Jakiś czas temu pisałam o subiektywności sztuki i o tym, czym ona jest dla mnie. A więc grą emocji, ściskaniem za serce, rozbijaniem neuronów, doprowadzaniem na skraj. Zarówno w relacjach z ludźmi, jak i w odbiorze kultury, wychodzę z założenia, że jak coś jest „miłe” i „sympatyczne”, to jest gówniane. Lubię przekaz dwuznaczny, niepokojący, skłaniający do refleksji. Taki, który odciska piętno, zostawia ślad, śni się po nocach. Przed Wami 13 teledysków, które wryły mi się w mózg i w pewien sposób wpłynęły na mnie i moje postrzeganie świata.
Black. Wonderful life
To pierwszy klip, jaki obejrzałam w życiu. Pamiętam, że za każdym razem, kiedy leciał w telewizji, matka prosiła ojca, żeby podgłosił. Pamiętam telewizor Unitra, jednopokojowe mieszkanie ze ślepą kuchnią i czarno-białego pana, stojącego pod karuzelą. Pamiętam, że zapytałam mamy, o czym on śpiewa. „O tym, że życie jest piękne” – odpowiedziała, a ja chyba pierwszy raz pomyślałam, że kłamie.
Ten facet nie wyglądał na szczęśliwego.
Pink Floyd. Another Brick in the Wall. Part 2
Te czerwone, maszerujące młotki utkwiły mi w pamięci bardziej niż chirliderki ze „Smells like Teen Spirit” Nirvany, a to naprawdę nie lada osiągnięcie. Podobno za każdym razem, kiedy „Another brick…” leciało w TV, maszerowałam po pokoju w tę i z powrotem, śpiewając pod nosem „Havenu Shalom Alechem”.
Musiałam być dziwnym dzieckiem.
Queen. You don’t fool me
W tym klipie po raz pierwszy zobaczyłam, czym jest pożądanie i robienie drugiego człowieka w chuja. Za każdym razem oglądałam go z wielką fascynacją i swego rodzaju podnieceniem. Wiadomo, hormony.
A tak swoją drogą… Nie kojarzy Wam się z czymś?
Björk. Human Behaviour
To jeden z najlepszych teledysków, jakie widziałam w życiu. Jest przekaz. Jest metafora. Sarkazm. Żart. Niepokój. Miejsce na ironię i na własną interpretację. Nic dziwnego – islandzka artystka jest mistrzynią w kreowaniu tego typu klimatu. Współpraca z Gondrym okazała się genialnym posunięciem.
Powstało dzieło.
Soundgarden. Black Hole Sun
Mimo, że zawsze gardziłam Soungarden [bo Nirvanie mogli co najwyżej buty czyścić], odkąd zobaczyłam kobietę sadystycznie krojącą rybę, nic już nigdy nie było takie samo.
„Egzorcysta”, „Desperate Housewives” i „Mama Madzi” w jednym.
Modjo. Lady
Pokochałam ten klip od pierwszego wejrzenia. Wiedziałam, że jestem za młoda na taką przygodę, ale wystarczająco dojrzała, by móc jej pragnąć. Ta historia nigdy nie została dopowiedziana do końca, choć wszyscy wiemy, co wydarzyło się tamtej nocy.
Odnoszę wrażenie, że gdyby nie „1979” Smashing Pumpkins, „Lady” nigdy by nie powstało. Z kolei gdyby nie „Lady”, nie mielibyśmy dziś teledysków do „One day/Reckoning Song” czy do „Prayer in C”.
Demon vs Heartbreaker. You’re my high
Dla trzynastolatki, która nigdy w życiu się nie całowała, oglądanie takiego klipu, to było coś. Coś więcej niż tylko nowe, erotyczne doznanie. Ja myślę, że to dzięki „You’re my high” od samego początku wiedziałam, jak to zrobić dobrze ;)
Swoją drogą, gdyby nie Demon…, możliwe, że dziś Disclosure nie mogłoby się pochwalić tym:
Tool. Schism
Tool to jedyny znany mi zespół, którego klipy permanentnie rozpieprzają mózg. Jednak do „Schism” mam stosunek szczególny. A to za sprawą tego ucha wyciąganego z głowy. I miłości. Szalonej. Trochę chorej. Jedynej. Do niedawna byłam przekonana, że tylko taka istnieje. Że tylko taka się liczy. Well. Każdy z nas może być przez moment głupią cipą.
Prodigy. Firestarter
Tak, wiem, że później były o wiele bardziej kontrowersyjne „Breathe” czy – rzecz jasna – „Smack My Bitch Up”. Jednak to „Firestarter” sprawił, że po raz pierwszy od X lat poczułam strach równy temu, kiedy jako 4-latka oglądałam Diabła Piszczałkę.
Myślę, że dzięki Prodigy zaczęłam w jakikolwiek sposób interesować się muzyką elektroniczną. Thank god I had MTV.
No i umówmy się. Oni otworzyli drzwi chociażby takim zjebom, jak Dope D.O.D. czy Die Antwoord.
Die Antwoord. I fink u freeky
Mistrzostwo w naruszeniu wszelkich norm i spokoju ducha.
Aphex Twin. Window Licker
Najlepsza parodia na współczesność [którą niektórzy z Was nazywają wolnością], jaką widziałam w ciągu ostatnich kilku lat. I pomyśleć, że gdybym kiedyś nie poleciała do UK zbierać szklanki, nie poznałabym Paula, który jarał tony zioła, robił masę dobrej muzy i katował mnie Aphex Twinem.
Dzięki, Paul.
Pezet. Supergirl
Umówmy się. Pezet robił lepsze kawałki. I umówmy się, Polacy robią chujowe klipy. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam teledysk do „Supergirl”, pomyślałam: „W końcu ktoś skumał, o co w tym wszystkim chodzi”.
Zamilska. Duel 35
Zamilską odkryłam niedawno, jedno mrugnięcie okiem temu i chwała mi, że to zrobiłam. Jej „Duel 35” to najlepszy polski klip, jaki do tej pory widziałam. Pezet ze swoją „Supergirl” mógłby jej buty lizać. Co najmniej.
Pomijając już fakt, że techno w wydaniu Zamilskiej rozpierdala na części pierwsze i ostatnie.
No to pozdro.