Fot. Joanna Jędrusik. Na zdjęciu Asia i ja na XXI Warszawskiej Manifie
O życiu w pojedynkę, feminizmie, prawach kobiet i Tinderze rozmawiam z Joanną Jędrusik – autorką książki „50 Twarzy Tindera” i podcastu „Pod kołdrą z Jędrusik”.
Malv: Napisałaś „50 Twarzy Tindera”. Miałaś dość facetów z aplikacji i postanowiłaś dać upust frustracji? Strzelam.
Joanna: Dość to się ich ma już po miesiącu, więc odinstalowujesz Tindera. Mija jakiś czas, znów go instalujesz… I tak przez trzy lata. Na Tinderze poznałam wielu ciekawych mężczyzn, z kilkoma się związałam, a z kilkoma zaprzyjaźniłam, między innymi z człowiekiem, który pracuje w wydawnictwie i zaproponował, żebym wydała książkę o swoich Tinderowych doświadczeniach.
M: Po raz pierwszy założyłam konto na Tinderze pięć lat temu w ramach eksperymentu. Miałam wtedy chłopaka, ale wiedział o całym przedsięwzięciu. Chciałam napisać tekst na bloga o mężczyznach z Tindera. Wyróżniłam wtedy kilka typów, np. „Się skacze, się ściga”, „Boski Alvaro”, „Freak” i jeszcze kilka innych. Ty też masz swoją typologię?
J: Typologii może nie, ale zauważyłam pewne tinderowe trendy. Na przykład cztery lata temu bardzo popularne było wstawianie zdjęć ze skoku ze spadochronem. Nawet ponad 30 procent mężczyzn, których profile mi się wyświetlały, miało tego typu fotkę. Gdy potaniały bilety do wszystkich pięknych azjatyckich krajów typu Tajlandia, Wietnam, Kambodża, pojawiła się moda na zdjęcia z tygrysem.
M: Słucham?
J: W parkach krajobrazowych otwartych dla turystów faszerują dzikie zwierzęta prochami. Wtedy są ospałe, apatyczne, a zwiedzający mogą zrobić sobie z nimi zdjęcie.
M: Straszne i ohydne.
J: Podobnie jak fotografie typu „Biały Pan” w Afryce otoczony chmarą biednych, obdartych dzieci, którym rozdaje cukierki.
M: Co za cringe.
J: Wiesz, ja też podaję skrajne przypadki. Tinder jest odzwierciedleniem społecznych nastrojów, sytuacji w Polsce i na świecie. Po pożarze Notre-dame, apkę zalały zdjęcia spod katedry. Odkąd rządzi PiS, na Tinderze, jest o wiele więcej rasistowskich, mizoginicznych i homofobicznych komentarzy. W opisach i na zdjęciach rośnie popularność Żołnierzy Wyklętych, „zakazów pedałowania”, zdjęć z bronią czy symboliki fasystowskiej.
M: Poświęciłaś na badania Tindera sporo czasu. Jak to wygląda na profilach kobiecych? Też epatują homofobią i rasizmem?
J: Zdarzają się opisy typu „pedałom w rurkach dziękuję”, ale to naprawdę rzadkość. Na Tinderze znajdujemy potwierdzenie wszystkich nudnych badań socjologicznych, które mówią o tym, że współczesne kobiety są bardziej liberalne, empatyczne i tolerancyjne niż współcześni mężczyźni.
M: A o co chodzi z tym podawaniem wzrostu w opisach męskich? Wiesz, typu: „Gram w kosza, lubię placki. Acha, 187 cm, podobno to ważne”.
J: A jak sądzisz? Wiesz, ile lasek ma w opisie „Prawdziwy mężczyzna zaczyna się od 180 cm”?.
M: Naprawdę?! Smutne to. Dla mnie na przykład facet zaczyna się od 118. Mowa o IQ, rzecz jasna. Co różni kobiety i mężczyzn na Tinderze?
J: Na pewno inaczej podchodzą do swipe’owania. Mężczyźni o wiele mniej czasu poświęcają na dokładne zapoznanie się z profilami „kandydatek”, dopiero gdy zostaną z kimś sparowani, decydują się, czy chcą kontynuować znajomość, czy nie. Kobiety dokładniej czytają opisy, przeglądają zdjęcia i dopiero wtedy decydują, czy dać gościa w prawo, czy w lewo. Powstały na ten temat doktoraty w kilku europejskich miastach, zbadano masę parametrów, łącznie z pomiarami czasu na przeglądanie profili w milisekundach.
