– Panie, wybacz mi, bo zgrzeszyłam.
– …
– A przynajmniej jestem bliska tego, by popełnić grzech niewybaczalny.
– …
– Nie zapyta ksiądz?
– Nie przed księdzem się spowiadasz, a przed Bogiem, dziecko. Przed Bogiem i przed sobą. Bóg jest miłosierny, wybaczy wiele, ale to ty musisz wiedzieć, w czym tkwi istota twego grzechu i dlaczego go popełniłaś.
– Istota grzechu? Ksiądz jest tu nowy? Nikt jeszcze nigdy tak do mnie… Tak mnie nie spowiadał.
– …
– Proszę księdza… Boże.
*
W kościele panuje chłód. Nieprzyjemny i wilgotny, mimo że na zewnątrz upał. Pojedyncze osoby podchodzą do konfesjonałów, trwa czas spowiedzi, a jednak można odnieść wrażenie, że kościół jest zupełnie pusty. Zapomniany. Tynk opada ze ścian, grzyb pełznie w stronę sufitu, stare organy rdzewieją, a przybity za Gomułki do krzyża Jezus coraz niebezpieczniej odchyla się od drewnianej konstrukcji w stronę ołtarza.
„Kiedyś to w końcu jebnie i zabije waszą ekscelencję” – powiedział trzydzieści trzy lata temu do proboszcza pewien robotnik, aktywny działacz PZPR, plując na boki, paląc „Męskie” bez filtra i patrząc z byka na kilku wiernych czekających, jak teraz, na swoją kolejkę do spowiedzi.
Od tamtej pory parafia pod wezwaniem Jezusa Miłosiernego nazywana jest przez niektórych złośliwie parafią p.w. Jezusa, który Jebnie.
*
– Boże, ty najlepiej wiesz, jak bardzo ci ufam i jak zawsze chciałam żyć w zgodzie z naukami twymi i syna twego. Jak chciałam i starałam się być uczciwym człowiekiem, dobrą córką dla moich rodziców, najlepszą przyjaciółką dla moich bliskich, kochającą żoną i matką… Do niedawna żyłam w przeświadczeniu, że mi się to udaje. Tymczasem ja…
*
A jednak. Od trzydziestu trzech lat Jezus dzielnie wisi przybity do krzyża i za nic nie chce się urwać.
*
– Codziennie rano wstaję o wpół do siódmej. Biorę prysznic, ubieram się i maluję w pięć minut, żeby zdążyć naszykować dzieciom śniadanie i zaparzyć kawę dla siebie i męża. Dokładnie tak samo od czterech lat. Wyciągam z lodówki pudełka z wcześniej przygotowanym drugim śniadaniem dla dzieci oraz z lanczem dla mnie i męża. Budzę jego. Budzę dzieci. Pilnuję, żeby umyły zęby, pomagam im się ubrać. Mąż zaczyna pracę wcześniej, więc pije kawę i od razu wychodzi. Ja zawożę małą do przedszkola i starszego do szkoły. Zwykle stoimy w korkach. I od ponad roku, kiedy tak stoimy, a oni z tyłu kłócą się, dokazują albo po prostu grzecznie siedzą i obserwują świat przez okno, ja chowam głowę w ramiona i tłumię szloch. Szloch, który – wiem to – kiedy już go uwolnię, kiedy pozwolę mu dojść do głosu, zmiecie wszystko. I już nie będzie odwrotu. Dlatego dziś jestem tutaj.
*
W 2005 roku, 21 lat po tym, kiedy Jezus zaczął odpadać z krzyża, do kościoła przyszedł bibliotekarz, zupełnie apolityczny i areligijny. Z tych, co to nie wierzy w nic. Usiadł w ławce i – jak twierdzi – doznał objawienia. Jezus miał mu wtedy powiedzieć: „Staszek, zdejmijcie mnie”. Staszek przekazał proboszczowi i wiernym wolę Syna Bożego, ba, nawet się nawrócił, jednak lokalna społeczność uznała go za wariata stwierdzając, że przecież co ma wisieć, nie utonie.
*
– Kocham moje dzieci ponad wszystko. Bo są. Mojego męża… szanuję jako człowieka. Nie wiem, kiedy to się stało. Kiedy pierwszy raz poczułam, że moje życie nie jest moje. Że nigdy nie powinnam była zostać żoną. Żoną i matką. Przyszłam Boże do ciebie, bo szukam drogi…
– Wszyscy podejmujemy decyzje, nie zawsze słuszne. Czy jesteś pewna, że nie spełniasz się w swej roli? Może to tylko chwilowa słabość? Maria też nie była przygotowana, by wydać na świat Mesjasza. A jednak z czasem odnalazła się w roli żony i matki, odnalazła swoje powołanie… Bywa, że spełnienie i szczęście mamy pod ręką. Tylko nie potrafimy go dostrzec.
– …
– Czy chcesz przeprosić za grzechy?
– Piotr? Piort… To ty.
*
W 2017 roku, dziesięć lat po złożeniu ślubów, do parafii p.w. Jezusa Miłosiernego, przyszedł ksiądz Piotr, który osobiście w ogóle nie zauważył, jak Jezus z dnia na dzień coraz bardziej oddala się od krzyża.
Dziś była pierwsza spowiedź księdza Piotra. Przed sobą, przed Bogiem i przed kobietą, którą kiedyś zostawił.
*
Huk rozbijającego się o podłogę gipsowego mężczyzny wybudził z letargu nawet 74-letniego woźnego, który lubił sobie od czasu do czasu zachachmęcić mszalne wino i popijać je między nabożeństwami. Wino było cierpkie i mętne, zostawiało kwaśny, nieprzyjemny posmak w ustach, a jednak woźny je lubił, bo w zasadzie z przyjemności tylko tyle mu na świecie zostało.
To, oraz ciche kibicowanie Jezusowi, żeby w końcu się zdecydował. Wtę, albo wewtę. Bo przecież ile można trzymać tak ludzi w niepewności?
Fot. IV Horton, Unsplash.com