– Jestem w ciąży – mówi ona.
– Co? – pyta on, machinalnie, bo przecież doskonale usłyszał.
Ona milczy, jemu krew odpływa z twarzy. Łapie się za głowę, zrywa z fotela, potem znów na nim siada.
– Ale jak to? – pyta jak mały chłopiec, który właśnie dowiedział się, że dziewczynki wcale nie mają siusiaków tylko dziurki.
– Normalnie. Wsadziłeś, doszedłeś, zapłodniłeś. A konkretnie twój plemnik. Albo dwa. Czego ani tobie ani sobie nie życzę, bo wtedy będą bliźniaki. Biologia. Podobno zdawałeś na maturze.
– Przecież pigułki bierzesz! – chłopak podnosi głos trochę za bardzo.
– Biorę – potwierdza ona przez zaciśnięte usta. – Są skuteczne w 99% przypadków. Najwidoczniej jestem w tym jednym procencie wybranych niepokalanych.
– Rzeczywiście kurwa zabawne – syczy on. – Świetny moment na cynizm.
– A co nam zostało, Kuba? – pyta dziewczyna.
Milkną. On zaciska szczęki. Ona patrzy mu w oczy, trochę ironicznie, a trochę przerażona. Młodzi są. Na pewno przed trzydziestką.
– Usuniesz [?] – odzywa się on. Nagle, ni to pytając, ni stwierdzając fakt.
Nie wiem, co odpowiedziała dziewczyna.
Podobnie jak 30 innych osób jadących w sobotnie popołudnie tramwajem nr 24 z Ochoty w kierunku Pragi, do którego na przystanku Dworzec Centralny wsiadło pięciu młodych Romów.
Z akordeonami.
*
– A ja wolę na pieska – mówi ciemnowłosa, lekko przy tuszy, wycierając ręcznikiem mokre włosy.
– Na pieska? – pyta piegowata, chuda i blada, usiłując zapiąć stanik.
– No tak, że klęczysz podparta na ramionach, a facet…
– Wiem, co to znaczy na pieska, na boga!
– Na boga jeszcze nie próbowałam. Jak to wygląda?
– Hahaha – włącza się niska szatynka z kolczykiem w brwi i wielką latynoską pupą.
– Bardzo śmieszne – Ruda nie potrafi ukryć grymasu. – Ja uważam, że sporo zależy od partnera. Jak ma małego, to na plecach i nogi wysoko, bo wtedy głębiej wchodzi. A jak dużego, to na jeźdźca, bo wtedy sama reguluję, wiesz…
– No wiem, wiem. Ja się na jeźdźca za bardzo męczę. Wolę, jak facet skacze – stwierdza ciemnowłosa.
– Co nie? Już się wystarczająco tutaj naskakamy, żeby jeszcze w domu dupskiem kręcić – szatynka wydyma usta, wypina tyłek i kiwa porozumiewawczo głową. Wygląda jak skarłowaciała wersja Beyonce.
– A ty? – zagaduje mnie ta przy kości. – Ty jak najbardziej lubisz? – pyta, obserwując z uwagą, jak wiążę buta i zakładam kurtkę.
– Najbardziej to lubię, jak mi moja dziewczyna wsadza różowe dildo do cipki, a zielone do tyłka – odpowiadam i wychodzę z szatni przy akompaniamencie martwej ciszy.
*
– Chcę rozwodu – słyszę za sobą kobiecy głos.
– Słucham? – tym razem, dla odmiany, słyszę głos męski.
– Dobrze słyszałeś. Chcę rozwodu – kobiecy głos brzmi na lekko poirytowany.
– I zaprosiłaś mnie na kolację, żeby mi o tym powiedzieć? – męski głos ewidentnie nie dowierza.
– Wiedziałam, że jak ci to powiem w miejscu publicznym, nie będziesz robił scen.
– Scen? Po 20 latach małżeństwa? SCEN? Czy ciebie do reszty popier…
– Właśnie dlatego jesteśmy tutaj – głos żeński wchodzi męskiemu w słowo. – Nic się nie zmienia. Mam dość twoich krzyków, przekleństw, wiecznego niezadowolenia. Mam 45 lat. Jestem jeszcze młoda. Jeszcze dużo przede mną. Nie zamierzam spędzić kolejnych 20 lat z cholernym malkotentem!
– Malkontentem? Młoda? Hahahaha. Już dawno nie słyszałem takich bzdur. Jesteś zwykłą, starą…
Nie wiem, kim, bo chwytam płaszcz i wstaję od stoika. Wychodząc, proszę kelnera, żeby zaniósł rachunek do stolika za mną. Znajomi nalegali, że zapłacą…
…za moją zrujnowaną kolację. I jeszcze tej dwójki 70-latków, która przyszła świętować złote gody.
*
W centrum handlowym nie ma akordeonów. Są za to ludzie pędzący, szukający, omamieni, zagubieni. Ewentualnie stojący w niekończących się kolejkach.
No więc stoimy. A raczej przemieszczamy się, jak pantofelki, ruchem rzęskowatym w kierunku kas.
I wtedy wchodzą oni, cali na kolorowo. Młodzi, uśmiechnięci, zakochani. Śmieją się, całują, z dziubków spijają.
– Kocham cię – szepce chłopak.
– Kocham cię – dziewczyna całuje chłopaka w nos.
– Będę rzygać – słyszę przed sobą.
– Nooo… żenada. Niech do domu idą się gzić.
– Za moich czasów młodzi potrafili sobie okazać szacunek – mówi pani po prawej. Facet dwie osoby przede mną cmoka zniesmaczony.
Dziewczyna upada. Upada i już nie wstaje. Chłopak nieruchomieje, zmroziło go.
– No i proszę, bóg ich ukarał – słyszę po swojej prawej.
Teraz ja nieruchomieję, telefon wypada mi z dłoni, z hukiem upada na podłogę. Chłopak biegnie po pomoc. Kolejka przesuwa się ruchem rzęskowatym. Zza kas dobiega charakterystyczne pik-pik-pik – piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiik.
Tekst po raz pierwszy ukazał się w magazynie „Logo” [nr 6, czerwiec 2017] oraz na logo24.pl
Fot. Matthew Henry, burst.shopify.com