A jak wygląda Twoje ciało?

Nie jestem idealna. Zdanie banał. Ale dla mnie znaczy więcej niż przysłowiowe tysiąc słów. Bo widzicie, pisze do Was ex-anorektyczka z ośmioletnim stażem i ex-bulimiczka ze stażem pięcioletnim. Trzynaście lat rycia sobie bani w dążeniu do perfekcji. Dramat, co?

Nie będę obwiniać magazynów pokazujących wychudzone modelki, które [wciąż, ale myślę, że już niedługo] wyznaczają standardy piękna, a które same zwykle zmagają się z zaburzeniami odżywiania. Albo nie jedzą prawie nic [anoreksja], albo jedzą coś i rzygają [bulimia] albo po prostu jedzą tyle, żeby przeżyć. 1000 kcal dziennie, dwa jabłka, sałata, pierś z kurczaka na parze…

Nie będę obwiniać domu, szkoły, środowiska, bo nawet jeśli wszystkie te „składowe” miały kiedykolwiek jakikolwiek wpływ na to, że czułam się źle w swoim ciele, trudno. Bygones. Przeszłość minęła, skupmy się na tu i teraz.

A więc w końcu, tu i teraz, nie obwiniam siebie. Ani za to, że się głodziłam latami, przez co wyczerpałam swój organizm do granic możliwości i doprowadziłam do skutków, z którymi zmagam się do dziś. Ani za to, że dziś, właśnie tu i teraz, pisząc do Was, nie mam super płaskiego brzucha z kratą, super wyrzeźbionych ud ani wcięcia w talii rodem z lat 50’ ubiegłego wieku, ani wymiarów 90-60-90, czy też, co bardziej odpowiada dzisiejszym standardom: 80-60-80.

 

NIE JESTEM IDEALNA, BO NIE MUSZĘ BYĆ

 

Kolejny banał, ale mnie dojście do niego zajęło 32 lata.
Nie jestem idealna, bo nigdy nie byłam, a więc też raczej nie będę.
Nie byłam idealna, jak ważyłam 37 kilogramów przy wzroście 160 cm
Nie jestem idealna ważąc 52 kilogramy przy wzroście 160 cm.

I nawet jak ważyłam optymalne 48 kg przy swoim wzroście, też nie byłam idealna. A wiecie czemu? Bo choć wyglądałam naprawdę dobrze, całą swoją energię musiałam skupiać na:

– liczeniu kalorii,
– ważeniu produktów,
– kalkulowaniu w głowie, co mogę zjeść, a czego nie,
– zapierdalaniu na treningi – kompulsywnie i bezrefleksyjnie jak mały samochodzik…

A to nie dla mnie. Bo kurde, no, jednak czasami zdarza mi się zatrzymać. Pomyśleć. Analizować. Wyciągać wnioski. Wnioski typu: „I co z tego, że mam zajebiste mięśnie poprzeczne brzucha, skoro jestem nieszczęśliwa?”. I zadawać sobie pytania: „A czemu jestem nieszczęśliwa? I jak to się ma do moich mięśni poprzecznych?”.

Poza tym, z natury jestem taką trochę buntowniczką, anarchistką. Nie lubię, jak ktoś/coś/ja sama narzuca mi pewne standardy.

Może to mnie uratowało przed dalszym braniem udziału w tym szaleńczym pędzie? A może po prostu kilkoro mądrych ludzi, których spotkałam na drodze?

 

PRAWDZIWA KOBIETA

 

Kiedyś mój najlepszy przyjaciel płci męskiej powiedział mi: „Czy ty będziesz ważyła 60, czy 45 kilogramów przy tym swoim karlim wzroście, i tak będziesz się podobać facetom. A wiesz, czemu? Bo masz osobowość”.

A potem przyszedł S. Zobaczył mnie bez makijażu, w obcisłej przykrótkiej bluzce bez pushupa i w za małych spodenkach, z syfem po środku czoła i powiedział mi, że jestem piękna. Że mam piękne ciało. Piękny umysł. Wnętrze.

Tak, to było mi potrzebne, nie będę ukrywać. Było mi potrzebne, żeby ostatecznie zaakceptować fakt, że piękno wypływa ze środka. Że w czasach kultu ciała, instagrama, abs-ów i botoksów, są ludzie, którzy rozumieją, że jakkolwiek dbanie o siebie i aktywność fizyczna są potrzebne, nie definiują Ciebie jako jednostki przez pryzmat Twoich zasranych tkanek włóknistych.

I po raz kolejny powtarzam – to bardzo ważne.