M: Używałaś Tindera również w Stanach i w Ameryce Południowej. Czym różni się korzystanie z tej aplikacji tam w porównaniu z Polską?
J: Na pewno w USA Tinder jest bardziej zrytualizowany, zwłaszcza w dużych miastach, jak Nowy Jork. Rozmowy są sztampowe, często zaczynają się od popularnych pick-up line’ów, tak jak nasze dobre polskie „bardzo bolało, jak spadałaś z nieba?”. W NYC i w Waszyngtonie wielu mężczyzn ma w opisie zdanie „jeśli głosowałaś na Trumpa, przesuń w lewo”. W Arizonie czy na Alasce popularne są opisy „dumny biały ojciec białej córeczki”, „make America great again” albo zdjęcia z polowań. W Peru, gdzie kobiety zmagają się z przemocą na o wiele większą skalę niż w Polsce, dziewczyny często przychodzą na randkę z przyjaciółką albo z siostrą. Sama dostałam dwa razy taką propozycję: „możesz przyprowadzić koleżankę”.
M: Ja bym pomyślała, że facet szuka chętnych do trójkąta.
J: To też była moja pierwsza myśl. Ewentualnie, że przyjaciółka ma robić za przyzwoitkę. Tymczasem kobiety w Peru nie czuję się bezpieczne. Bardzo często są ofiarami przemocy, również seksualnej.
M: Przemoc wobec kobiet, fizyczna, psychiczna, jest bagatelizowana na całym świecie. Czytałam ostatnio wywiad z Joanną Piotrowską z Feminoteki. Mówiła, że deklaratywnie mężczyźni chcą być partnerami w związkach, ale już w praktyce to nie wychodzi. Kobiety w Polsce nadal wykonują 80 proc. prac domowych, a mężczyźni wciąż dają sobie przyzwolenie na to, by żądać seksu w małżeństwie. Uznają, że im się to należy.
J: Ponad 20 procent Polek współżyje, choć nie ma na to ochoty. Najczęściej uważają, że to ich obowiązek małżeński. Są też szantażowane ekonomicznie. Więcej niż 80 procent kobiet, które doświadczyły gwałtu, znało sprawcę, najczęściej był to były lub obecny partner. Zwróć uwagę, że pojęcie gwałtu małżeńskiego pojawiło się w mainstreamie niedawno i weszło do powszechnego użycia chyba dopiero przy okazji sprawy Karoliny Piaseckiej.
M: Wydawać by się mogło, że mężczyzn o liberalnych poglądach to nie dotyczy. Tymczasem jeden z moich byłych partnerów, człowiek – jak sądziłam – postępowy, kiedyś bardzo dobitnie podkreślił, jakie są jego normy, jeśli chodzi o częstotliwość seksualnych zbliżeń. Zasugerował tym samym, że albo się dostosuję, albo koniec z nami. To było dla mnie nie tylko bolesne, ale też szokujące. Nie interesowały go przyczyny tego, jak jest między nami w łóżku, skupił się na skutku i potraktował mnie jak swoją własność. Odnoszę wrażenie, że dopóki w szkołach nie pojawi się edukacja seksualna z prawdziwego zdarzenia, a rząd nie zacznie poświęcać prawom kobiet należytej uwagi, sytuacja nie zmieni się przez kolejne dekady.
J: Mężczyźni dzierżą władzę na świecie w 80 procentach. Ci sami mężczyźni nie nadążają za rzeczywistością.
M: Jak myślisz, z czego to wynika? Z braku otwartości? Ze strachu przed utratą władzy, pozycji?
J: Jeśli nawet problem tkwi w braku otwartości i empatii, jest to również wina patriarchatu. Kobiety, które kultywują tradycyjny model, mają w tym swój spory udział, bo to one wzmacniają szkodliwe wzorce, to one wpajają córkom, że mają być uległe i ładnie wyglądać, a synom, że faceci nie płaczą, faceci polują. Do tej pory przyszły pan młody pyta rodziców przyszłej panny młodej o zgodę na ślub z ich córką. Przecież to jest nic innego jak przedmiotowe traktowanie. Własność ojca staje się własnością męża – od teraz to on rości sobie prawa do decydowania za kobietę.
