Znasz to? Dat moment, kiedy złe sploty akcji wiążą Ci węzeł na gardle, kopniakiem w jaja przypierają do ściany i sprawiają, że czujesz zarazem wściekłość i bezradność? Kiedy myślisz, że mógłbyś zabić, choć kończy się to zwykle zakatrupieniem jakiegoś bogu ducha winnego robala, ewentualnie trzaśnięciem drzwiami albo rozpiżdżeniem paru talerzy o ścianę. Znasz to? Bo ja doskonale. I przybywam z pomocą.
Podobno muzyka łagodzi obyczaje. W moim przypadku bardzo często łagodzi też nerwy. I nie, nie mówię tu o muzyce relaksacyjnej ani o XXVIII Symfonii Beethovena. Celowałabym raczej w utwory, które zrównoważonego, spokojnego człowieka przyprawią o kaftan bezpieczeństwa, zaś jednostkę nadpobudliwą (tak, to ja) i wkurwioną (dzień dobry) uspokajają. Zawarta w nich dawka agresji pobudziłaby do działania pluton egzekucyjny. OK, to było suche. Przejdźmy więc do rzeczy.
Poniżej 10 kawałków o działaniu terapeutycznym (cokolwiek to znaczy). Jest to swego rodzaju przekrój przez muzykę, której słuchałam od ok. 2000 roku do teraz. Aha, ale zanim – wyposażcie się w dobre głośniki, ewentualnie słuchawki. Bo inaczej nie pogadamy.
Nirvana. Negative Creep
Jeśli ktoś czyta bloga chwilę dłużej, ten wie, że do Nirvany mam słabość, bo w latach 2000-2004 byłam zakochana w Kurcie Cobainie i w sumie to nawet sobie sama zrobiłam tatuaż z jego imieniem. (#bledymlodosci). Kto zna Nirvanę trochę lepiej niż tylko z albumu „Nevermind”, ten wie, że chłopakom z Seattle swego czasu prędzej było do punka i grunge’u niż popu czy alternatywnego rocka, który słyszymy chociażby na „In Utero”. W zasadzie cały album „Bleach”, z którego pochodzi poniższy utwór, wjeżdża dobrze, jak człowiek jest wkurwiony. Ja wybieram akurat ten kawałek, bo tytuł mi pasuje.
Sex Pistols. Anarchy in the UK
Kto wie cokolwiek o muzyce, ten wie, że “Anarchy in the UK” jest kawałkiem legendarnym, przełomowym, absolutnym must-have sezonu wiosna-lato 1976. Kiedy słuchasz tej nuty i wyobrażasz sobie królową Elżbietę na koncercie punk-rockowym, porobioną tanim winiem i zdzierającą koszulkę z Sida V. … Hm. To rzeczywiście pomaga.
Nine Inch Nails. March of the Pigs
Trent Reznor to ten facet, który poza tym, że zrobił muzykę do “Lost Highway” Davida Lyncha i pojawił się tam w pseudo-seks-scenie razem a Marylinem Mansonem, robi też kawał dobrej muzyki. Kto nie zna NIN i twierdzi, że zna się na muzyce elektronicznej, ten pizda. Sorry.
Cypress Hill. Dust
Nie samą bałaganiarską muzyką człowiek żyje. Cypressów poznałam znacznie wcześniej niż punk, punk-rock, grunge, czy industrial, ale doceniłam ich dopiero pod koniec studiów, zwłaszcza podczas praktyk w Maladze, kiedy wieczorami biegałam po plaży do ich muzyki. Tak, wiem, to trochę dziwne. Ale dzięki nim wyrabiałam lepsze czasy.
Dope D.O.D. Psychosis
Kto czytał TEN tekst, ten wie, że jestem absolutnie zakochana w TYCH trzech popierdoleńcach. Oni definiują hip-hop na nowo. Ale nie o to chodzi. Chodzi o fakt, że swoim stopniem zrycia bani dorównują chyba tylko staremu Prodigy i The Antwoord z czasów, kiedy nagrywali Ten$ion.
Crystal Castles. Xxzxcuzx Me
Uprzedzam. To jest hardcore, który mało kto zniesie. Nawet ja. Włączam ten kawałek na rozgrzewkę przed kolejnym, który wyskoczy Was z butów i prawdopodobnie sprawi, ze odlajkujecie mojego bloga. Ale co tam, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, jak to mawiała Weronika Pazura, zanim poszła siedzieć.
Venetian Snares. Mutant Cunt Sniffer
Ekhm. Tytuł mówi sam za siebie. Ale cokolwiek sobie teraz myślicie – to jest kurewsko dobry kawałek.
P.S. Jakby ktoś sobie przez moment pomyślał, że jest za spokojnie, niech przewinie na 02:14. Enjoy.
Dirtyphonics. Jungle Juice (live)
Tych kolesi widziałam pierwszy raz na żywo w zeszłym roku na Audioriver. Zniszczyli mi system. I choć wtedy byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, do dziś słucham ich setów, kiedy poziom wkurwa sięga zenitu. Fanom d’n’b pewnie nie muszę chłopaków przedstawiać. Pozostałych, choć trochę zajaranych elektroniką, zapraszam. Oni naprawdę robią na scenie rozpierdol (#tesknie).
Dub Phizix and Skeptical feat Strategy. Marka
To kawałek idealny w momencie, kiedy wkurw już trochę schodzi, ale chcielibyśmy utrzymać pobudzenie towarzyszące wkurwowi, bo np. pobudza nas twórczo. W tym momencie możemy zapalić dżointa i włączyć Dub Phizix. Mało odporni psychicznie niech może lepiej nie oglądają klipu, bo się mogą w nocy zmoczyć.
Tede. Ona jest zwykłą szmatą
I klasyka gatunku.
Trololo :P
A Wy? Czego słuchacie, jak się wkurwicie?