 

PUŁAPKA

 

Dla mnie – byłej anorektyczki – wyjście poza obszar swojego ciała w definiowaniu siebie jako człowieka, był ogromnym krokiem. Takim, wiecie, w chuj milowym.

I to nie jest też tak, że teraz oporowo objadam się pizzą i lodami, żeby zrekompensować sobie lata głodówek albo rzygo-głodówek… Po prostu żyję.

Ćwiczę, ale bez większej spiny i chyba dzięki temu naprawdę się tym cieszę. Jak wybitnie nie mam ochoty iść na trening, odpuszczam – nic na siłę, nie jestem zawodowym sportowcem, który dostanie hajs, jak wygra zawody. Mogę pozwolić sobie na komfort olania treningu – do niedawna to było dla mnie nie do pomyślenia. Jem to, na co mam ochotę, choć co do zasady na co dzień raczej odżywiam się zdrowo. Ale bez odchyłów typu: jak lody, to tylko z buraka, a jak burger, to tylko w sałacie. Nie wchodzę na wagę, raczej patrzę w lustro. I, kurna, choć tak strasznie odbiegam od wzorca, który w mojej głowie gdzieś tam wciąż uchodzi za ideał (wysportowana klepsydra), lubię siebie.

Mam świetny mózg, fajne cycki, perfekcyjny [ha!] tyłek, który trochę się bierze z genów, a trochę dlatego, że she squats ;) Mam też rzadkie włosy, szeroki rozstaw żeber, krzywy kręgosłup, trochę krzywe zęby, a i tak jak jadę metrem z Lidla, chłopaki uśmiechają się do mnie i proponują, że poniosą zakupy [starszej pani ;)].

 

 

STAN UMYSŁU

 

Kilka kilogramów temu czułam się o wiele lepiej sama ze sobą. Fizycznie. Bo psychicznie czułam się, jakby ktoś mnie związał.

Dziś czasami pomyślę sobie: „No ni chuja, nie założę tego, bo będę wyglądać jak salceson”, ale szybko mi przechodzi, kiedy przypominam sobie, jaki dobry makaron jadłam ostatnio na wybrzeżu w Ligurii.  Czuję tak wewnętrznie, że mam ten balans. Że chyba właśnie o to chodzi, żeby nie liczyć, tylko żeby żyć. Czuć się dobrze we własnym ciele, ale przede wszystkim CZUĆ SIĘ DOBRZE ZE SOBĄ.

A ja, powiem Wam, czuję się naprawdę spoko, mimo że daleko mi do Brigitte Bardot na plaży w Cannes w 1953. Ale czuję się dobrym, coraz lepszym człowiekiem.

Człowiekiem, nie ciałem.

Jestem piękna. A Ty?

 

Fot. Olenka Kotyk, Unsplash.com

0 Like

Share This Story

Ludzie
  • W dzisiejszych czasach obserwowanie tych wszystkich fit profili na portalach społecznościowych ryje banie. Nie mogę zrozumieć tego, że ludzie, którzy regularnie chodzą na siłownie są internetowymi celebrytami z setkami tysięcy polubień. W latach 90 każdy przypakowany koleś był odbierany jak tępy kark, a dzisiaj to pan swojego losu wyznaczający i skutecznie realizujący swoje cele.

    Jestem wysoki i raczej normalnej budowy ciała. Najbardziej mnie śmieszy reakcja ludzi na to, jak im mówię, że od roku chodzę regularnie na siłownie. Zawsze pada hasło: „nie widać”. Jak mówię, że biegam to jest od razu pytanie o ostanie biegi, maratony, najlepsze czasy itd. Czy każdy facet który chodzi na siłownie musi być przypakowny?? Czy każdy kto biega musi brać udział w organizowanych biegach z pomiarem czasu? Jest presja na to, aby wszystko mierzyć i porównywać. Ja ćwiczę dla zdrowia. Dużo czasu spędzam w pozycji siedzącej i warto trochę się poruszać.

    • Justyna

      Mam identyczne podejscie. W sezonie wychodze pobiegac, bo mnie to relaksuje. Sport byl w moim zyciu od dziecka i inaczej nie potrafie. Cwicze tez z Chodakiem (zwlaszcza w zimie), bo dzieki jej cwiczeniom nie bola mnie plecy po 8 godzinach w biurze, a po 45 minutach wzrasta poziom endorfin. Do tego jem co chce i kiedy chce. Ciagle jednak czytam czy slysze, ze Chodakowska jest dla miekkich faj, bo crossfit to jest to.
      Jak to? Nie biegasz 30 kilometrow po gorach tylko na relaksie w okolicznym parku? A jaki masz czas?
      Ja nie ruszam sie, zeby wrzucic fotke na fejsa i moc sie pochwalic zyciowka przed znajomymi. Wiem, ile jestem warta i nie potrzebuje poklasku innych.
      Ruszam sie, bo jest to dla mnie tak naturalne jak jedzenie.