M: Odnoszę wrażenie, że cały świat nie nadąża. Weźmy nawet zwykłe feminatywy i fakt, jak wielki problem mężczyźni i gros kobiet ma z nazewnictwem stricte ukierunkowanym na płeć: dyrektorka, naukowczyni, posłanka. Same kobiety twierdzą, że brzmi to mniej poważnie. To jak strzelanie sobie w stopę.
J: Feminatywy to jeden problem, ale spójrz na systemowe rozwiązania: brakuje edukacji seksualnej, nie ma równości płac, która jest niezbędna do samostanowienia kobiet. Mężczyźni twierdzą, że feministki chcą im coś odebrać. Taki feminatyw przecież nic im nie odbiera, prawda? Ja też im nic nie chcę zabierać, ja idę po swoje, po to, co mi się należy. Nadszedł czas, gdy mężczyźni muszą podzielić się z kobietami swoimi przywilejami. Bo zarabianie więcej od kobiety w momencie, gdy wykonuje się dokładnie taką samą pracę jak ona, jest przywilejem.
M: Amen. Porozmawiajmy o związkach. Kobiety w dużych miastach coraz częściej wybierają życie w pojedynkę. Celowo nie nazywam tego samotnością. Jestem jedną z tych „strasznych czarownic”, dla których bycie niezależną jest ważniejsze od posiadania rodziny. Czy chciałabym mieć partnera? Pewnie, ale nie za wszelką cenę. Dzieci? W ogóle nie czuję takiej potrzeby. Wiem, że masz podobnie i wiem, że obie jesteśmy w mniejszości. Po drugiej stronie barykady stoją incele – młodzi mężczyźni, którzy zupełnie nie odnajdują się w zastanej rzeczywistości. Nienawidzą kobiet za to, że są gotowe im odmawiać i kompletnie odseparować się od mężczyzny jako jednostki.
J: Większość młodych mężczyzn spoza, nazwijmy to brzydko, „rynku matrymonialnego”, to słabo wykształceni i niezamożni faceci z mniejszych miejscowości. Mają niewielkie szanse u swoich rówieśniczek, bo one aspirują wyżej, są bardziej mobilne. O wiele więcej kobiet niż mężczyzn decyduje się na studia i szeroko pojęty samorozwój – nie wymyśliłam tego, są szerokie badania społeczne na ten temat. Jesteśmy więc same nie dlatego, że nikt nas nie chce, a dlatego, że my nie chcemy być z kimkolwiek, nie zwiążemy się z kimś poniżej naszych aspiracji, żeby tylko mieć partnera. Wielu mężczyzn, również tych, jak to nazwałaś, pseudopostępowych, sobie z tym nie radzi, nie akceptuje takiego stanu rzeczy. O incelach wkrótce będę mówić w moim podcaście. To oni są grupą, która najgłośniej krzyczy o krzywdzie, jakiej doznali przez emancypację kobiet, jednocześnie to oni popełniają w tym poczuciu krzywdy liczne zbrodnie.
M: Właśnie! Uruchomiłaś podcast o wdzięcznej nazwie „Pod kołdrą z Jędrusik”. Było już o otwartych związkach, #MeToo i porno. What’s next?
J: Tak, to projekt, który powstał we współpracy z Empik GO, między innymi po to, żeby obalać tabu dotyczące seksualności Polek i Polaków. Wkrótce na przykład porozmawiam z Jasiem Kapelą o tym, jak narkotyki wpływają na seksualność.
M: O, to jest coś, czego chętnie posłucham. Ale o narkotykach i swingowaniu może innym razem, teraz wróćmy na chwilę do Tindera. Wiele osób demonizuje tę aplikację jako taką, w której ludzie szukają wyłącznie seksu.
J: Choć wcale tak nie jest, bo gros ludzi szuka tam związku, stałej relacji, przyjaźni nawet.
M: Ale…
J: Ale jeśli ktoś szuka tam tylko seksu, to co za problem?
M: Dla mnie żaden. Choć muszę przyznać, że mam dziwne doświadczenia.
J: ?
M: Powiedzmy, że w całej mojej pięcioletniej karierze Tinderowej z wieloma przerwami, tylko raz udało mi się umówić na dobry, niezobowiązujący seks.
J: To strasznie smutne jest. Niestety, podzielam to wrażenie.
M: Ja wiem. Jest też druga strona medalu: im dłużej jestem sama, tym trudniej jest mi wpuścić obcego człowieka do mojego przedpokoju, sypialni, życia. Zaczynam godzić się z faktem, że mogę nigdy nie spotkać takiej osoby.
