdrowy, bo zaburza wewnętrzną homeostazę. W ciągu następnej godziny dowiaduję się też, że berlińskie minimale są passé, welur wraca do łask, a jedzenie mięsa to największa zbrodnia ludzkości. Płacę za nasze yerby, bo K. nie lubi nosić przy sobie gotówki.
No tak, ma to sens.
*
Następny jest Adrian. Grafik w korpo. Wielbiciel czarno-białych filmów, koneser wina, a przy tym biegacz z życiówką 3:11:26 w maratonie. Brunet, starszy o cztery lata, wydziarany. Rozmawia nam się świetnie, po dwóch dniach z Tindera przechodzimy na maile, po tygodniu decydujemy się na spotkanie. Buzi buzi, fajnie cię widzieć, facet wygląda tak, jak na zdjęciach, jest dobrze.
– To gdzie pójdziemy? – pytam. – Masz ochotę coś zjeść? Bo szczerze mówiąc, ja umieram z głodu…
– Nieee… Nie chce mi się jeść. Możemy się napić… Byle nie kawy, nie pijam kawy… Piwo ewentualnie może być, tylko nie pszeniczne, po pszenicznym boli mnie żołądek… Może wino? Chociaż…
– Wino! – przytakuję entuzjastycznie, byle byśmy tylko gdzieś usiedli. Nogi mi w dupę wchodzą w tych szpilkach. – Znam świetne miejsce… – zaczynam, ale Adrian wchodzi mi w słowo.
– No nie wiem… Hmmm… Może jednak nie wino…
Może jednak nie.
*
Trzeci to Paweł, prawnik. Inteligentny, zabawny, zadbany. Nie Alvaro, ale ma coś w sobie. Ładny uśmiech, piękne oczy. Pijemy jakiś szitowy sok z pietruszki, bo spotykamy się na lunch, w trakcie pracy. Taka dziwna randka, ale dobrze się przy nim czuję, naturalnie, bez spiny. Dzień po spotkaniu dostaję wiadomość. „Mam syna, 7 lat i córkę, dwa. Jakoś nie umiałem Ci tego powiedzieć w twarz”.
Acha.
*
Spędziłam na Tinderze trzy miesiące, poszłam na plus minus 15 randek i mam jedno kluczowe pytanie: gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy? Ci, którzy bardziej niż tym, co mam na sobie, interesują się tym, co mam pod spodem? Ci, którzy znają podstawowe zasady saoir vivre’u, potrafią być szarmanccy i uwodzić kobietę, zamiast pozwalać uwodzić się jej? Gdzie ci, którzy podejmują decyzje i stanowczo wyrażają własne zdanie? I wreszcie gdzie są mężczyźni, którzy grają w otwarte karty, nie komplikując życia sobie i innym?
Skoro na Tinderze ich nie ma, to może są gdzieś w prawdziwym życiu?
Wiecie coś na ten temat, Panowie?
Tekst po raz pierwszy ukazał się w magazynie „Logo” [nr 6, czerwiec 2016] oraz na logo24.pl