  • Joanna

    Masz równie perfekcyjne ciało, co umysł. Maratonów nie biega się ot tak, masz mega wydolność co w połączeniu z Twoją determinacją daje piorunujący efekt:). Ja odkąd bezpośrednio zetknęłam się z chorobą i śmiercią bliskich mi ludzi-trzy osoby z rodziny w stanie krytycznym w przeciągu trzech lat, to inaczej patrzę na tę powłokę cielesną. Owszem, dbam o nią, nie jem śmieci,ruszam się, natomiast nie rozumiem kultu instagramowego ideału rozmiaru 34. Wolę przeczytać jakąś książkę, która wywali mi trzewia na wierzch, wolę przy lampce wina toczyć rozmowy do rana. Życie tak cholernie szybko ucieka, że szkoda mi go na pielęgnowanie samej otoczki bez tego co jest w środku. Po 30-tce nabiera się zresztą fajnego dystansu do siebie i do świata.

  • Lubię Czerń

    Ja mam [dopiero?] 26 lat, a muszę przyznać, ze już teraz i właściwie to właśnie teraz, zaczynam się czuć dobrze ze sobą. Ja nie przeszłam anoreksji, ale faszerowałam się tabletkami z Chin, na odchudzanie (tak, tymi na amfie), liczyłam wszystkie makro i kalorie w my fitnesspalu i Ćwiczyłam 7 razy w tygodniu, w tym przynajmniej 4 razy tabate (o wiele za dużo powtórzeń). Super, miałam fajne ciało, kaloryferek się zaczął kształtować, ale w środku czułam się beznadziejnie… w tym momencie jedynie masuje sobie uda i owijam folią, żeby trochę zmniejszyć cellulit, ale patrzę na siebie w lustrze, w stroju kąpielowym i myślę sobie „dejm dziewczyno, fajnie wyglądasz, co za talia, co za tyłek!” – może to idiotyczne, ale naprawdę lubię sobie prawić komplementy :) no i nie ukrywam, że spojrzenie i ocena bliskich osób też dużo daje, a ja mam naprawdę wiele wsparcia i otrzymuję mnóstwo komplementów :)

  • Pionierka

    Nie jestem piękna, tak jak nie jestem wybitnie inteligentna. Ot, przeciętna i tyle. I wcale nie jest mi z tym źle. Za to swoje ciało ostatnio uwielbiam, bo po raz pierwszy w życiu mam cycki i napawam się tym stanem. Uroki bycia matką karmiącą :)

  • Dorabianie ideologii do oczywistej oczywistosci. Niech sobie kazdy bedzie chudy czy gruby, madry czy glupi, je co chce, etc. I nie da innym byc jakim chca.
    W magazynach, w necie i TV zawsze bedzie fotoszop, bo tego oczekuja ludzie. Jesli to komus przeszkadza niech nie czyta, pierdolnie wszystko i jedzie w Bieszczady…

    • Zostawmy te biedne Bieszczady wilkom, żbikom, czy co tam żyje. Lepiej być tutaj i dawać dobry przykład. A zdrową ideologię warto głosić, choćby po to, żeby zapewnić (choć trochę) równowagi w przekazie kulturowym. Jak kogoś to nudzi… zawsze można wyłączyć internet i pojechać w Bieszczady ;)

    • Karol

      Można sobie takim być (czyli jakim chcesz), ale musisz się liczyć, że pewne opcje wtedy dla Ciebie odpadają. ;)

      • To tez oczywiste. I tez nie ma co do tego ideologii dorabiac. Mam wrazenie, ze te wszystkie madrosci o akceptacji siebie to po prostu walka z dysonansem poznawczym

  • Emilia Maciejewska

    A ja jem to co mi smakuje i działa dobrze dla mojego organizmu. Czasem są to lody, i nie sorbety, czasem pizza (zwłaszcza po bieganiu albo balecie ;). Mam w nosie ideały z gazet, bo dla ważne jest dla mnie to, że się ruszam i moje ciało potrafi przyjąć coraz większe obciążenia. To świetne uczucie móc zrobić coś, czego się nie było w stanie kiedyś, ale najważniejsze w tym jest zdrowie i rozsądek. o którym piszesz. Liczę się z tym, że ze względu na aktywność mogę zapomnieć np. o cieniutkich jak makaron nóżkach. Ale jaka duma z łydek i czwórek to nie masz pojęcia! ;) Mam też totalnie w nosie trendy kosmetyczne i modowe – ma pasować mi a to jak się czuję (bardzo dobrze;) spowoduje, że innym będzie się ze mną dobrze przebywało ;)