J: Tak długo jesteśmy same, że znalazłyśmy swoje sposoby na spędzanie czasu. Swoje sposoby na rozwój, pracę, spełnianie się i potrzebowałybyśmy kogoś naprawdę zajebiście fajnego, żeby nie próbował ustawić siebie w centrum tego wszystkiego.
M: Spotkałaś się ze zjawiskiem mansplainingu?
J: Tak. Raz jeden człowiek, mężczyzna, rzecz jasna, tłumaczył mi zawiłości cyklu menstruacyjnego. Inny próbował mojej koleżance uświadomić, gdzie znajduje się jej łechtaczka. Pomyśl, jak bardzo musiał być przyzwyczajony do tego, że nie spotyka się ze sprzeciwem, by dojść do wniosku, że wie lepiej, gdzie leży twoja cipa.
M: Zastanawiam się, jak wyjść poza naszą bańkę i dotrzeć z przekazem do kobiet, które na co dzień nie mają szans, by trafić na Twój podcast, mojego bloga albo na przykład feministyczne ziny. Nie dlatego, że nie mają fizycznie dostępu do tego typu treści, raczej boją się pojęć „feminizm” czy „prawa kobiet”, bo kojarzą im się z wściekłymi babami, które nie golą pach i nienawidzą mężczyzn. Mają skrzywione przez patriarchat pojęcie. A obie wiemy, że wszystko zaczyna się od edukacji.
J: Myślę o napisaniu poradnika, ale najpierw muszę skończyć drugą książkę.
M: Popatrz, to zupełnie tak jak ja! O czym będzie Twój poradnik?
J: Przez parę lat nazbierało się trochę tematów. Masa ludzi pisze do mnie z prośbą o pomoc, jakbym była expertką, seksuolożką albo psycholożką co najmniej. Zawsze odpisuję, że nie mogę udzielić tego typu wsparcia i polecam wizytę u specjalisty.
M: Doskonale Cię rozumiem. Przez długi czas ludzie traktowali mnie jak ekspertkę od związków, tymczasem moje kolejne relacje się rozpadały…
J: Czasami mam ochotę napisać „człowieku, jak ja mam ci powiedzieć, jak stworzyć szczęśliwy związek, jak właśnie zakończyłam swój?”. Aczkolwiek uważam, że jesteśmy w stanie udzielić kilku dobrych rad, chociażby dotyczących randek. W udzielaniu sobie nawzajem rad jesteśmy zajebiste, bo mamy dystans. Szkoda, że same nie potrafimy ich wdrożyć w życie, bo z dystansem do własnych emocji już jest ciężej.
M: Oj tam. Ja na to patrzę inaczej. Rozwijamy się, eksplorujemy, podnosimy poprzeczkę w pracy nad sobą, może po prostu nie trafiłyśmy jeszcze na człowieka, który by za nami nadążył?
J: Ja już nie wierzę, że stworzę jeden związek na całe życie. Możliwe, że nawet jeśli trafię na świetnego mężczyznę, to po kilku latach się sobie znudzimy.
M: To jest temat na oddzielną rozmowę, czy jest w ogóle szansa, żeby związek przetrwał tyle lat w dzisiejszych realiach. Przecież założenie, że relacja ma trwać całe życie, jest nieodłącznie związane z patriarchalną bajką opartą na hipokryzji: ludzie niby są razem, ale zdradzają albo stają się białym małżeństwem.
J: Jest jak najbardziej taka szansa, chociaż wymaga to wiele dobrej woli, pracy ze strony obojga partnerów. O tym też będę rozmawiać w jednym z odcinków podcastu.
M: No to nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić wszystkie Czytelniczki i Czytelników Malviny Pe. do słuchania i czytania Asi Jędrusik. Dzięki za intrygującą rozmowę i spotkanie. Widzimy się!
Joanna Jędrusik – kulturoznawczyni, przez lata na etacie w korpo. Feministka, publicystka Krytyki Politycznej i autorka „50 twarzy Tindera”. Prowadzi fanpejdż: Swipe me to the end of love. Lubi Balzaca i gry komputerowe.
Pod kołdrą z Jędrusik
Kolejne odcinki co tydzień w aplikacji Empik Go
YouTube:https://youtu.be/X7ym1xizhGQ