  • kokosek

    Ja odkąd pamiętam byłam za tym, że „liczy się wnętrze”. Nie było to trudne, ponieważ nigdy nie przykładałam zbyt dużej wagi do wyglądu innych osób, zawsze fascynowały mnie bogate osobowości, silne lub kreatywne umysły. Nigdy nie miałam też kompleksów, bo od najmłodszych lat z całego serca starałam się je odpędzać. Im częściej widywałam dziewczyny wstydzące się swojej, często zupełnie normalnej wagi (bo koleżanka ma niedowagę, a więc jest chudsza) tym bardziej urastało we mnie przekonanie, że nie chcę sobie tego robić. W szkole średniej moje myślenie zmieniło się. Coraz częściej widywałam dziewczyny, które miały duże czoła, krzywe zęby, płaskie tyłki, boczki i inne pierdołki, ale mimo wszystko miały charakter, urok i energię, którą przyciągały do siebie ludzi. Ja nigdy taka nie byłam. Zawsze byłam nieśmiała, wycofana, przestraszona wszystkim, sztywna i nudna. Może nie byłam i nie jestem najpiękniejsza z najpiękniejszych, ale też nie uważam się za brzydką, czy niezgrabną. A jednak dzisiaj, grubo po 20 (bo przed 30 brzmi gorzej) moje samoocena nie ma się najlepiej. Jak nigdy zdałam sobie sprawę, że nic mi po urodzie, jeśli nie jestem ciekawą osobą. Jestem lesbijką z wyboru, bo chociaż interesują mnie również mężczyźni, to nigdy nie miałam odwagi nawiązać z nikim nawet koleżeńskiej rozmowy, nie mówiąc o znajomości, czy związku. Faceci dla mnie nie istnieją i nie będą istnieć. Rzuciłam też satysfakcjonującą mnie pracę, bo wymagała dużego kontaktu z ludźmi, który wyczerpywał mnie psychicznie. Rzuciłam studia, bo czułam się na nich tak samotna, że nie mogłam wytrzymać. Byłam w jednym związku z dziewczyną, która po prostu chciała wzbudzić zazdrość swojej byłem. Sama zazdroszczę przyjaciółkom, że chodzą na imprezy, na spotkania ze znajomymi, ale sama czuję się na nich strasznie, bo nie umiem się bawić, bo zawsze wszyscy są dla mnie obcy, nie umiem powiedzieć nic ciekawego, a na myśl o odezwaniu się do obcej kobiety mam dreszcze, nie mówiąc już o próbach nawiązania rozmowy, których obecnie już prawie nie podejmuje. Sama odpycham ludzi, a nawet jeśli ktoś już spróbuje, jego nadzieja, że jest o czym ze mną porozmawiać tryska. Jestem nijaka i niewidzialna.

    Zawsze wierzyłam w to, że liczy się wnętrze. Dzisiaj mam nikłą nadzieję, że jednak ten w miarę ładny ryj na coś mi się przyda ;) I jakkolwiek tego, o czym piszesz wszystkim życzę i uważam, że to piękna idea – dla mnie jest to przeszkoda, której nie umiem pokonać.

    Cieszę się, że wychodzisz z choroby :). To znaczy – bo nie wiem czy dobrze rozumiałam, miałaś ortoreksję, prawda? Mam na myśli ciągłe analizowanie posiłków, warzenie, ciągłe odmawianie sobie czegoś czy stres związany z tym? Słyszałam, że to częsty etap po innych zaburzeniach odżywiania. W każdym razie – jeśli tak, to życzę ci dalszego samodoskonalenia się oraz satysfakcji i owoców z kolejnych odkryć :)

  • Olga Gruszecka

    8 miesięcy temu urodziłam dziecko. Wcześniej mimo super jędrnego ciała klepsydry zawsze mi coś nie pasowało. W ciąży przytyłam 26 kilo, do teraz 23 zrzuciłam, jakimś cudem. Jestem 3 kilo na plusie, cycki mam piętro niżej, z rzeźby pozostało nic, z twardego tyłka miękkie ciasto (btw squaty z dzieckiem są lepsze niż ze sztanga). I szczerze mówiąc nigdy się lepiej ze sobą nie czułam. Po prostu w nosie mam co kto sobie pomyśli, wiem że ten blog nie jest targetowany do matek, ale to cholernie zmienia człowieka. No bo okazuje się, że są ważniejsze sprawy niż cellulit i rozstępy :)

  • Agnieszka Kulawczyk

    U mnie tak 50/50. Są dni, że czuję się mega, każde ubranie leży fajnie, ja fajnie leżę albo siedzę ;-) i brakuje tylko ćwierkających ptaszków latających nad moją głową. Są jednak dni, że mam wrażenie, że każdy kęs jedzenia i łyk wody transportuje się w postaci tłuszcz w moje uda i pogłębia znajdujący się tam cellulit.
    I tak jest lepiej, bo odpuściłam teraz – oczywiście na lato :P – ważenie i porządne kontrolowanie jedzenia, bo stwierdziłam, że jak jeszcze trochę się pokontroluję, to dostanę zajoba. Jem więc i tyję, podnoszę coraz więcej i puchnę i hmm… sama nie wiem. czy czuję się lepiej niż jak ważyłam 4 kg mniej w ubiegłe wakacje i machałam na siłowni hantelkami 1 kg na ręce, czy teraz gdy biorę sobie i macham krótką sztangą ( dla mnie to mega, mega postęp).
    Jestem niska i zawsze nawet +1.5 kg będzie u mnie inaczej wyglądało niż u dziewczyny 175 cm. Pogodziłam się z tym. Pogodziłam się również z tym, że oceniam ludzi przez pryzmat wyglądu i jest on dla mnie niezwykle ważny. Może bliżej 30-stki trochę mi przejdzie :D

  • Dagmara w

    „I co z tego, że mam zajebiste mięśnie poprzeczne brzucha, skoro jestem nieszczęśliwa?”, jakoś 2 lata temu posiadając

  • Tomek Degler

    Mam wrażenie że to ważne zdanie: „tak strasznie odbiegam od wzorca, który w mojej głowie gdzieś tam wciąż uchodzi za ideał”. Ciekawe, że chcemy podobać się innym, ale wg wzorca, który sami tworzymy. A może on też jest skądś?

  • asik

    od 7 lat zmagam się z pierdolcem. przy 178 cm, w wieku 23 lat ważyłam 38 kg.
    Kilka miesięcy temu wydawało mi się, że uporałam się z obsesją dążenia do perfekcyjnego wyglądu, ale kiedy waga pokazała 53 zaczęłam wymiotować i wyrzucać z siebie te 1000 kcal, które starałam się wrzucić w siebie każdego dnia. Do tego doszło złamanie psychiczne spowodowane nową pracą w firmie, w której zarządzjący nie mieli pojęcia jak prowadzić biznes. Codziennie lezałam wyczerpana na podłodze w łazience, bo nie miałam siły przenieść się w inne miejsce. Rzuciłam wszystko w cholerę, bo czułam, że muszę.
    Zrobiłam duży krok, ale wciąż czekam na chwilę, kiedy przestanę się przejmować, że z upływem dnia brzuch jest wzdęty (nawet po wypiciu ziołowej herbaty) i dotrze do mnie, że z kilkoma kg wiecej wyglądam lepiej i w moich oczach gości blask.

  • biologia

    Mężczyźni patrzą przede wszystkim na wygląd kobiet (statystycznie), to ich przyciąga (wzrokowcy), dlatego kobiety tak krytycznie patrzą na siebie pod tym względem – żeby przyciągnąć jak najatrakcyjniejszego faceta do posiadania potomstwa, muszą wyciskać maximum ze swojej urody.

    Dla kobiet, w wyborze faceta (statystycznie), wygląd nie jest najważniejszy, dlatego nie przywiązują oni do tego aż tak dużej uwagi – łatwiej im sobie wybaczyć kilka wad; zamiast tego skupiają się na rozwoju cech bardziej atrakcyjnych dla płci przeciwnej .

  • Pięknie napisane!!! Mi też sporo czasu zabrało dojrzenie do świadomości, że ciało to tylko część mnie. Nigdy nie udało mi się zdobyć wymarzonej figury (za duże cycki), a po przebojach zdrowotnych choćbym miała i kaloryfer na brzuchu to i tak nie będę się nim chwalić (4 dziury na brzuchu to aż nadto wzorków), ale w końcu odkryłam, że nie to co widzę w lustrze jest ważne, a to jak szeroko się uśmiecham do bliskich, gdy na nich patrzę, a nie na siebie. A karmić uwielbiam się wszystkim – najlepiej czekoladą, dobrym obrazem i przyjaciółmi – w odwrotnej kolejności ;)